Obejrzałam Fakty jak i Wiadomości, kiedy to premiera Beata Szydło odpowiadała przed Parlamentem Europejskim. Opinię na temat obu serwisów pozostawię sobie, natomiast zaintrygowała mnie jedna rzecz. Pokrywa się ona z tym, że właśnie skończyłam rozdział książki Laury Bates Everyday sexism, który poświęcony został polityce. Do tego obserwując wystąpienie Beaty Szydło zatęskniłam za jednym z moich ulubionych seriali, czyli za Rządem. Bates pisze o tym, jak trudno mają polityczki, bo żeby stały się skutecznie to zawsze muszą być trochę bardziej męskie i wyraziste, tylko dzięki temu stają się rozpoznawalne. Nie wypracowały jeszcze „kobiecego wzorca polityczki” a więc jedyne co zostaje to wzorzec męskiego polityka. To szalenie trudne obcować z tym wzorcem, bo wymaga on z rezygnacji z siebie i tego, kim się jest na rzecz bycia bardziej akceptowalnym przez wyborców i wyborczynie. To natchnęło mnie do rozważań na temat polskiej sceny politycznej.
Czy kobiety w ogóle mogą istnieć w polityce? A jeśli już to jakie? Kiedy myślę o polityce zawsze mam przed oczami panów w garniturach w średnim wieku. ZAWSZE. Ich jawna brzydota, średnia atrakcyjność oraz raczej ogólne zaniedbanie na szybko przypudrowane makijażem nie rażą mnie. Mężczyźni mogą mieć różne twarze. Mężczyźni w średnim wieku nie muszą być atrakcyjni, mają być mądrzy. Wiadomo, że o to drugie coraz trudniej. Mam to jednak w głowie od zawsze. Wy też. Wybaczamy im niechlujstwo, zaniedbanie, źle dopasowane garnitury i ogólno polsko-januszowy anturaż. Natomiast pierwsze co widzę, kiedy przemawia do mnie Beata Szydło, a ba, nie tylko do mnie ale i do całego Parlamentu Europejskiego to jest jej blada twarz
i odcinający się czerwienią dekolt. Trudno mi się skoncentrować na tym, co mówi bo jej jakoś takie wpadki wybaczyć nie mogę. Dlaczego? Co było z Ewą Kopacz, która
z miesiąca na miesiąc wyglądała coraz dziwniej i to także było o wiele bardziej zajmujące niż to, co miała do powiedzenia. A w końcu obie panie przebiły się w swoich partiach i jedna zajmowała, a druga zajmuje najważniejsze stanowisko w rządzie. Stanowisko, które zazwyczaj rezerwujemy dla panów w średnim wieku w niebieskich garniturach. Zdałam sobie sprawę z tego, że trochę nie umiem ich słuchać, w sensie muszę się bardzo skupiać na tym, co mówią. Oczywiście to kwestia przyzwyczajenia. Ktoś, kto miał okazję słuchać kobiet, które wiedzą jak przemawiać i używać głosu wie, że to się da zrobić. Nie ukrywajmy faktu, że to kwestia przygotowania, bo robią to zarówno politycy jak i polityczki. Chciałabym zwrócić uwagę na coś innego: kobiet jest wciąż tak mało w polityce, że naprawdę mocno się odcinają od tła. Nie interesuje mnie, czy reprezentują mojego poglądy, bo w większości spraw na pewno tak nie będzie. Chciałabym jednak się do nich przyzwyczaić, zaakceptować je i umieć skupić się na merytoryce.
Wkurzyła mnie wypowiedź Krystyny Jandy. To jechanie po czyimś ciele, organizmie i temu czy ktoś jest w ciąży i ma „fanaberie” czy to menopauza i trudny okres to są sprawy nieistotne. Facetom nie wyrzucamy na twarz andropauzy, problemów z prostatą
i coraz mniej gotowym do boju członkiem. Śmianie się z niskiego wzrostu, z fryzury czy czyjegoś głosu jest proste, jak nie prostackie. Jest zaprawdę tyle powodów do krytyki Ewy Kopacz czy Beaty Szydło, że nie musimy się skupiać na tym jak wyglądają. Lepiej na tym, co mówią. Histeria natomiast zdarza się każdemu niezależnie od płci, a gorsze dni także nie pozostają bez wpływu na dyspozycję polityków. Fajnie byłoby koncentrować na tym, co naprawdę robią i jakie skutki mają ich działania niż na to jaki mają stan cywilny.
czwartek, 28 styczeń, 2016 o godzinie 23:07
Nie ma czegoś takiego jak „kobiecy wzorzec polityki”, podobnie jak nie ma „męskiego wzorca polityki”! Jest jeden wzorzec polityki – tej skutecznej. Jeśli polityk, obojętnie jakiej płci i orientacji seksualnej czy kulturowej, trafia do odbiorców, wyborców, jeśli ma im coś istotnego, dla nich ważnego, do powiedzenia, jeśli do nich trafia i ich przekonuje, to kwestie wyglądu, ubioru, złej lub lepszej fryzury – nie mają kompletnie żadnego znaczenia! Wtedy ich słuchamy. I jeśli nie potraficie się skupić na zawartości merytorycznego przekazu, to już jest Wasz problem. Jacek Kuroń był jaki był „wizualnie”, taka też „wizualnie” była Simone de Beauvoir (to mój subiektywny wybór dwóch autorytetów odmiennej płci), ale na ich znaczenie i oddziaływanie na bycie i świadomość nas wszystkich miały wpływ głównie ich idee, wierność ideom, mądrość, inteligencja i realne działania.
Przestańcie się zastanawiać, co nas różni „biologicznie”, bo różni nas i już. W polityce najważniejsza jest skuteczność. I dla tej skuteczności można wykorzystywać absolutnie wszystko, ale najważniejsza jest siła i szczerość przekazu idei.
czwartek, 28 styczeń, 2016 o godzinie 15:14
Oczywiście, ze jest to bardzo jednostkowe- i jesli powiedziałaby mi to konkretna kobieta, ze ona musiała zrezygnowac z siebie i sie dostosowac to bym uwierzyła bez żadnych zastrzeżeń, bo ona wie najlepiej. Jednak kiedy czytam, ze kobiety rezygnują z siebie [czyli wszystkie] to niestety, ale zaczyna mnie to denerwować- a mam wrażenie, ze autorka ksiązki Everyday sexism idzie w takie generalizacje . I też zgadzam sie, ze mimo, że teoretycznie sa mozliwe rózne style zarządzana/ rządzenia itp, to w praktyce dominuje jeden- nazywany męskim, bo podciągamy pod to okreslenie cechy XYZ, ktore są zgodne z patriarchalnymi stereotypami dotyczącymi płci.
Co do zwracania uwagi na ubiór i wygląd polityczek/ szefowych to byc może jest to też skutkiem socjalizacji dziewczynek do zajmowania sie ciuszkami, malowaniem i innymi „kobiecymi” sprawami i czynienia z nich czegos strasznie ważnego w zyciu. Im bardziej o tym mysle, tym bardziej dochodze do wniosku, ze kobiety na świecznikach maja naprawdę przesr…. . Muszą byc „kobiece”, ale niech no pokaże kolano [jak jakaś lafirynda!]! a może chciałaby przyjśc w spodniach [babochłop!] albo w długiej, kwiecistej sukience i rozpuszczonych włosach [niepoważna!]? No mogłaby sie porządnie/ normalnie ubrać, co nie? No i jak ładna to głupia i pewnie przez łóżko….. Muszą byc baaaardzo silne, żeby to znosić.
A co do Jandy to po przeczytaniu byłam w szoku! pomijając feminizm, biologie itp to czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego, ze z racji wieku i emocjonalności tez może byc celem takiego tekstu? Jak by się czuła?
„Facetom nie wyrzucamy na twarz andropauzy, problemów z prostatą
i coraz mniej gotowym do boju członkiem.” – albo wręcz przeciwnie, [jesli młody] że się nierozładował od dawna i mysli małą główką……. albo, że mu testosteron zrył mózgownicę…..
czwartek, 28 styczeń, 2016 o godzinie 13:32
Strasznie mnie denerwuje czytanie jak to kobiety, ktore zrobiły karierę w polityce/ korporacji musiały zrezygnowac z siebie i przyjąć obcy im wzorzec postepowania. Niestety u źródeł takich opinii [feminizm różnicy] kryje się bardzo patriarchalny wzorzec/ streotyp kobiety jako istoty z natury łagodnej, pokojowej, wrazliwej oraz- oczywiscie- mężczyzny zdobywcy, wygadanego, pewnego siebie itd. Absolutnie nie uważam, że obowiązujący „model” polityka/ prezesa czy styl zarządzania to cud, miód i orzeszki. Jestem jak najbardziej za współistnieniem różnych stylów tyle, że one nie są sztywno polączone z płcią [i co za tym idzie nie ma czegoś takiego jak „kobiecy wzorzec polityczki”]. Są szefowie, ktorzy nie lubia konfliktów i mają duże umiejętności tzw miękkie, są tez szefowe, ktore maja w nosie czy sa lubiane, sa nastawione zadaniowo itp- bo tacy są i tyle. Moim zdaniem takie pisanie pogłebia stereotypy na temat kobiet i dodatkowo dowala tym, ktore sie we wzór cichutkiej, łagodnej kobietki, wiecznie usmiechnietej łagodzicielki obyczajow nie wpisują.
czwartek, 28 styczeń, 2016 o godzinie 13:58
Nie za bardzo wiem, jak się ustosunkować do Twojego komentarza, bo przede wszystkim chodziło mi to, że jednak cały czas tych różnych stylów zarządzania i rządzenia nam brakuje, nie widzimy ich, nie stosujemy jako wzorców a to powoduje, że w powielamy te istniejące. Zgadzam się, że istnieją różne style zarządzania, ale mam wrażenie, że jednak dominują te „męskie”, bo ja sama łapię się na tym, że tak je odbieram chociaż daleko mi do łagodnej, uśmiechniętej kobietki. Nie było moim celem pogłębiać różnice i dokopywać nikomu, bo akurat te dwie polityczki, o których wspomniałam są w dużej mierze bardzo nijakie, chociaż może Ewa Kopacz już jakoś bardziej była wyrazista. Bardziej zastanawia mnie, czy gdybym od początku swojego zainteresowania polityką widziała różne wzorce to czy tak surowo oceniałabym tylko kobiety. Co do wyznać na temat „rezygnacji” z siebie to jest to bardzo jednostkowe odczucie i tylko osoba, która tak o sobie mówi wie, ile jest w tym prawdy a ile zagrania PR. Trudno mi to oceniać, natomiast nie mogę zignorować tego, że się taki wątek przebija. W każdym razie dziękuję za Twoją wypowiedź i mam nadzieję, że udało mi się wytłumaczyć o co mi chodziło. Daj znać co myślisz.
wtorek, 26 styczeń, 2016 o godzinie 14:45
” Nie wypracowały jeszcze „kobiecego wzorca polityczki” a więc jedyne co zostaje to wzorzec męskiego polityka. To szalenie trudne obcować z tym wzorcem, bo wymaga on z rezygnacji z siebie i tego, kim się jest na rzecz bycia bardziej akceptowalnym przez wyborców i wyborczynie.”
Trudno mi się z tym zgodzić, z dwóch powodów:
1. Każdy polityk musi być odgrywać teatr, czyli rezygnować z prawdziwego siebie na rzecz bycia bardziej akceptowanym przez wyborców i wyborczynie. Kwaśniewski schudł, Kuroń wbił się w garnitur, Duda zgrywa energicznego, itd. Esencjalistycznym złudzeniem jest, że mężczyźni w polityce szczerze eksponują swoją prawdziwą naturę, a tylko kobiety muszą się naginać, bo ich natura jest inna.
2. Władza jest ściśle związana z jakąś formą agresji. Nie da się sprawować władzy i nie uchodzić za bardziej agresywnego/agresywną niż osoba nie mająca władzy. Łagodność to luksus ludzi, którzy władzy nie mają. Dlatego nic dziwnego, że kobieta w polityce zaczyna zachowywać się „jak mężczyzna”. Po prostu zachowuje się, jak osoba mająca władzę. Ponieważ dotychczas władzę mieli częściej mężczyźni, to przyjęło się takie zachowanie nazywać „męskim”, ale w rzeczywistości nie ma ono związku z płcią. I mając władzę nie da się go uniknąć.
czwartek, 28 styczeń, 2016 o godzinie 14:03
Ok, zgodzę się, że polityka to teatr, ale mało w nim różnorodnych ról, a repertuar jest dość zawężony. Słusznie przywołujesz wszystkie zagrania przedwyborczo-PR, zgodzę się bez dwóch zdań, że wszyscy się naginają. Mnie bardziej interesuje, czy gdyby było więcej kobiet w polityce to jakby to wyglądało? Jak wyglądałby ten teatr wtedy?
Mnie ta agresja jakoś specjalnie u kobiet nie wzburza, ale warto podumać czy można podchodzić do rozwiązywania konfliktów i do zarządzania tylko w jeden sposób czy może możliwa jest jednak inna forma władzy, gdzie tej agresji nie ma? W każdym razie dziękuję za komentarz, o wiele bardziej lubię te, gdzie można podyskutować 🙂