Mój pierwszy okres
Pamiętam moment, w którym dostałam okresu. Miałam dwanaście lat, wróciłam do domu, zapytałam Mamę, co to się dzieje takiego, że nagle krwawię, usłyszałam wyjaśnienia i nigdy specjalnie się tym tematem nie zajmowałam. Po prostu jakoś tak gładko opanowałam całą logistykę higieniczną, a po drugie nigdy specjalnie nie bolał mnie brzuch. Kiedy zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne, okres się uregulował i kompletnie przestał mnie interesować, bo mogłam go kontrolować i czułam, że w tym starciu to ja mam ostatnie zdanie.
Jestem szczęściarą, bo nie dotyka mnie ani PMS ani endometrioza, sporadycznie pojawia się na nosie pryszcz i miesiączka nigdy nie zmienia moich planów. Wiem jednak, że bardzo wiele kobiet ma zupełnie inne doświadczenia, a okres potrafi spowodować, że nie mogą się ruszyć z domu, chociaż by chciały, bo co miesiąc bardzo cierpią z powodu trudnego do opisania bólu, i że to, co przeżywają, jest przez większość społeczeństwa bagatelizowane, bo skoro cykliczne i istnieje „od zawsze”, to po co przykładać do tego jakąś wielką wagę?
Tak, mam okres, a co?
Kiedy czytałam książkę Clary Henry Tak, mam okres a co?, pierwsze, co mnie zdziwiło, to fakt, że w ogóle taka pozycja została wydana. To było bardzo pozytywne zaskoczenie! Okres to jednak tabu i tajemnica, coś, o czym dziewczęta szepczą na korytarzu, co budzi obrzydzenie, co nie towarzyszy nam w codziennym życiu. No chyba że pod postacią niebieskiego płynu lądującego na podpasce. Zadziwiające jest to, że od pewnego czasu można usłyszeć w radio o wzdęciach czy hemoroidach, ale nigdy nie widziałam reklamy leku na bolesną miesiączkę, a jedynie na „te dni”, jakby akurat tego nie można było zakomunikować wprost. Zresztą według branży reklamowej w trakcie okresu najlepiej jeździ się w białych spodniach na koniu, więc nie będziemy się nad tym dłużej zastanawiać. Są to kwestie, które Henry porusza w swojej książce, pisząc nie tylko o wielkim tabu, jakie otacza miesiączkę oraz kobiety, które menstruują, i to nie w dalekiej Nowej Gwinei, ale także w Szwecji. Wspomina lekcję o cyklu menstruacyjnym trwającą 15 minut i zarezerwowaną tylko dla dziewcząt, tak jakby zrozumienie tego, jak działa kobiece ciało, było czymś, przed czym należy chronić nastoletnich chłopców. Pisze o tym, że kobiety przez wiele lat wydają bardzo dużo pieniędzy na środki higieniczne, które zajmują sporą część budżetu każdej kobiety, i że właściwie tutaj nie mamy wyboru – na coś się musimy zdecydować i czy to będzie kubeczek, czy tampon, to jednak należy dokonać takiego zakupu. Szwedzka jutuberka zwraca uwagę na to, że kobiety opanowują całą logistykę podpaskowo-tamponową tak, by się nigdy nie wydało przed światem, że właśnie krwawią przez te kilka dni w miesiącu.
Krwawa niejednoznaczność
Krew menstruacyjna to bardzo skomplikowany i niejednoznaczny temat, a ile menstruujących kobiet na świecie, tyle podejść do okresu: od obojętności przez nienawiść. A co z kobietami, które nie menstruują z powodów zdrowotnych albo są po klimakterium? Co z osobami trans? Z osobami niebinarnymi, które nie identyfikują się jako kobiety, a jednak krwawią? Czy okres jest w takim razie „kwintesencją kobiecości”, czy raczej nie? Czy w takim razie okres nas definiuje? Tutaj mogą paść bardzo różne odpowiedzi. Nie ma dobrych ani złych, bo to bardzo osobista kwestia i na skali jest kochanie swojego okresu, fascynacja własnym ciałem i tym, jak sprawnie działa, poprzez niechęć, frustrację, aż po obojętność.
Miesiączka kontra patriarchat
Ale taki jest okres dla kobiet, a czym jest dla społeczeństwa? Tabu, które się bagatelizuje, bo nikt nie bierze na serio bólu związanego z menstruacją. Jesteś kobietą, a więc cierp i nie histeryzuj. Gdyby takie cykliczne bóle dotykały męską część populacji, to myślę, że na pewno na serio zastanawiano by się nad tym, jak sobie poradzić z tak poważnym problemem. Takie podejście bardzo dobrze ilustruje fakt, że jednak wciąż trwamy w patriarchacie, gdzie po prostu nikomu nie przyjdzie do głowy na poważnie się zająć tą tematyką. A jeśli już, to w sposób kompletnie karykaturalny, jak na pewnej sławnej konferencji, na której padały tezy o tym, że kobiety w trakcie miesiączki są niepoczytalne. I o ile według mnie kobiety są poczytalne w trakcie trwania całego cyklu miesiączkowego, o tyle naprawdę można się mocno zirytować, że ktoś nie traktuje poważnie bólu oraz chorób związanych z okresem, np. endometriozy czy innych dolegliwości, jak mdłości, biegunka czy migrena. Oczywiście okres używany jest także do tego, by zdyskredytować rozmówczynię, żeby jej pokazać, że tak naprawdę to, co mówi, to nie jej własne zdanie, ale jakieś tajemnicze emocje stojące za opinią, którą wygłasza. To obrzydliwa i seksistowska odzywka, z którą Clara Henry rozprawia się w swojej książce na wiele sposobów.
Okres wychodzi z cienia
To, w jaki sposób nie rozmawiamy o okresie, jak trudno nam przychodzi swobodna konwersacja o miesiączce, pokazuje, jak dużo wciąż mamy do zrobienia. Bo rozumiem różny stosunek do menstruacji – wiem, że dla każdej kobiety, która tego doświadcza, jest to coś zupełnie innego, ale właściwie wciąż nie mówimy o tym swobodnie. Że oto przyszedł okres i teraz jest mi źle, mam ochotę na czekoladę – czym to się różni od bycia przeziębionym?
Są jednak pierwsze jaskółki, które zapowiadają zmianę. I wspaniale, że na naszym rynku ukazała się książka Tak, mam okres, a co?, która może rozwiać bardzo wiele wątpliwości, dać odpowiedzi i pokazać, że okres po prostu jest i należy się nauczyć go obsługiwać, ale się go nie brzydzić, bo to nic wstydliwego. Zwłaszcza dla dziewcząt, które czekają na pierwszą miesiączkę albo całkiem niedawno zaczęły miesiączkować, jest to super prezent. To prawdziwy przewodnik po świecie okresu, wraz z poradami, jak radzić sobie z trudnymi sytuacjami, i tutaj autorka ma na myśli nie tylko sposób na głupie zaczepki, ale także bardzo praktyczne porady dotyczące podpasek, tamponów czy kubeczków. Tak że z całego serca i bardzo szczerze polecam książkę Clary Henry, co więcej, mam dla Was jeden egzemplarz!
KONKURS
Opiszcie w komentarzach Wasze historie związane z okresem: zarówno te smutne, jak i wesołe, takie, które dla Was są ważne i chcecie się nimi podzielić. Pogadajmy szczerze o okresie, bez pąsów, bez spiny. Z pośród komentarzy wybiorę jeden, który najbardziej mi się spodoba, i ogłoszę wyniki na LIVE 19 lutego. Do wygrania jest książka „Tak, mam okres a co?” Clary Henry z moim autografem i pieczątką „”Lady Pasztet Poleca”! Macie tydzień, tak że czasu jest sporo! Już nie mogę się doczekać Waszych krwawych opowieści!
Korekta: Artur Jachacy
czwartek, 21 czerwiec, 2018 o godzinie 16:40
kiedyś nie cierpiałam okresu. za każdym razem wykluczał mnie ze współżycia na tydzień – albo i ponad, jeśli gorzej się czułam. marzyłam, żeby zaniknął. i pewnie dalej by tak było, gdyby nie moja koleżanka. wspomniała mi o tamponach do seksu. zaczęłam szukać, czytać o tym i wreszcie wykopałam – Beppy. kupiłam, nie mogłam się przekonać (jak to, bez sznureczków?), ale w końcu założyłam. i… rewelacja!!! teraz okres już mi niestraszny 😛
poniedziałek, 19 luty, 2018 o godzinie 10:27
Ja tylko dodam krótko od siebie, bo zawsze jak o tym sobie przypominam to śmiać mi się chce 🙂 Choć wtedy nie było mi do śmiechu. Swój okres dostałam na koloniach.. „w moich czasach” 😉 kolonie trwały 3 tygodnie. Moją opiekunka była młoda dziewczyna, ale powiedzmy, średnio fajna. No ale pech chciał, że właśnie na wyjeździe stało się „to”. Ja raczej z tych nieśmiałych, więc zawstydzona poszłam do kobitki i mówię ze łzami w oczach jak wygląda sytuacja, że majtki brudne, że prześcieradło itd. Poklepała mnie po ramieniu, powiedziała, że prześcieradło się zmieni, żebym szła na górę i dała mi podpaskę, ze skrzydełkami 😉 No i ja się umyłam, założyłam i zeszłam na dół, ale czułam się tak niekomfortowo… okazało się, że założyłam ją klejem do góry 😀 Do dziś nie mogę pojąć jak mogłam to zrobić 🙂
sobota, 17 luty, 2018 o godzinie 14:40
Zacznę od tego, że mój okres jest nieregularny, może pojawić się tydzień przed jak i tydzień po planowanym terminie. Kiedyś, prowadząc warsztaty edukacyjne okazało się, że dostałam niemiłą niespodziankę. Niemiłą z tego względu, że nie miałam ze sobą tamponów. W przerwie wyszłam z kolegą na papierosa, i zapytałam czy skoczy ze mną do pobliskiego kiosku. Po co? Odpowiedź była oczywista-dostałam okres, nie mam tamponów, muszę kupić. Jego mina była powalająca, a reakcja? No wiesz, bo kobiety zazwyczaj nie mówią o takich rzeczach…
Podobne zdziwienie wywoływały również moje słowa kilka lat temu, gdy częściej wychodziłam na piwo ze znajomymi, głównie facetami. „Dziś tylko jedno piwo, mam okres, po większej ilości jutro nie wstanę z łóżka”.
piątek, 16 luty, 2018 o godzinie 13:17
O ja cie, no to pora coś napisać. Hmm, najbardziej śmiesznym okresem w moim życiu był „ten pierwszy”, oraz dwie inne sytuacje z nim związane, zaraz napiszę! ^^
Według mnie mój pierwszy okres był dość śmieszny. Było to w Wakacje, przed piąta klasą. Teraz jestem w siódmej, trochę już minęło. Jako, że byłam wtedy akurat nieco po urodzinach, miałam 12 lat, nie myślałam nawet o tym, że mogę dostać coś takiego jak miesiączka. Byłam akurat u kuzynki. Świetnie się w ten dzień bawiłam. Połowę dnia spędziłam na dworzu ze świetnym humorem, przyjaciółmi i piękną pogodą. No co by w taki dzień mogło się dziwnego stać? Mój uśmiech od ucha do ucha nie schodził z mojej twarzy, póki nie poszłam się myć. Ku mojej twarzy nie okazał się okres o jakim myślałam. Była to brązowa mazia, o nie ładnym zapachu. Chwilę się zastanawiałam, co to może być… Ale nie postanowiłam zwlekać i prosto z mostu powiadomiłam moją ciocię. Oby dwie zareagowałyśmy, że to rzecz normalna i nic z tym nie zrobimy. Mamie także powiedziałam to w sposób „żartobliwy” : „Mamo, słuchaj, bo teraz to i mi będziesz musiała kupować podpachy” . Mama zaśmiała się i podpytała, czy dostałam i takie tam. Dla mnie śmieszne to i tragicznie. W taki piękny dzionek + co miesięczne pilnowanie tego, że dostanę okres i przez najblizsze 5 dni (tyle zazwyczaj mam) będę musiała nosić podpaski, do których musiałam się przyzwyczajać.
Ale zrobię Ci lekturkę! 😀 Ale nie będę aż taka, napiszę jeszcze jedną. Drugą zostawię na „inną okazję”. ^^
No więc, była to 6 klasa. Moja koleżanka 2 tygodnie przed jej urodzinami rozdała wszystkim zaproszenie, mnie także zaprosiła. Centralnie tydzień przed urodzinami dostałam okres. Nie martwiłam się jakoś, bo okres zazwyczaj mam z 5 dni, to akurat będę miała „dwa dni na odsapnięcie”, rozumiesz? Gdy mam miesiączkę moje zachowanie się nie zmienia, jestem taka sama, tylko że mam ze sobą podpaski, jedna rzecz która się zmienia. Mija ten piąty dzień, dalej mam. No nic, jutro napewno już nie będę miała. Ale niestety, „Pan bóg mnie coś w te dni nie lubi” powiedziałam, i miesiączkę miałam aż do urodzin koleżanki. Bardzo chciałam iść, ponieważ zależało na tym koleżance + główną atrakcją był basen, który wtedy był świeżo po otwarciu. Pożaliłam się kilku znajomym, którzy także byli na tych urodzinach. Pamiętam był to piątek i ostatnia nasza lekcja. Byłyśmy w toalecie i od rana nie poleciał mi okres, miałam nadzieję, że się skończył. Jedna z koleżanek powiedziała, żebym lepiej nie jechała, ponieważ „jak wejdę z miesiączką do chlorowanej wody to poczuję się tak jakbym poszła się umyć do wanny pełnej wódki. Będzie szczypać itp. „. Ja się tam tym akurat nie przejęłam. Okresu nie mam? Nie. Mogę jechać. Miałam dziwne poczucie humoru i powiedziałam, że nawet gdybym miała złamaną rękę to i tak pojadę. Koleżanki zaczęły się śmiać, z czego ja razem z nimi. Skończyło się na tym, że pojechałam i świetnie się bawiłam. Żadnych dolegliwości po basenie nie miałam, uff, jeśli to w ogóle prawdą było, bo nie zagłębiałam się w ten temat.
Teraz tak sobię siedzę, pisząc to… Czy to w ogóle jest śmieszne? 😀 No nie wiem, miała być historia to jest historia :3 Pozdrawiam i udanego dnia! ^^
czwartek, 15 luty, 2018 o godzinie 19:03
Nienawidzę okresu. Nie identyfikuję się z płciami, od sformułowań ‚typowo kobiece/męskie’ bolą mnie zęby, więc jakiekolwiek słowa o ‚kwintesencji kobiecości’ w kontekście menstruacji brzmią dla mnie jak okrutna kpina [jak prawdziwe by nie były]. Samą fizjologię dałoby się od biedy przeżyć [ot, fizjologia, jak fizjologia], ale ból jest zazwyczaj naprawdę paskudny i promieniujący na inne części ciała, a hormony robią mi taki przewał, że boję się kolejnego miesiąca i tego, jakiego psychicznego doła zaserwują mi kolejnym razem.
poniedziałek, 12 luty, 2018 o godzinie 01:44
Ja swój pierwszy okres miałam całkiem niedawno, bo jakieś trzy lata temu (a to niedawno, no nie?). Pamiętam, że dostałam go w Wigilię i na początku kompletnie nie czaiłam, o co biega. Dlaczego mam brudną pościel i spodenki? Szybko wygooglowałam i zaczęłam zagłębiać się w ten temat. Pamiętam jaka mnie panika ogarnęła, gdy dowiedziałam się, że okres nie trwa jeden dzień (jak zawsze myślałam), a średnio 3-7 dni. Z mamą nie miałam wtedy za dobrego kontaktu, a podpasek w domu nigdzie nie znalazłam, więc wydrapałam ze skarbonki ostatnie zaskórniaki, majtki owinęłam papierem toaletowym i poleciałam do apteki pod pretekstem zaniesienia prezentu koleżance. Mama była średnio z tego zadowolona, ale mnie puściła. Trafiłam na dość młodą farmaceutkę w aptece, więc liczyłam, że mnie zrozumie. Podeszłam do lady, rzuciłam ciche ‚poproszę podpaski’ i strzeliłam buraka. Pani zaczęła mnie dopytywać o rozmiar itd, a ja myślałam, że zaraz zapadnę się pod ziemię. Gdy już miałam wychodzić, zawołała mnie i dyskretnie dała znać, że ‚przeciekłam’ i udostępniła mi toaletę dla pracowników. Do dzisiejszego dnia tamta farmaceutka jest moim aniołem.
poniedziałek, 12 luty, 2018 o godzinie 00:34
Ja przez większość życia miesiączkowałam bardzo nieregularnie, za długo, boleśnie i intensywnie. I zazwyczaj nie zwracałam na to jako takiej uwagi – w mojej rodzinie przed pierwszym porodem to przykra norma. Ale normą jest też rozmowa, pomoc, wsparcie, kupowanie produktów higieniczno-przeciwbólowych nie tylko dla siebie, także okres był dla mnie co najwyżej bólem fizycznym. Odkąd jestem z moim ukochanym, zawsze mogę mu powiedzieć o czymkolwiek, co dzieje się z moim ciałem – czy są to problemy gastryczne, czy ból, czy właśnie okres. Zawsze mnie wspiera, gdy boli i się zwijam, potrafi w środku nocy szukać dla mnie tabletek albo po prostu możemy spokojnie uprawiać seks, bo żadne wydzieliny nam nie straszne (hamuje tylko ewentualny ból, na co zawsze zwraca uwagę). Od jakiegoś czasu biorę leki antykoncepcyjne, a od kilku miesięcy w ogóle wyeliminowałam okres – bo mogę po prostu nie robić tygodniowej przerwy w noszeniu krążka, tylko wymieniać jeden na drugi. Zrobiłam to głównie ze względu na ból, bo ten potrafił być nie do zniesienia (lub w ogóle nie występować – loteria). Jest mi tak dużo łatwiej, bo nie muszę się martwić tym, czy mnie przypadkiem nie rozłoży albo czy nie będę musiała szukać nagle apteki, żeby kupić tabletki. Ale zawsze staram się nie traktować okresu jako tabu, nawet jeśli wciąż trudno mi powiedzieć na głos w miejscu publicznym słowo „podpaska”.
poniedziałek, 12 luty, 2018 o godzinie 00:27
Okres dostałam po raz pierwszy w wieku 13 lat, w wakacje przed gimnazjum. Wyczekiwałam go, podobnie jak włosów łonowych, jako oznaki kobiecego dojrzewania. Szybko pochwaliłam się najbliższej przyjaciółce tą intymną nowiną i wielką sprawą. Potem nieco zawstydzona podzieliłam się z matką, która przyjęła to ciepło i zaoferowała wspólne lody, nie doszło chyba jednak do nich. Za żadne skarby nie chciałam, żeby dowiedział się o mojej miesiączce ojciec, odczuwałam silny wstyd przed nim, związany z moją rodzącą się seksualnością i pączkującą cielesnością kobiety. W domu panowały podwójne standardy płciowe, większa kontrola mnie jako dziewczynki niż moich braci. Ciążyło na mnie ojcowskie wyobrażenie niewinnej, czystej, aseksualnej córeczki. Cierpiałam z powodu stłumienia, odcięcia od ciała, samotności i tęsknoty za bliskością mężczyzny. Byłam bardzo niepewna i zakompleksiona w swojej kobiecości, której choć pragnęłam, to obawiałam się, że nie jest wystarczająca (nie taka jak z reklam, pornografii, czasopism). Miesiączka, choć wstydliwa, była dla mnie na początku radością stawania się kobietą, nawet, jeżeli nie urosły mi wielkie biodra i piersi. Niestety, powszechne uprzedzenia jakimi nasiąknęłam spowodowały, że i ja traktowałam miesiączkę jak wroga, przykrą uciążliwość kobiecej kondycji, konieczność pakowania między nogi „pampersa” i ciągły lęk czy aby na spodniach nie pojawi się kropla krwi, którą wszyscy zobaczą.
Całe szczęście przykrości dorastania zamieniły się w pewnym momencie w podróż ku samoakceptacji. Razem z moim pierwszym chłopakiem i inicjacją seksualną, którą miałam szczęście odbyć w atmosferze szacunku i z rozbawieniem obserwując jak mój ówczesny partner po wszystkim sprząta obficie pobrudzone krwią dziewiczą prześcieradło, moja naturalna fizjologia i cielesność przestawała stanowić przykrą uciążliwość, a zamiast tego odnajdywała swoje prawo bytu i zaczynała przynosić coraz więcej radości. Razem z własnymi poszukiwaniami innej narracji o kobiecości, cielesności i seksualności czułam się coraz lepiej z sobą jako kobietą, taką jaką jestem. Zaowocowało to również innym spojrzeniem na menstruację. Miesiączka nie stanowiła żadnej przeszkody do seksu, a nawet dostarczała dodatkowego nawilżenia i kolejnej atrakcji w postaci cudownej barwy, którą tym razem ja mogłam umalować partnera i własne uda. Widok tej krwi na ciele kochanka do tej pory napawa mnie pewnym rodzajem dumy i zwierzęcą, dziką przyjemnością. Jest to krwawienie, które jednocześnie nie jest groźne. Dla mnie to coś niesamowicie pociągającego i dającego poczucie siły. Lubię być krwista.
Zdarzają się dni kiedy czuję się słabsza, choć miesiączka nieszczególnie przeszkadza mi w aktywnościach ( w tym w sporcie), lubię wtedy pozwolić sobie na zgodny z moją biologią odpoczynek i wykorzystać ten czas na trochę wolniejsze, spokojniejsze bycie bliżej siebie. Czuję też większe uziemienie, ugruntowanie, w sam raz żeby się zatrzymać i osadzić w sobie. Cudownie mieć czas na własną troskę albo oddanie się cudzej, odpoczynek, relaks albo i przeciwnie dzikie harce. Tak jak szminkę lubię wykorzystywać w nietypowy sposób, na przykład malując „barwy wojenne” na policzkach, podobnie można wykorzystać i ten barwnik…
Nie chciałabym jednak popaść w przesadną magię, miesiączka bywa też czasem najzwyczajniejszym doświadczeniem, czasem bardziej na mnie wpływającym, a czasem zupełnie nie, czasem mniej komfortowym i „mniej w porę”, a czasem po prostu nijakim.
Moja miesiączka miała też dla mnie duże znaczenie, ze względu na moje policystyczne jajniki, które to mają tendencje do jej blokowania. Stąd uregulowanie jej środkami hormalnymi daje mi poczucie bezpieczeństwa i kobiecości. Cieszyłam się z każdej kolejnej, wiążąc ją z poczuciem, że kiedy ona jest, to funkcjonuje dobrze jako kobieta na poziomie biologii.
Dziś rozumiem bardziej, że bycie kobietą bądź mężczyzną to bardziej złożone, wieloaspektowe i różnorodne doświadczenie i niekoniecznie sama miesiączka jest tym, co definiuje nas ostateczne. W mojej historii była dla mnie ważna, ale robię w sobie miejsce na to, że kiedy przestanę miesiączkować, podobnie jak inne dojrzałe kobiety, to nie ma prawa nikt odebrać mi mojej wartości jako kobiety. Bo kobieta nie zaczyna i nie kończy się jedynie na okresie swojej przydatności reprodukcyjnej, bo ile kobiet tyle doświadczeń kobiecości. Marzy mi się pięknie mądra i pełna akceptacji kobieca starość, która nie przekwita, ale wkracza w kolejny etap swojego życia. Jednak zanim to się stanie pozgłębiam jeszcze swoje czerwone morze.
niedziela, 11 luty, 2018 o godzinie 22:59
Okres zdecydowanie nie należy do moich ulubionych dni – mam zarówno PMS przed, jak i dokuczliwe bóle menstruacyjne. Samo krwawienie jednak też potrafi być uciążliwe, często wstając czuję jak nagle wypływa ze mnie strumień na podpaskę. Dlatego też pieszczotliwie nazywam okres „falą” – „przyszła fala”. Miałam w życiu wiele okresowych wpadek – plamy na piżamie i pościeli, nawet plamy na spodniach, ale jedna historia chyba jest najbardziej hardkorowa.
Początek lipca, lato, upały. Pierwszy tydzień w nowej firmie. Miałam chyba drugi dzień okresu. Traf chciał, że akurat tego dnia założyłam beżowe szorty. Kiedy zmieniałam tampon kucając nad toaletą niestety nakapałam sobie na spodenki… Zdecydowałam się natychmiast zaprać je w zimnej wodzie i tym samym chodzić po biurze w mokrych szortach. Jedna koleżanka zorientowała się, że coś jest nie tak i wtajemniczyłam ją w sprawę. Ostatecznie mokre spodenki wylądowały do wyszuszenia na balkonie, a ja nie ruszając się z miejsca siedziałam przy biurku dwie godziny owinięta w bluzę koleżanki. Kiedy spodenki wyschły na słońcu, założyłam je z powrotem.
niedziela, 11 luty, 2018 o godzinie 21:58
Gdy dostałam pierwszego okresu miałam 13 lat. Wiedziałam co mnie czeka, mama mi mowiła a w szkole na czymś co dziś znamy jako WDŻ dostałyśmy pakiet podpasek od Always. Tych cienkich, ktore wtedy były rarytasem. I co? I nic. To była sobota. Mama z tatą pojechali na zakupy a ja odkryłam, że jestem kobietą. Mimo, że wiedziałam co się dzieje, ba nawet przez chwilę dopadla mnie ekscytacja, bo kurde bele, jestem kobietą, jestem dorosła 🙂 po chwili wpadłam w panikę. Bo mamie to luzik powiem.. ALE TATA JEST DZIS W DOMU. A tu majtki zaprane na lince, borze szumiący. Obecnie jestem mamą 11 latki. Odbyłam z nią rozmowę taką jak moja mama ze mną ale jednocześnie cisnę do granic możliwości pokazywanie jej w praktyce, ze to nie tylko babska rzecz. Slyszy jak mowie do jej taty, ze boli mnie brzuch, bo mam okres, jak prosze go o zakup tamponow, jak sam mowi jej, ze mama ma „te dni” dlatego czas na pizzę. I nie wiem co mogę zrobić jeszcze by nie było paniki.
niedziela, 11 luty, 2018 o godzinie 21:25
O, jestem pierwsza 😀 Ja nie o swoim okresie chciałam, bo ten przebiegł bez żadnych ekscesów. Natomiast mam młodszą siostrę, która po pierwsze – ma zawsze, ale to zawsze paskudnego PMSa. Nie przesadzam. Zrzędzi, marudzi, sama nie wie czego chce, generalnie mam ją ochotę wtedy zamordować. I podejrzewam, że nie tylko ja. Raz pamiętam, że wybrałyśmy się na basen (!) i już już wychodziłyśmy, kiedy młoda nieśmiało mówi, że ona jednak nie jedzie, bo „no ten durny okres”. Totalnie ją rozumiałam, bo nie dość, że dyskomfort straszny, to jeszcze ból i w ogóle niefajnie. Mówię, spokojnie tłumaczę, że spoko, mam tampony, jest luz, damy radę. A ona na to wywróciła oczami, i z największym rozgoryczeniem, jakie tylko mogła z siebie wydusić, wyrzuciła: ja pieprzę, czy nie można jakiegoś maila, smsa czy nawet wiadomości na messengerze wysłać, że hej, wszystko spoko, w ciąży nie jesteś? Spam ze sklepów, promocje czy inne rzeczy przychodzą mailem, to co? Powiadomienie o tym, że jednak wszystko ze mną w porządku i że do zobaczenia za miesiąc się nie da? Ja bym się nawet na taki newsletter zapisała!
Tak, moja siostra jest bardzo internetowa, bardzo. Stąd też myślę, że nie dla mnie, a własnie dla niej ta książka byłaby czaderskim prezentem ZWŁASZCZA, że w lutym ma urodziny.