Gorzkie wspomnienie Australii

0


Byłam w Australii. Na wakacjach z rodzicami z 11 lat temu. W każdym razie byłam w liceum. Z tamtej wyprawy pamiętam głównie misie koala, kangury, słońce oraz wiatr. Kiełkujące kompleksy oraz powiększającą się obsesję na punkcie swojego ciała. Poszukiwanie w menu czegoś od czego nie przytyję. Poza tym… Była to australijska zima. Australia była dla mnie krajem białych ludzi, z jakimiś wyspami, na których mieszkają Aborygeni. Kim są Aborygeni? Nikt tego właściwie nie wiedział, choć spotykaliśmy w trakcie podróży przewodników. Wszyscy pięknie opowiadali o swojej ojczyźnie. Pokazywali nam bumerangi, obrazy tworzone z piasku, wielkie digideroo, na których potrafili pięknie grać młodzi Australijczycy z dreadami. Opowiadali nam o rdzennych mieszkańcach. O ich alkoholizmie, o tym, że siedzenia w taksówkach trzeba przykrywać folią, bo w tych taksówkach sikają. Są to oczywiście leniwi pijacy, wszyscy bez wyjątku, no może są jeszcze jacyś aktywiści, którzy walczą o prawa Aborygenów, ale to się w ogóle nie liczy. Zaś Ci dobrzy, czyści, biali Australijczycy sprzedawali kulturę oraz sztukę tych zasikanych pijaków. Piękną opowieść zaklętą obrazach z galerii, wykonanych prawie tak dobrze, jak zrobiliby to czarni. Czarni czyli Aborygeni.

Oglądaliśmy także specjalnie dla nas przygotowane wschody i zachody słońca na Urulu. Zachody z lampką białego wina, wschody z gorącą czekoladą. Przyglądamy się pięknu przyrody, a za nami około 50 autobusów podobnych turystów. Wszyscy się skupiamy i już, już czujemy te duchy, te wszystkie Tęczowe Węże, Sny oraz inne historie, o których uprzejmie opowiedział nam przewodnik w trakcie spoglądania na to olśniewające widowisko. Można oczywiście wejść na Ayers Rock, ale tylko wytyczonym szlakiem, ponieważ inaczej będą się gniewać duchy. Uśmiechamy się na to ostrzeżenie, bo jak wiadomo nikt w duchy nie wierzy.

Wszystkie te wspomnienia ożyły we mnie, bo Rzeczony podarował mi książkę. Wyciągnęłam je z własnej głowy i zrobiło mi się wstyd, bo poznałam właśnie taką Australię, jaką opisuje Chloe Hooper w „Wysoki. Śmierć Camerona Doomadgee”. Jest to wstrząsający reportaż napisany niczym kryminał. Bohaterowie tego dramatu zdają się mówić: ” Wszyscy wiemy, że to skończy się źle, ale niech ktoś w końcu powie nam to w twarz.” Książka Hooper to portret australijskiego rasizmu, obraz wzajemnych pretensji i absolutnej degradacji Aborygenów. Portret pamiątkowy cynicznej zbrodni, jaką przez lata była polityka Australijskiego rządu. Warto się zapoznać z tą książką być może dla poczucia wstydu, dla odkrycia, że taką właśnie Białą i Szczęśliwą Australię z kangurami i koalami w tle mamy w głowie. A tymczasem umyka nam tragedia. Hooper przyjeżdżą na Palm Island jak turystka, sama przyznaje, że nic nie wie o swoim kraju. Nie zna go. Nie mnie oceniać, czy jest z tej znajomości zadowolona.

Przeglądam zdjęcia. Z kliszy przywędrowały na komputer, wciąż widać na nich datę. Znajduję jedno zdjęcie starszej pani – Aborygenki, która ciekawie zerka na pomnik. Pomnik jest w kształcie świni, która zagląda do kosza. Cóż za wymowne zdjęcie, zrobione pewnie z ukrycia i przez przypadek. Nikt tej anonimowej kobiecie nie postawi nigdy pomnika, ani jej rodzinie. Nic o niej nie wiem. Czy została odebrana swoim rodzicom? Czy jest zadowolona ze swojego życia? Co myśli o sobie i swoim klanie? Nie dowiem się. Za to pomnik świni na pewno stoi w mieście, gdzie zrobiono to zdjęcie.

Australia - miasto* Przeszukałam archiwum w poszukiwaniu wskazówki co do miasta, gdzie jedno z moich rodziców zrobiło to zdjęcie. To Adelaida. O mieście tym, wiki pisze tak:

„Pierwsi mieszkańcy terenów na których później powstała Adelaide to aborygeni z plemienia Kaurna, którzy nazywali ten region „Tandanya” (kraina czerwonych kangurów)[2].

Nazwa miasta Adelaide pochodzi od imienia żony Wilhelma IV Hanowerskiego królowej Adelajdy, w Adelaide znajduje się także część prywatnej biblioteki królowej[2].”

 

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET