Kasztany kwitną, blogerzy wspominają maturę i co prawda Ty się denerwujesz, ale wszyscy naokoło próbują Cię przekonać, że to nie ma znaczenia. Ma znaczenie, ale małe. Zobaczysz za 10 lat.
Maj to matura i nie ma zmiłuj. Kasztany zakwitły, białe bluzki wypełzły na ulice. Strach ściska za gardło, a nikomu nie pomaga nieustanne mówienie o tej maturze, już i tak odmienianej przez wszystkie przypadki. Nie mam jeszcze stu lat, ale często się tak czuję, a właściwie czuję się tak od czasu, kiedy odkryłam, że moi serialowi przyjaciele są tak samo zabawni, jak ci w rzeczywistości, i w piątek szykuję się na imprezę przed telewizorem. Ponieważ maturę mam za sobą, to jak każda osoba, która ma bloga i dostęp do internetu, czuję się w obowiązku powiedzieć coś w tym temacie.
Rocznik eksperymentalny, czyli matura na nowo
Mój nieszczęsny rocznik 1986 – katastrofa w Czarnobylu, gimnazjum i obowiązkowa nowa matura. Oraz genialny sposób naszej polonistki na to, byśmy języka polskiego uczyli się od współczesności do starożytności. Ciekawe to były czasy. Lubiłam liceum, kochałam swoją klasę, nie była pierwsza, nie była też ostatnia. Generalnie, co by nie mówić, było fajnie. Dużo się działo, a ja przed maturą raczej ściemniałam, niż się pilnie uczyłam. Nigdy nie nauczyłam się zakuwania na pamięć i jeśli coś przeczytałam, to była szansa, że zostało to w zakamarkach mego mózgu, jeśli nie przeczytałam, to trudno.
Tak, byłam pewna tego, że matura to będzie wielki triumf, duma, chwała oraz konfetti. Tymczasem przedmiot, który kochałam najbardziej na świecie, z którym wiązałam nadzieje, który chciałam studiować, zdałam zaledwie na poziomie podstawowym, i to jakoś bez szału, raczej dość przeciętnie, a rozszerzony język polski to okrągłe 30%. 1% w dół i w ogóle bym jej nie zdała. I można by to olać, gdyby nie fakt, że chciałam studiować… polonistykę. Jak każda naiwna dziewczyna zakochana w reportażach Ryszarda Kapuścińskiego, byłam pewna, że te studia nauczą mnie pisać, dadzą pojęcie o warsztacie i w ogóle zrobią ze mnie pisarkę.
A teraz walczyłam o to, żeby się na nie dostać. Moja najlepsza przyjaciółka była w podobnej sytuacji, tyle że jej marzyły się języki skandynawskie, pełne twardych spółgłosek i samogłosek z jakimiś ogonkami, a przede wszystkim chłopcy w rogowych okularach i czarnych golfach, z Sartre’em pod pachą. Obie miałyśmy na świadectwie 30% z rozszerzonego języka polskiego, obie pisałyśmy odwołania do komisji, szalałyśmy, płakałyśmy, szlochałyśmy, a nasi rodzicie płci obojga unosili brwi z wielkim zdziwieniem, że chyba stać nas na więcej, bo wyglądamy na nieco inteligentniejsze niż te 30% z polskiego.
Życie po maturalnej klęsce
Na studia się dostałyśmy, ja na polonistykę w Poznaniu, gdzie z zielonymi powiekami plotłam jakieś androny o Zuzannie Ginczance, a Martyna na japonistykę w Krakowie. Matura nas nie powstrzymała. Ja lubiłam swoje studia, bo nie dały mi żadnej wiedzy o tym, jak pisać, ale nauczyły krytycznego myślenia i nienawiści do staro-cerkiewno-słowiańskiego. Lubiłam polonistykę z tymi rytuałami listy lektur (nigdy nie przeczytałam żadnej w 100% – skasuję to, zanim będę miała dzieci), z fajną grupą, która się schodziła i rozchodziła na różne zajęcia. Ale to nie HLP czy inna teoria literatury były najważniejsze na studiach. Dla mnie ważne było samo studiowanie, przynależność do tych błąkających się po Collegium Maius duszyczek, które cierpły na słowa „fonetyka i fonologia”, które bały się Babci Batogowej i drżały przed wykładowcami pozytywizmu. To było super. Super było studenckie życie, wiśniówka pita w Kisielicach, wielkie dramaty, rozstania, skomplikowane przyjaźnie.
Wspaniale było wyjechać na rok do Madrytu (studiować polonistykę – tak, to możliwe, jestem niezwykle sprytną osobą) i mieszkać tam przez 9 miesięcy. Pokochać miasto, pokochać hiszpański, znaleźć sobie tam miejsce. Martyna wyjechała na rok do Japonii na stypendium, studiowała w Tsukubie, odwiedziłam ją tam i wtedy zakochałam się troszkę w Japonii, chociaż moja przyjaciółka twierdziła, że to jest straszne miejsce do mieszkania. Im więcej wiem o tym kraju, tym lepiej rozumiem jej sprzeczne uczucia. Matura nas przed tym nie powstrzymała. Nikt nigdy o nią nie pytał. Przestała być ważna bardzo szybko.
Zostają tylko przyjemne wspomnienia
Łzy wyschły na policzkach i właściwie oprócz tego, że co roku kwitną kasztany, a ja często przejeżdżam obok swojego starego liceum, to w ogóle o niej nie myślę. Te 30% nie było żadnym wyrokiem, było stwierdzeniem faktu, że nie zrozumiałyśmy klucza, bo nigdy się niczego z klucza nie uczyłyśmy. Dlatego robimy dzisiaj rzeczy, które lubimy: Martyna jest ilustratorką, graficzką, fotografką – artystką; ja cały czas uczę się prowadzić biznes, zaliczam porażki i upadki, a potem wstaję i idę dalej.
Nie udało mi się zakwalifikować do Polskiej Szkoły Reportażu. Było mi smutno. Ale czy to mnie powstrzymuje przed pisaniem? I czy powinnam się teraz głęboko nad sobą zastanowić? Nie sądzę. Być może nie napiszę reportażu. Być może jeszcze nie wiem, o czym napiszę książkę, ale czy wszystko muszę wiedzieć już teraz? Chyba nie. Matura nie miała z tym nic wspólnego. I wierzcie mi, że nie będzie miała wpływu na Wasze życie. I co więcej, pamiętam taki moment, kiedy jechałam nocą samochodem i słuchałam audycji o studiowaniu za granicą. Normalnie jakaś żarówka zajaśniała w mojej głowie i pomyślałam sobie: dlaczego nie wpadłam na to, by iść na Oxford? Co mnie trzymało na tym UAM? Dlaczego nigdy o tym nie zamarzyłam? Powiem Wam, że nie wiem. Trochę żałuję i dlatego jestem takim podatnym na wszystkie kursy i szkolenia istnieniem, cały czas chciałabym się uczyć, bo nauka sprawia mi przyjemność, chociaż nie zawsze jest mi to do czegoś potrzebne. Ale fajnie byłoby samej sobie nie narzucać ograniczeń.
Zakończę banałem: życie jest nieprzewidywalne. Znałam etnolożki, które rzucały studia i otwierały studia kosmetyczne, bo to chciały robić całe życie, i to jest super. Znam mało ludzi, którzy po studiach robią dokładnie to, czego się na studiach uczyli. Za to nie znam nikogo, kto by po roku od matury pytał kogokolwiek, ile miał z polaka. To naprawdę nie będzie mieć znaczenia.
Korekta: Artur Jachacy
środa, 09 maj, 2018 o godzinie 17:28
Moja matura za dwa lata a ja już przeżywam moje 6 rozszerzeń,które będę zdawać … Po co mi tyle ? Po cholerę. Zapewne będę się stresować i nie będę mogła wysiedzieć podczas pisania, a pół roku później nikogo nie beda interesować moje wypociny. Trzeba pamietać że to tylko egzamin, że świat się nie zmieni od tego czy odnieśliśmy się do Lalki Bolesława Prusa czy Kamieni na szaniec Aleksandra Kamińskiego. Najlepiej się wyluzować i się nie stresować.
środa, 09 maj, 2018 o godzinie 19:15
Dokładnie tak! Spokojnie, będzie dobrze i na pewno sobie świetnie poradzisz – dwa lata to sporo czasu 🙂 Ściskam!
wtorek, 08 maj, 2018 o godzinie 15:32
ja skończyłam szkołę muzyczną, pracowałam i pracuję jako tłumacz chińskiego, a dodatkowo jako nauczycielka angielskiego i mistrzyni herbaciana. Tadam 😀
wtorek, 08 maj, 2018 o godzinie 18:35
I to się nazywa niespodziewana kariera! 😉
poniedziałek, 07 maj, 2018 o godzinie 12:18
Ja studiowałam polonistykę, ale nie chciałam uczyć, właściwie to trudno mi powiedzieć, że sobie świadomie wybrałam to, co robię teraz, bo to był splot okoliczności i cieszę się, że wyszło tak a nie inaczej. Czasami po prostu, gdzieś trafiamy i się w tym odnajdujemy bez szkół, studiów, dyplomów – co nie znaczy, że one się nam nie przydają, bo na pewno się czegoś uczymy 🙂
poniedziałek, 07 maj, 2018 o godzinie 09:32
Mnie trochę popsuła matura plany, bo rodzice odradzali mi poprawkę mówiąc, że i tak na pewno nie będę się uczyć do niej przez cały rok, i wywarli presję żebym poszła ze słabszym wynikiem na studia, o których nic nie wiedziałam. Pracuję teraz w zawodzie, którego „uczyłam się” przez rok na zaocznej podyplomówce, tak naprawdę uczę się od mamy i szefa, ale pewnie dyplom był konieczny, żeby moje CV nie wylądowało w koszu. z powodu totalnego braku powiązań z zawodem.
I tak nie wiem jeszcze, co będę robić wkrótce, nie mam umowy na stałe, za to mam 2 potencjalne zawody w CV. Może gdzieś się załapię i polubię moją przyszłą pracę 😉 Tak naprawdę dużo bardziej zależy mi na przyjaznym towarzystwie niż na pieniądzach czy konkretnym zawodzie. I żeby nie było bardzo stresująco, bo źle moja psychika reaguje.
niedziela, 06 maj, 2018 o godzinie 14:28
A ja miałam myśl, nie marzenie, w głowie by wyjechać na studia za granicę, ale bałam się że nie dam rady językowo. Generalnie brakowało mi wtedy odwagi na taki krok. Szkoda trochę, ale już minęło 🙂 Teraz się staram o wyjazd, ale już nie na studia.
poniedziałek, 07 maj, 2018 o godzinie 12:16
Każdy wyjazd będzie na pewno wyzwaniem, ale i pokazaniem sobie samej, że można. Kibicuję mocno w postanowieniu 🙂