Dzieci z południowych krain

2


Wracałam ostatnio ze stolicy tegoż kraju taksą (zdecydowanie za droga to była przejażdżka, skasowałmnie taksiarz, jak jakąś pensjonarkę co to pierwszy raz z lotniska do chatynki na kurzej nóżce wraca, a ja przecież jestem światowa, choć z Ostrzeszowa) i nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak uderzył mnie w nos zapach, który kojarzy mi się właśnie z powrotem, tyle że z wakacji. Wakacje do pewnego, słusznego wieku, spędzałam z rodzicami. I bardzo to lubiłam, choć miewałam okresy buntu, to jednak doceniałam te dwa-trzy tygodnie tylko dla nas, dla naszej czwórki. I ten zapach to było to, nie wiem, tapicerka? Skojarzenia z drogą do domu? Naprawdę nie wiem, ale odpłynęłam.Z rodziną, z rodzicami łączą mnie silne emocje. Niełatwo się o tym mówi. Jeszcze trudniej jest zrobić o tym dobry film. Ale dla mnie baśń o małej, dzielnej Hushpuppy z „Besti południowych krain” jest właśnie o tej całej emocjonalnej plątaninie. Nie ma tutaj łatwej intepretacji, nie ma miejsca na oceny. Jest za to miłość, przywiązanie, nauka i dzielenie się doświadczeniem, sztuka przeżycia i śmiech. Zaiste poruszający to film, a raczej filmowa baśń. Od pewnego czasu jakoś mnie strasznie pociągają tereny dwóch stanów, które były inspiracją dla twóry filmu. Missisipi i Luizjana. Zaczęło się od tandetnego, ale jednak pysznego popijania Czystej Krwi, potem jakoś napatoczyłam się na „Służące” i jakoś tak gładko, na tej fali, wpadłam do kina na „Bestie…”. Fascynujący film, bardzo poruszający, podsumowany łzą. Lza przypomniała o innych łzach, które kiedyś zaczęłam wylewać oglądając rodzinny album ze zdjęciami, rzecz jak wiadomo interesującą, tylko dla bezpośrednio zaangażowanych. Przyjaciół oraz Rzeczonego wpędzająca w popłoch. Tknęło mnie wtedy dziwne przeczucie, że game is over i że dzieciństwo się traci po kawałku, jak wąż skórę. Bynajmniej nie da się z tego zrobić jakiegoś kolażu, a skrawki są za małe na porządną torebkę czy buty – z węża oczywiście. Uczucie, że do pewnej części swojego życia nie mam już wstępu wywołuje we mnie bunt, choć wiem, że nie da się z tym nic zrobić. To własnie budzi się Hushpuppy, która potrafi ów bunt zagospodarować. Fajna, mała, mądra dziewczynka.

Poza tym to film o tym, trochę, o tym, jak bardzo się w różnego rodzaju procedurach codzienności zagubiliśmy. Jak bardzo koncentrujemy się na rytuałach i czystych rękach, którymi nie potrafilibyśmy znaleźć nic do jedzenia. O tym, że szczęście nie jest na wagę i nie stoi na półce w supermarkecie pod postacią cuksów czy chipsów. I że na brzydkie, odrażające rzeczy też trzeba umieć patrzyć, poświęcić im chwilę skupienia. Bardzo polecam.

A Wy co polecacie w klimacie Luizjana/Missisipi? Czytanie, oglądanie, słuchanie – wszystko wchodzi w grę.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET