Words don’t come easy

1


Generalnie próby napisania nowej notki można by streścić tak:

I na tym zakończyć, ale będę brnąć dalej. Szlagier ten był przebojem stypendium Rzeczonego, które spotkanie z mową plemienia, u którego raczył był gościć przez kilka miesięcy, można by określić właśnie w ten sposób. Ale, że dzielny był i jest – gdyż znów boryka się z niezrozumieniem swej lekkiej, jak piórko erudycji to właśnie jemu dedykuję tę oto pieśń.

This is just a simple song… lalala

Co poza tym? To, co rozgrywa się ostatnio, a nazywam to na własny użytek Życiem Dorosłego Człowieka, wygląda w skrócie tak: budzisz się, choć nie jest łatwo, odczekujesz te 15 minut w ciepłym łóżku, potem jednak podejmujesz jedyną (słuszną!) decyzję, otrzeźwiający prysznic i śniadanie. Wybaczam mej współlokatorce pytanie z cyklu „Co to jest, to, brązowe, co pływa?” – pytała o moje świeże, pyszne, pachnące kakao. Shit happens, chciałoby się rzec. A potem praca. Telefony, telefony. Transport z pracy do domu lub z pracy na jogę do domu. Jakieś treningi.

O i tu robi się ciekawiej. Jak to określiła moja biegowa guru – czas na treningi jest niebanalny. W rzeczy samej. Nie jakieś tam wakacje, świecące słońce i opalenizna gratis. Nie, o nie! Tu na spotkanie wichrom mknę! Tu szumi nie tylko las i liść, ale i strach, że po ciemnicy człowieka w krzaki gdzieś zawloką. I nawet GPS w komórce mi nie pomoże, na wiosnę odkopią mnie gawrony. Wcześniej może rozdziobią kruki i wrony. Walczę zatem, z całym światem. Dziś mi się wszystko ładnie rymuje, jak widać zresztą.

Poza tym ciąg jest na załatwianie spraw różnych, kończenie, jakieś błagalne piski i prośby, coby jeszcze skonczyć jedno i drugie. W końcu jak się wyżywać na tej antropologii to może z dyplomem! A jak! Zachciało się edukacji, to teraz trzeba pisać, pisać, czytać, czytać. To może jest jakiś odświeżający powiew? Biblioteczny kurz zawsze mnie bardzo inspirował.

To tyle. I takie to są sprawy.

A w piątek wielki dzień, proszę trzymać kciuki.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET