Sport pozwala zbierać myśli. Regularne wykonywanie tych samych powtarzalnych ruchów zawsze pomaga na głowę. Nie ważne czy to pedałowanie, pływanie czy bieganie. Świeci piękne słońce, mózg się wietrzy, człowiek czuje się dobrze.
Nie pisałam ostatnio, bo…zabrakło mi czasu? Poczułam się zmęczona? Odechciało mi się? Trochę tego i tamtego. Na jednej z imprez, młody, stojący u progu dojrzałości i studiów człowiek zapytał się mnie, co to właściwie znaczy, że jestem feministką. Nie za bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć oprócz cisnących się na usta oczywistości:
„Wierzę w to, że jesteśmy równymi sobie ludźmi.”,
„Myślę, że kobiety zasługują na takie same pensje jak mężczyźni.”,
„Faceci powinni angażować się w wychowywanie dzieci i mieć obowiązki.”
„Nie lubię żartów z gwałtu i tego, że komuś się wydaje, że to jest zabawne.”
Można wypisywać takie frazy bez końca, pewnie dużo ludzi tak myśli, ale nie wszyscy czują potrzebę aby wypisywać je na blogasku. Po co pisać o banałach, skoro tak właśnie brzmi to, w co wierzę? Na jakiś czas przytkało mnie to doświadczenie, bo poczułam się wręcz jak idiotka, z której ust wypadają najbardziej banalne oczywistości i że skoro tak, to może nie ma sensu się tym zajmować? Nie wiem, naprawdę nie wiem. To, że jestem feministką wynika z wielu doświadczeń i z wyczulenia na różnicę na to, w jaki sposób jesteśmy traktowani w zależności od posiadania lub braku penisa. Widzę to wokół siebie, czytam o tym w gazetach, oglądam w serialach. Lubię o tym mówić i pisać, bo w tak w ogóle lubię mówić i pisać. Czy jest to komuś potrzebne? Nie wiem, chociaż chciałabym mieć moc poruszania czytelnika, to nie mam jednak na to wpływu. Piszę dla siebie swoje banały, bo to, co dostrzegam tuż obok wprawia mnie w zdumienie.
Oglądałyśmy ostatnio filmiki vlogerek na youtube, które opowiadają o swoich kosmetykach, o tym jak zapuszczać włosy, dlaczego kupiły ajfona, czym malują paznokcie i co ugotowały na obiad. Wszystkie wyglądają na pewne tego, iż ktoś chce je oglądać, a ilość wyświetleń filmu na pewno utwierdza je w tym przekonaniu. Mnie też utwierdza w przekonaniu, że blog ma sens kilka osób, które tu zaglądają, mimo, że nie opowiadam o kremie do twarzy. Chociaż stosuję, to wydaje mi się, że są ciekawsze tematy, ale to moje zdanie i moje banały. Myślę, że w ogromnej przestrzeni sieci jest miejsce na krem i na feminizm, który być może wydaje się czasem niektórym oczywistością nie wartą wspomnienia, ale to byłaby nazbyt optymistyczna refleksja. Myślę, że jednak skoro ktoś pyta o to, dlaczego jest się feministką lub feministę to jednak nie jest, aż tak słodko i różowo. Dlatego trzeba pisać, nawet jeśli bywa to banałem.
wtorek, 23 kwiecień, 2013 o godzinie 10:37
Nie wiem, ile imprez zmarnowałam na jałowe w sumie dyskusje o tym, czym jest feminizm – i o tym, że czy mimo wszystko Środa i Szczuka są dla mnie be, czy przez ten feminizm jestem za parytetami, że dlaczego, skoro wydaje się, że taka ze mnie równa babka.
I tak w pewnym momencie padnie Św. Graal wyrażonek w takiej dyskusji: „Nie jestem feministką/-tą, ALE…”. Co nie znaczy, że ktokolwiek da się przekonać. Bycie feministką/-tą jest chyba nadal uważane za stygmat, z którego muszę się tłumaczyć. Nie za oczywistość.
Jeżeli tylko da się tego uniknąć, już się samowolnie nie przyznaję na imprezach. Żem feministka. Szkoda mi imprezy. I tylko mam lekki żal do Środy, Graff i Szczuki, że feminizm zawłaszczyły i zrobiły z niego (w popularnym mniemaniu) rozrywkę dla elitarnej grupy lewicujących panien, „młodych, wykształconych i z dużych ośrodków”.
Rozpisałam się, jak na mój pierwszy komentarz.
Pozdrowienia! Jakoś się jednak jeszcze trzymamy.
środa, 24 kwiecień, 2013 o godzinie 13:29
Przepraszam, że nie odpisuję tak od razu, ale właśnie kolejna notka będzie o tym, co mówisz. 🙂
Pozdrawiam serdecznie!