Jestem sprzeczna

8


14 września 2012 miałam ochotę zrobić zajebistą imprezę.

Zaprosić wszystkich przyjaciół oraz rodzinę, bo ja bardzo rodzinna jestem. Wysłać im wcześniej zaproszenia z fikuśnym komunikatem, że mają przyjść w kapeluszach. W moich projekcjach miałam na sobie tę sukienkę.

Suknia ślubna Zień

Strasznie byłam nakręcona na ten ślub. Chciałam już, już się ustatkować, mieć dorosłe życie, dzieci i teraz zaraz być Boską Matką i Perfekcyjną Panią Domu.

Miałam, co ważniejsze partnera, z którym chciałam iść przez życie. Tak mi się wtedy wydawało. To nie była jego wina, ale zmieniłam zdanie. Najpierw przełożyliśmy ślub, a potem jednak się rozstaliśmy. Czy za nim tęsknię? Jasne, że tak. Bywa, że tęsknię, bo wiele nas łączyło, przyjaźniliśmy się i miał zostać moim mężem.

A teraz sama nie wiem. Jestem sprzeczna.

Chciałabym mieć rodzinę, bo wydaje mi się, że to wymyka się słowom i że trzeba to przeżyć i przede wszystkim chcieć to przeżyć. Są więc momenty, że żałuję. Chociaż sama nie wiem tak do końca czego.

Są także momenty, kiedy nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne. Pełnego przyjaciół i wyważonej samotności. Pracy, którą lubię, która daje mi energię i jest przywilejem. Mam pełną świadomość tego, że nie startujemy z równymi szansami w dorosłe życie, dlatego tak bardzo cenię to, co mam: rodzinną firmę, która mnie pochłania. Pochłania to dobre słowo, bo oddaje doskonale mój work-life balance. W tym wszystkim mam ochotę i energię by działać na rzecz społeczeństwa, które w znakomitej większości ma moje działania gdzieś. Poznaję nowych ludzi, zazwyczaj są to kobiety, z którymi dzielę tę przestrzeń. Jest jeszcze moja bardzo osobista przestrzeń związana ze sportem, który odkryłam bardzo poźno, ale teraz doceniam jego moc. Nie interesują mnie osiągnięcia innych, ale uczę się ścigać sama ze sobą. Lubię to nowe uczucie, że jestem silniejsza i sprawniejsza niż rok temu. To daje moc. Mogę podróżować, nawet do Tokio cholera jasna, jakby było po co i za co. Nie przeszła mi na to ochota, mimo, że przed 25 rokiem życia byłam w wielu miejscach na świecie od Grenlandii po Australię.

W tle mojego życia cały czas pojawiają się rozterki, a to moje własne, a to rodziny. Babcia życzy mi odnalezienia szczęścia, co oczywiście ma oznaczać jedno – mężczyzny, z którym założę rodzinę. Druga wprost pyta o chłopaka i „moje sprawcy sercowe”. Dziadkowie nie pytają.

Jako nierozmnażająca się kobieta, która chciałaby uprawiać seks jestem postrzegana jako istota niebezpieczna. Aby uzyskać męską akceptację wiekszości facetów powinnam mieścić się gdzieś pomiędzy dziwką a Matką Boską. Nie mieć ambicji, nie mówić głośno, nie zagrażać. Przyjaciele, żartobliwie, doradzają mi milczenie, oddanie pola. „Pozwól aby ktoś Cię poderwał.” Ja, jeśli podrywam, to z góry skazuję się na bycie jednonocną, ach może weekendową przygodą. Z takimi kobietami nie spędza się życia.

W tym momencie jednakowoż nie czuję, że interesuje mnie udawanie kogoś, kim nie jestem. Wstydliwe zamazywanie swojego feminizmu, poglądów a przede wszystkim charakteru. Nie interesuje mnie „obniżenie wymagań”, bo one wcale nie są wysokie. Są momenty, kiedy stoję w lesie i ciężko oddycham i mówię sobie: „Ok. Bycie samemu jest fajne. Przynajmniej można być ze sobą szczerym.” Żartuję wtedy, że zjedzą mnie wiewiórki. Albo koty. Po śmierci i tak będzie mi to obojętne.

Sukienki nie wyrzuciłam z dysku. Może się kiedyś przyda jeszcze, zwłaszcza, że to totalnie mój fason. Spokojnie sobie czekam, podejmując różne działania, ale nie mam ciśnienia. Uspokoiłam się. Żadna kampania społeczna nie namówi mnie do posiadania dzieci, dopóki sama nie będę ich chciała. Być może według osób postronnych mam warunki: pracę, wsparcie rodziców, a nawet mieszkanie. Nie mam jednak współtwórcy, ojca, rodziciela. I to jest dla mnie wystarczający powód, aby odkładać tę decyzję. A może nawet nigdy jej nie podjąć.

To ciekawe, jak bardzo sprzeczne są wymagania wobec kobiet w naszym kraju. Mają być perfekcyjnymi matkami, zawsze uśmiechniętymi i ogarniającymi wszystko i wszystkich. Aktywne, zadbane, gotowe na seks tu i teraz, robiące karierę. Jeśli zostaną w domu – tym gorzej dla nich. Jeśli się rozwiodą – to na pewno czegoś nie zapewniły, czegoś komuś nie dały. Zawsze źle. W tym wszystkim rzadko kiedy widać partnera, co najwyżej kiedy nie płaci alimentów w czym przyklaskuje mu społeczna akceptacja.

Bycie starą panną to naprawdę wygodna opcja. Jedna szufladka i masz z głowy, zamiast niespełniania się w wielu różnych rolach.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET