Blizny a strata czasu

0


Myślę ostatnio dużo o tym, czy istnieje coś takiego, jak strata czasu. Zastanawiam się, czy potrafię ocenić, czy straciłam czas np. angażując się mniej lub bardziej w różnego typu relacje. Nie tylko miłosne, ale związane także z przyjaźniami. Ciekawi mnie na ile potrafię to ocenić, zważyć i zmierzyć, żeby być pewnym czy miał to sens. Jeśli miało, to czas nie został stracony. A jeśli nie?

Nie wiem dlaczego, zupełnie nie wiem czemu tak właśnie jest, ale kojarzy mi się to z bliznami. Zbieramy je przez całe życie, prawda? Chyba, że Wy macie inaczej. Ja się cały czas potykam, potrafię się oparzyć i zranić dowolnym sprzętem domowo-kuchennym. Od czasu kiedy palę w kominku oparzyłam sobie rękę podczas wkładania drewna do komina. Kolekcjonuję swoje blizny. O niektórych zapominam. Inne wciąż są niezagojone. Dziura w łydce po zderzeniu z metalową barierą w poznańskim klubie goi się słabo. Zostanie mi duża blizna. Co prawda zupełnie niewielka w porównaniu z ciemniejszą skórą na biodrze, która jest śladem po wywrotce na rowerze na żużlu. Na ramieniu mam zakamuflowane cięcia maszynką do golenia, które zrobiłam sobie po tym, jak porzucił mnie pierwszy chłopak. Nigdy później nie przyszło mi to do głowy, ale, ale wtedy było jakimś rodzajem ulgi. Wiem gdzie są i tylko ja potrafię je znaleźć. Są i inne blizny, na przykład jak ta po zabiegu na udzie. Zbite kolano po upadku z roweru w dzieciństwie. Zacięcie się na kostce podczas golenia nóg, które regularnie zdarza mi się powtórzyć. Sporo tego, ale im jestem starsza tym bardziej lubię te miejsca. Ba, lubię swoje rozstępy, które mówią o tym, co kiedyś się z moim ciałem działo. Było większe, mniejsze, teraz jest odpowiednie. Lubię te paski blizn, bo dzięki temu nie jestem z plastyku. Myślę, że cellulit istnieje głównie w głowie i w reklamie prasowo-telewizyjnej. Naprawdę ciało jest fascynujące. Poza tym, można z nim wiele rzeczy zrobić i jest maszyną, która działa. Dlatego lubię się męczyć i dlatego wybrałam bieganie, żeby się męczyć bardzo. Wtedy właśnie można mocno i dotkliwie poczuć, że coś działa lepiej lub gorzej. Lubię bardzo myśleć o sobie, jako o maszynie, która działa i coś robi, realizuje jakiś cel. To bardzo intymne, co Wam teraz mówię.

Czymże jest strata czasu w porównaniu do kolekcjonowania blizn? Nie wiem do końca dlaczego, ale tak samo myślę o relacjach, bardzo różnych, które przez całe życie tworzyłam z bardzo różnymi ludźmi. Oczywiście, część z nich nie przetrwała, po drodze zniknęła i rozpłynęła się przez lata. Inne za to się ostały. Czasem te najbardziej nieoczekiwane. Kiedy myślę o przyjaciołach to widzę często przed oczami ludzi, których zdarzyło mi się spotkać tylko kilka razy i nawet do końca nie zawsze pamiętam, jak wyglądają. Oczywiście są zdjęcia, ale to nie to samo. A jednak kiedy się gubię i jest mi źle, to łatwiej i bliżej mam do nich niż do tych „realnych” przyjaciół, którzy są całkiem niedaleko. Czasem wystarczy jedna noc, aby nadrobić zaległości gromadzące się przez lata, chociaż – uczucie niedosytu pozostaje na zawsze. Wiem jednak, że to nie była strata czasu. Myślę, że nawet w wypadku nieudanych relacji to nie była strata czasu. Nawet takie, po których zostają blizny czegoś mnie nauczyły, chociaż, bolesna to była nauczka. Wiem odrobinę więcej, ale fakt faktem – nie zawsze trzeba ćwiczyć na sobie, czasem można zapytać i wyjdzie na to samo. Niestety ja zawsze wolałam to pierwsze rozwiązania, co jest oczywiście chwalebne, ale bywa też bardzo przykre.

Zastanawiam się więc czy gdzieś nie roztrwoniłam czasu. Czy odpowiednio go zainwestowałam. Czy wytypowałam odpowiednie związki. Myślę, że tak, bo nawet te, które się rozpłynęły przygotowały mnie na inne relacje. Pokazały co jest dobre i co lubię, a czego nie zaakceptuję. Wskazały mi różne rozwiązania i powoli, powoli dojrzałam do tego, że nie muszę się na pewne rzeczy godzić. A za akceptuję zupełnie inne, takie które, kiedyś nie przeszłyby mi przez głowę. Odkrywam wolność wyboru i możliwość decydowania co jest dla mnie dobre, a co nie. Kiedyś tak nie było. Kiedyś nie, ale teraz jest. To fascynujące i bardzo upajające doznanie, że właściwie niczego sobie nie odbieram, tylko wybieram właśnie.

Smuteczek, bywa i owszem. Ale znika, rozpływa się w zupełnie nowych sytuacjach. Zostaje za to poczucie, że nie zmarnowałam czasu na nic. I chyba nie zmarnuję. To wszak kolejna blizna do kolekcji, którą po jakimś czasie ogląda się raczej z ciekawością niż z poczuciem krzywdy – trudno się obwiniać, za coś co się po prostu dzieje.

Od taki bilansik na szybko, w sam raz na koniec roku. Gdyby ktoś nie znał to polecam jeszcze The Nu Project.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET