Czasem to wychodzi gładko z głowy. Bez wysiłku sunie na kartkę elektroniczną, tudzież papierową. Czasem trzeba się jednak nagryźć i namęczyć. Zaczynam i kasuję, właściwie nie wiadomo dlaczego, jakoś tak. Po prostu. Zapytano się ostatnio mnie, dlaczego nie prowadzę bloga o modzie, bo się fajnie ubieram. Nie przyszło mi to nigdy do głowy, bo w sumie bliżej mi do intelektualistki niż do pisania o kreacjach i stylizacjach. Wolę ćwiczenie stylu w mowie i w piśmie. A jednak zaciekawiło mnie pytanie, czy gdyby już skusić się na coś takiego, to jaki byłoby to blog? Hipotetyczna blogowa ciąża, daleka jednak od rozwiązania.
Wymagałoby to obnażenia jeszcze większego niż pisanie w pierwszej osobie. I co to miałoby być? Żenada w stylu córki premiera opowiadająca innym, poszukującym siebie dziewczynkom, jaką mają kupić kurteczkę, aby wieść tak fajne życie jak ona? Rzyg normalnie, rzyg. Fascynuje mnie ten blogasek, bo jest taki upudrowany, słodziutki, cudownie cięty i wykrojony – raz na sto postów zdjęcie z ciekawą książką, porady o zakrywaniu nerek, kupno kozaczka, jak się uczesać… stop, na scenę wchodzi Lauren Socha i zadaje pytanie z poprzedniej notki. Musiałby więc być to blog przekorny, jakiś taki niepokorny. O cellulicie, zjebanej fryzurze, niedobranych butach i nie wiem, czym jeszcze. Albo blog o sobie, obnażający i kreujący internetowej ja pasztetowej lady. Na żywca i z siwymi włosami. Pewnie część mej osoby rozważa tę propozycję, w końcu jestem próżna i mam te swoje torebeczki i buciki. Ale myślę sobie, że o wiele trudniejsze niż wystawienie siebie na strzał, siebie i swojego ciała z jego wszystkimi za i przeciw, byłoby podanie na tacy fantazji, którą sobie od czasu do czasu ubarwiam życie.
Pożegnanie z Pasztetem, czyli koniec pewnej epoki… ale pewnie i początek czegoś nowego!
Czuję, że przyszedł czas się pożegnać. Lady Pasztet, persona, którą wymyśliłam na podstawie swoich licealnych doświadczeń to już przeszłość. Miała to być zabawna odpowiedź, trochę autoironiczna na nazywanie kobiet, a już zwłaszcza feministek pasztetami. Pomysł był prosty – przejąć te obraźliwe wyrażenie i dać mu nowe znaczenie. I to było dobre. Przez lata mi służyło, chociaż myślę, że kontekst już dawno się zatarł. Wiele razy pytano mnie o to, dlaczego…
Czytaj więcej
niedziela, 13 listopad, 2011 o godzinie 16:45
w końcu nawet Gombr w „dzienniku” o bucikach pisał. Żółtych, co w nóżki uwierały 😀