Inni mają jeszcze gorzej

2


Jak zauważył kolega, wróciłam z najbardziej (oprócz krajów arabskich oczywiście) seksistowskich krajów na tej ziemi, a czepiam się Europy.

No czepiam się. Zaraz powiem dlaczego. Najpierw jednak anegdotka.

Jest ciepły wieczór, no może nie aż tak ciepły, ale po tygodniu w trampach i dżinsach, zrobiona na bóstwo, w sandałkach i bluzce z dekoltem sunę przez miasto. Przez Arequipę. Patrzą się na mnie ludzie. Nie ze względu na jakąś moją niezwykłą urodziwość, ale przyciągam wzrok, bo jestem biała. Biała, czyli inna, w jakiś sposób ciekawa. Patrzą mi się w twarz i spoglądają w oczy, niezależnie od płci i kobiety i mężczyźni. Na co patrzą kiedy ich mijam, nie wnikam. W każdym razie sunę z gracją, aż nagle przy przejściu dla pieszych przystaję i w tej sekundzie zagaduje do mnie, wysoki czarny Afroamerykanin z Detroit. Koszykarz. Zaczynamy gadać sobie. Odprowadza mnie do restauracji, a potem postanawia, że może jednak mi potowarzyszy. O czym sobie gadamy z kolegą? O koszykówce, nic z tego nie rozumiem, przyznaję się otwarcie do niewiedzy. Konwersacja nie jest nadzwyczaj ciekawa, ale spodobało mi się jedno z jego spostrzeżeń. Otóż wyznał ów człowiek, że czuje się w Peru jak kobieta. Wszyscy się na niego patrzą i to jest bardzo niegrzeczne, bo patrzą mu się prosto w twarz i w oczy, to go peszy. Patrzą się zarówno kobiety jak i mężczyźni. Mówię, że mam tak samo. Na co on odpowiada, że przecież, jak jako kobieta CHCĘ, aby się wszyscy na mnie patrzyli. Odpowiadam, że niekoniecznie, bo to jest niekomfortowe uczucie bez względu na płeć. Nie zgadza się ze mną, oczywiście przemycając argumenty, że jak mężczyzna się na mężczyznę patrzy to od razu, jak wiadomo pachnie gejem, a on nie jest gejem, broń Boże (pomodlił się nad kanapką, którą zamówił, ja trochę zdębiałam), wprost przeciwnie – Peruwianki chwalą go za jurność.

znalezione w google
znalezione w google

W każdym razie złapał to, o czym myślę od wielu lat, naprawdę o tym samym – o władzy spojrzenia. O tym, że niektórzy się patrzą, bo mogą. Patrzą się, bo są ciekawi, bo ich interesujemy albo rzuca się w oczy nasza inność. Ale są także spojrzenia napastliwe, raniące, które sprawiają, że czujemy się źle. Jedni mogą się czuć z nimi źle, bo przecież nikogo do patrzenia nie prowokują, ale kobieta z dekoltem? A czego się spodziewała, skoro zachęca, kusi i nęci, do patrzenia prowokuje. Chce być widziana, bo przecież nie może ubierać się, malować i chodzić po świecie bez myśli o tym, że będzie widziana, oglądana a może nawet podziwiana. Udział jej własnej osoby w przyjemności ubierania się, malowania i dobrego samopoczucia jest absolutnie marginalny. To przecież wszystko jest na zewnątrz, a nie dla siebie – do wewnątrz.

Owszem, stroimy się, żeby przyciągać innych, jak pawie, ale czy to daje im prawo, żeby sprawiać nam przykrość? Czy nie możemy czuć się źle z powodu obscenicznych gestów, zaczepek, wykrzykiwania propozycji? Możemy. Mamy prawo, niezależnie od dekoltu czy jego braku. To jest przykre i nie ma co nad tym dywagować.

Wracając do tego, czym i jak mierzymy nasycenie seksizmu w środowisku, to mamy często na wyciągnięcie nasze subiektywne odczucia, w których nie ma nic złego, bo nie piszemy pracy doktorskiej na temat własnego samopoczucia.

Kiedy mieszkałam w Hiszpanii, to wolałam czasami podjechać kilka stacji autobusem w drodze na kampus, bo jak sobie pomyślałam o ścieżce, którą w myślach nazwałam „Hola Guapa!”, przy której toczyły się roboty budowlane, a więc stało tam mnóstwo panów, którzy gwizdali i krzyczeli na mój widok, to robiło mi się słabo. Tak samo było ze spacerami po mieście. W Peru nikt na mnie nie gwizdnął, a tylko jeden facet udawał atak serca, że niby moja uroda go zabiła. Patrzyli się na mnie, ale nie na mój dekolt. To też, ale później. Po wyjściu z samolotu na kolejnej odprawie we Frankfurcie, zostałam tak staksowana wzrokiem, że zrobiło mi się przykro. Wszyscy celnicy, obejrzeli sobie wystające części mego ciała bez najmniejszej żenady. Normalka. A ja się czepiam.

W Meksyku za to widziałam trzymające się za ręce pary gejów, całujące się na ławkach lesbijki. W stanie Meksyk można dokonać aborcji na żądanie, a życie nie jest chronione od poczęcia. Można zawrzeć związek małżeński z partnerem tej samej płci i adoptować dziecko. Można bezpiecznie podróżować metrem, bo są w nim wyznaczone dla kobiet i dzieci wagony, a policja pilnuje, aby nie wsiadali do nich mężczyźni. Ktoś zauważył problem i postanowił go rozwiązać.

Owszem, problem kultury macho istnieje w Ameryce Łacińskiej, ale przypomnę, że prawa wyborcze kobiety uzyskały tam szybciej niż w Szwajcarii. Kobiety z lokalnego oddziału „feminoteki” opowiadały o tym, że zgłasza się do nich dużo kobiet, które padają ofiarą przemocy, że wciąż prawa reprodukcyjne są w całym kraju (oprócz kilku stanów) są naruszane, że problemów jest sporo i że „walka trwa”, ale miasto Meksyk jest przyczółkiem dobrych zmian. Powiedziałam im, że ludzie LGTB mają chociaż jedno miasto, gdzie mogą się czuć bezpiecznie, bo chroni ich prawo. W Polsce tak nie jest.

Pokiwałyśmy smutno głowami, po czym wyszliśmy z Rzeczonym na ulicę, gdzie na pewno nie jest najbezpieczniej na świecie, ale czy to oznacza, że czyjeś problemy są wymówką dla naszych?

Także tak nie do końca jest fajnie z tą Europą, która się tak szczycimy, naszej kulturze ma wiele do zarzucenia. W innych także widzę wady, co nie zmienia mojego subiektywnego uczucia, że wolę jednak być przedmiotem zaciekawienia gdzieś niż towarem do zeskanowania tutaj. A problemy innych nie powinny być usprawiedliwieniem dla własnych.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET