Jestem feministą, ale…

17


W naszym kraju ceni się bycie szarmanckim wobec kobiet. We wszystkie przemówienia, toasty i życzenia wplata się ozdobniki w stylu „nasze szanowne panie”, „zdrowie pięknych pań”. Kobiety, a zwłaszcza matki, otaczane są kultem. Zwłaszcza, jeśli jest to własna matka pana otaczającego kultem, bo kiedy mowa o matce jego dzieci, z którą nie daj bogini się rozstał. Zapewne wtedy pewnie szybciej stanie się ona czyhającą na jego ciężko zarobione pieniądze kurwą. Taka to jest szybka zmiana optyki. W każdym razie w naszej krainie kobietom otwiera się drzwi, chociaż z chęcią trzaska się im przed nosem tymi samymi drzwiami, zwłaszcza jeśli przychodzą po swoje prawa np. do sejmu. Wszyscy wspierają kobiety i dobrze im życzą, o ile te są posłuszne i nie zabiegają za bardzo o władzę i pieniądze, bo w końcu naturalnym stanem sprzyjającym rozkwitaniu kobiecości są domowe pielesze.

Ten kraj wyhodował specyficzny typ mężczyzny, który wpasowuje się w te przedziwne, czasem sprzeczne myśli o kobietach oraz ich równouprawnieniu. Ten typ charakteryzuje nie wygląd, a raczej zdanie które można często z jego ust usłyszeć:

„Jestem feministą, ale…”

I to jest zdanie kluczowe, któremu poświęcimy kilka najbliższych akapitów.

 

Jestem feministą, ale z tymi parytetami to już przesada.

Już tłumaczę o co chodzi. Mężczyzna ów rozumie, że być może na świecie z powodu historycznych okoliczności, a także braku edukacji dla kobiet oraz innych nieuprzywilejowanych warstw, do polityki dostęp mieli nieliczni. Teraz co prawda sytuacja się zmieniła, no ale przecież nie na tyle, by tworzyć jakieś sztuczne mechanizmy wspierające kobiety lub inne grupy do tej pory z udziału we władzy wykluczone. Toż to skandal! Władza w pojmowaniu takich panów jest czymś, z czym się dana osoba rodzi i często jest to powiązane z przyrodzeniem, a jego brak powoduje, że kobieta tej władzy dzierżyć nie może. Co więcej, ona wcale nie chce! A jak nie chce, to po co ją zachęcać? Kobiecość i niewinność jej odbierać? Także prawa kobiet już są, no trudno, ale żeby to miało iść dalej? Po moim trupie. Wszyscy szanujemy kobiety, ale nie na tyle, żeby się nam po tym parlamencie pałętały w co najmniej takiej liczbie jak panowie.

 

Jestem feministą, ale nie sprzątam w domu, bo nie lubię.

Stary, nie chcę Cię rozczarować, ale nikt nie lubi sprzątać. Nawet ekstatyczna Perfekcyjna Pani Domu sprząta tylko z powodu złotych monet sypanych jej do fartuszka. Sprzątanie jest czynnością żmudną, trudną i nudną. I dlatego nie można komuś „pomagać” w prowadzeniu domu, gdyż jest to proces nieustający. Nie można być feministą i nie znać nazw produktów do sprzątania (w wersji zero waste takie produkty robimy sobie sami np. z sody oczyszczonej), obsługi odkurzacza i nie wiedzieć, jak się skomunikować z pralką  czy zmywarką. Feminista bez tej wiedzy to człowiek niepełny, który lubi sobie wyobrażać, że jest taki równościowy z niego gość. Zamiast do całowania rączek, proszę się pchać do mopa! Poza tym jeszcze jedna ważna rzecz: za codzienną pracę w domu nie należą się jakieś nadzwyczajne komplementy, dowody uznania oraz kwiaty rzucane pod stopy. Także na pocieszenie piosenka dla wszystkich zasmuconych tym faktem panów…

 

Jestem feministą, ale przerywam Ci wypowiedź.

Zjawisko bardzo popularne zwłaszcza w kręgach aktywistyczno-politycznych spod znaku lewicy. Czyli deklaratywnie wszystko jest w porządku. Wspieramy koleżanki polityczki, popieramy ich kandydaturę, nawet pomożemy w kampanii czy proteście, ale słuchać to już się nam nie chce, co te baby gadają. Tak też było podczas Czarnych Protestów, gdzie od czasu do czasu niczym królik z kapelusza wyskakiwał jakiś pan, który chciał doradzić, pomóc, zorganizować. Trzeba oddać sprawiedliwość wielu panom, którzy zachowali się super i postanowili się nie wtrącać i dać Dziewuchom zorganizować cały protest po swojemu. Takie „my wiemy lepiej co będzie lepsze” to często wyraz źle rozumianej troski i paternalistyczne poklepywanie po głowie, z tą różnicą, że klepie sprzymierzeniec. Strasznie to przykre, kiedy co rusz deklaracja danej osoby rozmija się z jej postawą. Na to jednak trzeba czasu, bo część mężczyzn doprawdy nie wie, że kobiety naprawdę mają głos i kiedy słyszą go po raz pierwszy i na dodatek jest to głos zdecydowany, to rzeczywiście są w szoku.

 

Jestem feministą, ale teraz Ci powiem, że nie masz dystansu.

Cream de la crem został na deser. Zjawisko po prawdzie obecne wśród wielu osób deklarujących się po feministycznej stronie barykady. Kiedy zabierasz głos i mówisz, że żart nieśmieszny, anegdota dość słaba a puenta żenująca, bo dowcipy o babach i lekarzu już dawno są passe, wtedy odzywa się ktoś spod znaku „Zupełnie nie masz do siebie dystansu!”. To urocze pouczenie ma Ci wskazać, że błądzisz oraz nie posiadasz poczucia humoru, bo przecież wszystkich to śmieszy, tylko Ciebie nie. To samo tyczy się wyrażania opinii i wypowiadania swoich sądów, gdzie zazwyczaj jakaś kobieta się oburza na kampanię wyborczą lub reklamową albo na wypowiedź polityka tudzież polityczki, zawsze jej można rzucić w twarz, że dystansu jej brak. Pozycja dystansu to taka wygodna kategoria, w której się można ukryć i ironicznie mówić, że no co Wy pleciecie, może jest kijowo, ale w końcu śmiesznie. Cóż dopóki się potakująco uśmiechamy z żartów o blondynkach, dopóki one wciąż krążą i obrażają kobiety. Feministki mają poczucie humoru, ale wtedy kiedy jest to naprawdę dobry żart. A jak nie umiesz takich opowiadać? Widocznie, nie masz poczucia humoru.

 

Czy feministkom w ogóle potrzebni są feminiści?

Jestem zdania, że zdecydowanie tak. Jest to jednak trudna lekcja dla dwóch stron, bo widzicie panowie, część z Was ma silne tendencje do gwiazdorzenia i jak już się włączycie w kwestie antyprzemocowe czy równościowe i dostajecie etykietę „feminista” to nagle zajmujecie miejsce na tronie. Sporo koleżanek oddaje Wam cześć, bo „taki fajny i jeszcze feminista!”. Sama byłam na Kongresie Kobiet, gdzie panel z feministami nazwano „Bukietem feministów”. I tak to trochę z nimi jest, że wystają z tej butonierki. Znam takich, których to męczy, bo ileż można się zachwycać, że działamy w tej samej sprawie, ale są i też tacy, którzy z chęcią przyćmiewają pracujące gdzieś w tle koleżanki. Trudno to opanować, ale trzeba się starać to kontrolować. Tak wiem, polityka nie jest dla skromnych ludzi, ale jeśli nie mówimy o polityce a organizacjach pozarządowych, to tam jest przede wszystkim codzienna orka na ugorze. I to przede wszystkim tę orkę trzeba doceniać i rozumiem czasem frustrację koleżanek z NGO, że co jakiś czas wypływa jakiś niestereotypowy mężczyzna, który chce się włączyć w pracę po czym szybko z racji swojej płci w tym sfeminizowanym środowisku zostaje gwiazdą. To może być irytujące. Natomiast ja wierzę we wspólne działania, ale jak mówisz zawsze koleżanka Marta powinny się one zaczynać w domu. Od prasowania swoich koszul, dbania o dom i generalnego podziału obowiązków. Potem można iść dalej, jak się ma już podstawy. I trzeba zabierać głos i mówić o tym, że się z feministkami jest, ale mieć także na tyle pokory by wiedzieć, że one także potrzebują przestrzeni, aby swój głos wyrazić. Nie każdy męski pomysł jest zły, natomiast założenie, że każdy pomysł rzucony przez mężczyznę jest genialny jest męczące. Chyba dla obu stron. Musimy się wiele nauczyć. Na początek warto przemyśleć swoje feministyczne ja i zastanowić się, gdzie jest moje „ale” i co z niego wynika.

 

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET