Macedonia po hiszpańsku

0


Niektóre notki są, jak grzyby – muszą swoje odsiedzieć w ziemi, a potem trują bogu ducha winnym czytaczom. Są też notki, jak pozostałości macedonii w mojej lodówce. Ciekawy czytacz spyta: „A cóż to jest macedonia z małej literki?!” Spieszę z odpowiedzią: to sałatka owocowa w tutejszych stronach. Ciekawe, że nikomu nie kojarzy się to z nazwą kraju. Testuję pytanie o Macedonię i macedonię na każdym kroku, ale jednak wygrywa opcja jadalna nie turystyczna. Notka ta jest więc lekkostrawna. I składa się z cząstek, jednakże nie owocowych, a autonomicznych.

1. Posiadanie szkoły języków obcych w tych iberysjkich stronach jest kopalnią dobrobytu. W kraju, gdzie języków naucza się po hiszpańku, pracy dla lektorów nie brakuje. Sprzyja temu pielęgnowanie języków regionalnych na przykład od takiego sobie, walencjańskiego. Czymże jest walencjański? Niczym innym jak kataloński, ale walencjański to brzmi dumnie. Wyobraźmy sobie sytuację, iż hipotetyczny mieszkaniec Andaluzji zapragnie zamieszkać w Walencji, bo lubi sztuczne ognie i oferują mu dobrą pracę. Wszyscy się cieszymy, toćto skarb znaleźć pracę! Jest jednakowoż jeden haczyk – by pracować w Walencji nie wystarczy mówić po hiszpańsku, czy też kastylijsku jak wolą puryści. Trzeba okazać się dyplomem znajomości walencjańskiego. A to ci dopiero! Także przykro nam, sorry, lo siento, ale siedź sobie w tej Andaluzji człowieczku. Nie żeby chciały potwierdzenia znajomości walencjańskiego firmy prywatne, choć oczywiście takowe istnieją, ale przede wszystkim urzędy i instytucje należące do Generalitat Valenciana. Ktoś powie: „Ach to cudownie, że muszą znać dwa języki! W takim razie szybko uczą się trzeciego!” Nic bardziej mylącego, bo:
2. Twoje dziecko idzie do szkoły – i bądź tu mądry człowieku, co wybrać:
a) ścieżkę edukacyjną po kastylijsku, która co prawda pozwala mu znaleźć pracę np. w stolycy, ale za to utrudnia szukanie pracy w mieście rodzinnym
b) ścieżkę edukacyjną po walencjański, która ułatwi mu kontakt z kolegami, co to mówią w lingua valenciana, ale za to utrudni kolejny stopień edukacji, bo już liceum jest po kastylijsku
c) nie bardzo jest tu czas na naukę trzeciego języka, bo angielskiego nauczy się tutaj po kastylijsku/walencjanśku tj. tłuką sobie słówka i gramatyczkę, ale za to puszczają im angielski z taśmy. Teraz każa szkoła musi zatrudniać jednego nativo, coby im mógł mówić na żywo, nie z taśmy. (Veni, vidi, vici. Moje zajęcia na filologii angielskiej, były po hiszpańsku. Pierwsza lekcja decydowała o tym, które lobby wygra – erasmusi kontra autochtoni. Ręka w górę, kto chce po angielsku. Rozpacz na twarzach obcokrajowców. Jedziemy z tematem po hiszpańsku, kto chce oddaje pracę po angielsku. Lata 2008-2009 Universidad Complutense Madrid. Amen.)
3. W Katalonii na przykład przemiły nacjonalista Mas wymusił na właścicielach lokali gastronomiczno – turystycznych wypisywanie nazw po katalońsku, choć raczej mało kto z turystów włada tym językiem. Co innego hiszpański. W ramach kopania się z kobyłą w Madrycie takie to, drobne złośliwości czynią sobie nawzajem autónomas.
4. Rząd w Madrycie chce wprowadzić ustawę o ochronie języka kastylijskiego. Ciekawe dlaczego? Otóż każda z autonomas (no dobra, nie każda są takie regiony Hiszpanii, które prowadzą kampanie informacyjne o tym, że istnieją. „Extramadura existe”) ma podręczniki szkolne w dwóch językach, co bardziej nacjonalistyczne autónomas pokazują faka Madrytowi i promują bardziej język regionalny niż krajowy.

Na koniec anegdotka koleżanki AB, która będąc w Galicji na erasmusie usłyszała od jednego z profesorów, iż on też kiedyś był za granicą na stypendium: w Madrycie.

P.S. Moja koleżanka pracuje z dziewczyną, której rodzina składa się z trzech osób mówiących wyłącznie po kastylijsku i trzech wyłącznie po walencjańsku. Na własny użytek wypracowali pidżyn walencjańsko-hiszpański.

(źródła: obserwacje własne + http://wyborcza.pl/1,75477,10269598,Barcelona_nie_podda_sie_Madrytowi.html)

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET