Pitu pitu chlastu chlastu syf za oknem dla kontrastu

2


Jestem osobą strasznie poważną. A przynajmniej lubię za taką uchodzić. Czytam te swoje książki o feminizmie, postkolonializmie, o Afryce i smucę i smęcę od rana do wieczora. Podniecam się subtelnym rasizmem w ulubionych serialach. Dbam o dietę, nawet jak nie jem warzyw to mam je w lodówce na wszelki wypadek. Jeszcze nie odkryłam, czy biegam po to, żeby jeść makaron czy jem makaron, po to żeby biegać. Lubię lśniące podłogi, porządek na półkach w łazience, odkładać rzeczy na swoje miejsce i mieć porządek w szufladach. Jestem nudziarą i mam to oswojone. Wiem, że ten cały udawany pedantyzm służy tak czy siak temu, abym się nie zgubiła we własnym chaosie i bałaganiarstwie. To moja nić Adriany, dzięki której nie gubię się pomiędzy wieloma aspektami rzeczywistości. Muszę pielęgnować te swoje chore nawyki mycia podłogi, po to, żeby utrzymywać status quo pomiędzy panią Jackyll i panią Hide, które siedzą we mnie obie i popijają latte, byleby nie sojowe. Kiedy dopada mnie deprecha, która dopadła już zapewne z połowę świata, za oknem z nieba leci syf, sąsiad z góry zapodaje techniawę najgorszego sortu, boli mnie gardło i nastrój mam podły szukam pocieszenia w świecie szafiarek.

O tak. Daleka jestem od kpiny, bo autentycznie mam słabość do blogasków o modzie. Przy czym blogasek to nie jest określenie pejoratywne, bo sama tak zwykłam o sobie mówić. Lubię różne blogi o ciuchach&stylu&CO. Z przyjemnością zanurzam się w kreacjach, których nigdy bym nie założyła, przeglądam połączenie kolorystyczne o których mi się nie śniło, podziwiam koty latające po galaktyce i legginsy portretujące układ mięśni a także kości. Szukam słońca oraz natchnienia w fotkach potraw, których nigdy nie ugotuję, a jak już ugotuję, to nigdy nie będą takie śliczne, jak już im strzelę focię Instagramem. Myślę czule o tych obolałych stopach obutych w szpile, o tym niezmywającym się podkładzie i perfekcyjnie wykrojonych usteczkach. Podziwiam, kiedy to one wszystkie ćwiczą z Ewą Chodakowską, bo ja chociaż mam dwie płyty, to nie ćwiczę. Najbardziej podoba mi się, blog Kasi, która publikuje fotki ślicznych ciast, ciasteczek i innych muffinków, a zaraz potem jest o fitnessie. Jak ona to robi, cholera jasna? To się dopiero nazywa życiowy balans. Czytam z zainteresowaniem recenzję kremów, a potem padam ich ofiarą w drogerii, w której przecież nic nie miałam kupować. Współmieszkanka nie pokazuje mi już nawet reklam odżywek do włosów, bo ostatnio trochę oszalałam na ich punkcie i miałam już fazę na wypadanie, kręcone, suche, a nawet wtajemniczyłam się dzięki głębinom internetu, w olejowanie. Dla mody poświęcam się również dostając mailing od mostrami.pl, gdzie jeszcze nic nie kupiłam, ale za to wiem, co jest teraz trendy i jakie są trendy światowe. Nic mi nie umyka, jestem z siebie dumna. Karmię konsumpcyjnego potwora, a potem, za jakiś czas, on grzecznie idzie spać, a ja mogę się już zająć innymi, ważniejszymi kwestiami tego świata. I takie to są sprawy.

 

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET