Kobieca solidarność: obiekt nieznany

0


Moje życie to kobiety. Teraz to wiem, ale długo to trwało. Silne i mądre, chociaż… kiedyś wydawało mi się, że są passe. Że bardziej potrzebuję mężczyzn, bo to oni mogą pokazać mi, że jestem fajna. Często kobiety pokazywały mi, że jednak nie do końca jestem fajna i zapewne dlatego za nimi nie przepadałam.

Rodzinne combo

Moja Mama jest moją przyjaciółką. Zawsze nią była, nawet kiedy się kłóciłyśmy, a w sumie dość rzadko się nam to zdarzało. Najgorsze torutry emocjonalne i tak przeżywałam sama ze sobą, kiedy ją zawiodłam. Nie musiała nic mówić, ja po prostu wiedziałam, że zawaliłam. Nie inaczej było z Babciami, które wprowadzały mnie w akrany życia i coby o nich nie mówić, to naprawdę są aparatki. W każdym razie mogłam na nich polegać, ale nie oszczędzały mi życiowych rad oraz połajanek. Natomiast między nami trzema zawsze była sztama. Zawsze mogłam na nie liczyć i one mogą liczyć na mnie, na mój telefon, kartkę z wakacji a przede wszystkim rozmowę.

Na piedestale

Potem były Kobiety Które Mi Imponowały i to był zdecydowanie okres studiów. Myślę, że w stosunku co do niektórych byłam niczym najwierniejsza grouppies. Uwielbiałam w nich wszystko, co oczywiście pokazuje moje zaślepenie, ale imponowały mi przede wszystkim wiedzą, pewnością siebie i tym, że umiały sprawić, że wszyscy ich słuchali. Mówię o wykładowczyniach, które wpłynęły na moje zainteresowania, pokazały mi, że świat nauki to nie tylko starsi panowie w nadjedzonych przez mole garniturach. Bardzo mnie zabolało, kiedy usłyszałam na korytarzu uczelni, że dwie dziewczyny z mojego rocznika najzywają profesorkę „puszczalską”, gdyż zrobiła karierę miedzynarodową. W dodatku była atrakcyjną blondynką i nie nosiła worków po ziemniakach. Obraziłam się na kobiety z mojej grupy wiekowej na jakiś czas.

Moja szefowa to dziwka

Okazało się, że mimo wykształcenia oraz faktu, że mamy 2011 nadal kobietę, która zrobiła karierę trzeba jakoś ukarać. Nie usłyszy tego od nas, ale cichy szmerek uczelnianych lub firmowych korytarzy na pewno ją o tym poinformuje. Tak niskie mamy o sobie, jako o grupie mniemanie, iż wydaje się nam niemożliwością, że któraś z nas jest na tyle wybitna, aby mogła wyjść przed szereg i pokazać na co ją stać. Kontrolnie ściągniemy ją w dół, tak aby samej nie czuć się źle. Nie wspieramy swoich, co widać chociażby w dyskusji o parytetach. Z niewiadomej przyczyny zakładamy, że kobiety mające na niej skorzystać to miernoty, skoro nie zdobyły sobie takiej pozycji same. Omijamy niesprawiedliwość tej gry, bo łatwiej się nam skupić na jednostkach. A potem te jednostki, jak już włożą 200% wysiłku we wspinaczce na szczyt to mają nas gdzieś. Bo właściwie to dlaczego mają pomagać grupie, która ich nie wspierała? Od której nigdy nie usłyszała dobrego słowa? Lepiej w takim razie inwestować w kogoś, kto przynajmniej zachowa tę niepochlebną opinię dla siebie. Dla faceta. Można wtedy iść przez życie z przekonaniem, że skoro sama sobie wszystko zawdzięczam to nikomu nie należy pomagać. Jak będzie chciała to zajmiej moje miejsce, a po co mam jej to ułatwiać?!

Jest mi wstyd, bo byłam niedobra dla swoich koleżanek.
Jest mi wstyd, bo byłam niedobra dla swoich koleżanek.

Dziewczyńska solidarność

Nie wiem kiedy opuszcza nas poczucie solidarności i lojalności dla grupy. Kiedy ją tracimy i nagle z łobuzerskich dziewczynek stajemy się małymi, pisklywymi grupkami, które wzajemnie na siebie pytlują. Dlaczego tak bardzo chcemy być akceptowane przez mężczyzn, im mniej nas akceptują kobiety? Każda z nas ma na pewno za sobą tego typu doświadczenie. Mi nigdy nie powiedział nic przykrego o mnie żaden samiec, w przeciwieństwie do samic, które wiedziały gdzie uderzyć i jak mnie dotknąć – dla nich moje kompleksy i związana z tym niepewność były super czytelne, a więc ich szpiki tym bardziej bolesne.

Mój przepis na…

Staram się jednak spotykać z takimi kobietami, żeby szpilą nie dostawać. Przestało mi zależeć na wszystkich, bo zależy mi na kilku kobiecych grupach z którymi czuję się fantastycznie. To moja rodzina i tworzące ją kobiety. To moje przyjaciółki, z których każda jest zupełnie inna, a jednak potrafią się zgrać nawet się za dobrze nie znając. To dziewczyny ze Stowarzyszenia Dolnośląski Kongres Kobiet, gdzie naprawdę dochodzi do zwarć i wcale nie jest miło i różow, ale twórczo i z emocjami. Te emocje trzeba jakoś oswoić, a to nie jest łatwe. Wzajemne pretensje to część życia grupy i nie ma co się oszukiwać, że znikną. Nie znikną, ale można je przegadać na spokojnie. Można myśleć o celu, bo to jest ważniejsze niż słowne utarczki. Tej współpracy uczymy się cały czas. Jest to proces ciągły, wymagający negocjacji i tego, że czasem trzeba się podporządkować.  Ale kiedy wszystko gra i wspólnie się śmiejemy, kiedy coś nam się udaje to myślę, że to jest tego warte. Nie mam recepty na kobiecą solidarność. Chyba trzeba się przygotować, że nie zawsze dostaniemy ją w pakiecie. Im bardziej będziemy szpikować małe dziewczynki pochwałami, które opierają się na różnicy np. bo Zosia jest taka grzeczna i potulna, a Asia to sobie w życiu poradzi, tym będzie gorzej. Wszystkie chcemy pozytywnych bodźców, co nie znaczy, że zawsze je otrzymamy. Są wśród nas fajne kobiety, z którymi się łatwiej porozumieć i takie z którymi zajmuje to więcej czasu. To cecha charakteru a nie płci. Jeśli same będziemy mniej krytyczne w stosunku do innych kobiet i ich stroju, stylu życia oraz pracy (nie mówię o braku sensowenej krytyki) to tym łatwiej się będzie komuś nowemu otworzyć, zaprzyjaźnić i lojalnie polubić.

Mean girls&CO

Mam też wrażenie, że dajemy się często robić w konia popkulturze i tym wszystkim popularnym „zołzom”, „wrednym dziewczynom” i innym z piekła wziętym stworom, które knują w swoich krótkich spódnicach na szkolnych korytarzach. Ten podział na popularne i szare myszy też nikomu nie pomaga, bo wprawia jednych w pychę a drugich w kompleksy. Jesteśmy różne i różnie z nami bywa pod każdym względem, czasem łatwiej a czasem trudniej.

I to jes super.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET