Nie ma co żałować na bilet

0


Różne wydarzenia i eventy czekają na mniej lub bardziej wyrobionego widza. Widz lub też widzka, czy inne widzi-mi-się, które wybiera się oglądać wytwór tyleż kultury, co natury, nigdy nie wie czego się spodziewać. Ciekawie robi się wtedy, kiedy artysta ze sceny pyta się widza, czy ów widz wie, czego się spodziewać? Wczoraj artystka, nie bezpośrednio, ale przez tłumacza zadała to pytanie zebranym pod scenom zwykłym śmiertelnikom oraz celebrytom. Wszyscy wyglądali na pewników, takich, co to Diamandę Galas znają z czegoś więcej niż youtube.com. Na przeciw oczekiwaniom wyszła i Gazeta Wyborcza publikując tekst o niej zarówno w wydaniu sobotnim, jak i w „Wysokich Obcasach”. Niby się można było przygotować, ale jednak, kiedy Diamanda wydobyła z siebie głos, to całe przygotwanie poszło w piach. A raczej na bruk Arsenału. W pierwszym momencie przypomniały mi się niegdysiejsze wojaże, gdzie można było załapać się na mały, kulturalny evencik, na którym to była i kobieta guma, pokaz cyrkowców ale i także specjalista od śpiewu gardłowego. Chichotałyśmy jak podlotki z Mamą, choć do dziś nam wstyd, ale taka była nasza pierwsza rekacja. Nie mogłyśmy ze śmiechu się opanować, co nie umknęło uwadze zebranych na pokazie. I z Diamandą było podobnie, bo choć udawało się wyczuć przekaz, który mówi o cierpieniu i bezsilności, to jednak spotkania z tego typu twórczością najpierw wzbudza chichot. Artystka uprzejmie zrobiła przerwę po tym zaśpiewie. 10 minut wystarczyło, aby zostali tylko najwierniejsi i najciekawsi. Reszta zrobiła fruuuu do baru. Wcale im się nie dziwię, ja postałam jeszcze 20 minut i sama odleciałam. Ale tym razem z powodów osobistych – od lat młodzieńczych, kiedy to zaprosił mnie ówczesny chłopak na Rawę Blues, mam do bluesa bardzo duże zastrzeżenia natury estetycznej. Nie lubię i już.

W każdym razie na odpowiedź artystki muszę odrzec – nie byłam przygotowana i nawet się cieszę, lubię niespodzianki. I nie żal mi kasy na bilet, nawet jeśli coś nie zachwyca mnie całkowicie. Nie żal mi na wejściówkę na film, który oceniam jako słaby. A ostatnio nawet z jedno wyszłam, bo bardzo to przeżywam. Rzadko z kina wychodzę, ale banał mnie po prostu zmęczył. Co więcej nie żałuję uczestnictwa w imprezach, które nie mają ze mną i moim światem nic wspólnego, zawsze to jednak coś nowego. Bardzo pouczające są takie wizyty.

Zdarzyło mi się być także na innym evencie, tym razem bawić się z kwiatem dyplomacji polskiej oraz zagranicznej. Dla niektórych to codzienność, ja jednak byłam pierwszy raz na tego typu wydarzeniu. Pierwsze co dostrzegłam to fakt, iż koryto niezależnie od stopnia elegancji biorących udział w imprezie, jest miejscem kluczowym. Miejscem nie-miejscem, jeśli pokusić się o wspominki z antropologii. Wszyscy chcą tam być, ale wiedzą, że nie mogą. Podchodzą i odskakują, dyskretnie lub nie. Przesuwają się delikatnie w stronę pieroga, by z pierogiem zbiec i uniknąć posądzenia o to, że się przyszło tylko na pieroga. Najbardziej obcykani szybko i sprawnie zaopatrzyli się w bufecie. Byli i były także łokciowe – rozpychanie na całego wraz z marudzeniem na dzisiejszą młodzież i brak kultury. Narzekanie na catering, bo tak wypada.

Sama wpadam w ten ton, że dziadostwo i w ogóle. Ale jakoś tak, przy Niedzieli, kiedy powietrze się kisi, chciałam dołóżyć swoje trzy grosiki, bo jest weekend, jest dobrze, ciepło, miło i domowo.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET