Polska moda = trudna moda

0


Człowiek powinien stawiać sobie ambitne cele. Realizować, a potem stawiać sobie kolejne. Ja ostatnio tropię dziadostwo. Ma ono wiele twarzy i form, dziś jednak skupię się, miłościwie na przygodach konsumencko-konfekcyjnych. Tępienie dziadostwa restauracyjno-barowego przeniosę na inny dzień.

Znawczyni mody ze mnie żadna. Nie znam się to się nie wypowiadam, za to mam, powiedzmy nieskromnie, jako takie wyczucie. Coś tam na grzbiet zakładam i zazwyczaj jest okey. Nie zmienia to faktu, iż chciałby się czasem człowiek wyróżnić. Teraz modnie jest ubierać się niebanalnie i z pasją, co przekłada się na to, iż zakupy robi się u młodych (mniej lub bardziej) projektantów i projektantek, zazwyczaj kupując szary dres lub biały t-shirt z nadrukiem. Absolutnie nie mam nic przeciwko! Ja też, przyznaję, chciałam się wyróżnić spośród tłumu i nie dać zarobić Zarze oraz innych siostrzanym markom Inditexu.

Rozpoczęłam więc przygodę z polską modą! Yupi! Zaczęłam całkiem dobrze, bo od modnych koszulek z Pan Tu Nie Stał, ech, lubię ich, więc nie mam serca wytykać jednego szwu, który rozpruł się zaraz po tym jak wciągnęłam koszulkę na grzbiet. W przeciwieństwie jednak do tiszirtów z sieciówek nadal ma szwy na swoim miejscu i to po wielu praniach. Brawo! Zachęcona tym sukcesem odważyłam się na więcej. Kupiłam t-shirt z Rododendronu i wielce byłam zadowolona, mała rzecz a cieszy. Potem zaatakowałam odważniej i nabyłam…ha! Wspaniały, trawiasty żakiet od #TRASH, którą pozdrawiam serdecznie, bo żakiet pięknie leży i nikt takiego nie ma, haha. W końcu, wypatrzyłam idealną spódnicę z dżinsu, w moim ulubionym kroju tj. z koła i było to cudo od Magdy Hasiak. O bluzie z nennuko wstyd pisać, bo wszyscy takie mają. W każdym razie dobra passa trwała, a więc, niczego nie przeczuwając zaczęłam polecać polską modę znajomym.

HA! I tu może nie będzie od razu wielkiej tragedii, bo jak wiadomo pomyłki się zdarzają. Na przykład zamiast czterech much męskich wysyła się dwie, choć zapłaciło się za cztery. Grunt, że zaginione muchy doleciały i można było spokojnie zmierzyć się z dobrą opinią Madox. Smuteczek oraz agresja pojawiła się dopiero wtedy, kiedy z skądinąd ładna muszka w przystępnej cenie nie posiadała dziurki to przeciśnięcia kluczowego guziczka. Guziczek spinał całość. Cóż… może wymagam za dużo za 30 złotych, ale jednak to od projektanta! Co w tym wypadku oznacza niedoróbkę, bo trzeba było wyrżnąć dziurkę nożyczkami do paznokci. Dobrze, że Rzeczony szyję ma szczupłą i musiałam walczyć tylko z jedną dziurą, bo nie wyobrażam sobie, jakbyśmy zdążyli na ślub! Znajomych oczywiście. Przy okazji ślubu, mimo iż jedna kreacja wisiała w szafie i moja koncepcja rosła, rozbudowywana o możliwe torebki i buty, skuszona wielkim napisem 70% SALE, weszłam do butiku. Butik to nie byle jaki, bo w samym Sky Tower. Kto nie zna Wrocławia, temu przypominam, iż jest to jedyny wieżowiec w mieście więc jest lans. Lansują się w tym smutnym wieżowcu polscy projektanci z wysokiej półki. Po Kuczyńską, Baczyńską, Stróżynę, Zienia tylko tam! W smutny, niezwykle pustym Jolli(?) snują się dystyngowane ekspedientki. W każdym razie sklep matka, czyli owa Jolli zrobiła na przeciwko wyprzedaż totalną, inaczej czyszczenie magazynu. Instynkt skierował mnie w t stronę bezzwłocznie. Szczęście mi sprzyjało i udało mi się upolować śliczną sukienkę od Bizzu za niecałe 300 zł, chociaż na metce widniało jeszcze 1300 zł. Ale kieca warta tej kasy, sprawdziłam, wyglądałam jak milion dolarów! Oczarowana butkiem z wielką wyprzedażą zaciągnęłam koleżankę. Nawet Rzeczony zakochał się w płaszczu od Mariusza Przybylskiego, ale rozmiaru na faceta 190 nie było…Za to koleżankę namówiłam, zbałamuciłam i zakupiła ona kreację niejakiej Izabeli łapińskiej (przepraszam, nie działa mi duże „ł”). Sukienka ładna, ładnie przeceniona z okrągłego 1500 zł na 150 zł. Ciekawostka. Jedno wesele już za nią, a z kreacji wychodzą nitki, pozaciągana na całej długości cienka wełna zmechaciła się. Gratuluję. Serdecznie gratuluję takiego wyrobu. Debatujemy co zrobić. Odesłać projektantce? Zrobić z niej szmatę? Jakieś pomysły?

Burzą się mieszkańcy tego kraju, że na modę nie ma u nas parcia, że wszyscy walą do Zary drzwiami i oknami, że naród się ubiera paskudnie. Z jednej strony tak, ale z drugiej trzeba mieć trochę silnej woli i samozaparcia, żeby kupować u naszych rodzimych projektantów, bo nie krawców czy rzemieślników. Co innego taką bluzę zrobić czy t-shirt i sukces jest gwarantowany. Na Heinekenie musiałam pytać się świadków czy mi się już od browaru troi w oczach, czy ilość dziewcząt w bluzie MSBHV „Team Paris” przekracza normę. Na metr kwadratowy przypadało z 10 dziewcząt w takich samych bluzach, czapkach oraz kaloszkach. Ale taką kieckę uszyć porządnie, eee… to już nie, po co? Przecież nikt normalny nie chodzi dwa razy w takiej samej sukience na różne imprezy! Oprócz mnie. Lata temu kupiła mi Mama Dobrodziejka w MaxMarze, wiadomix zero lansu, klasa średnia średnia, ale kiecka jak złoto. Co wakacje leży jak ulał, fason idealny na party, materiał niezniszczalny choć bawełna (sic!), zawsze wzbudzam zachwyt. Taka jestem, co zrobić.

Nawet dziś wzbudzam zachwyt, siedzę sobie, popijam piwko, obrałam z pół kilo bobu i mi się zebrało na zrzut ze snobistycznej wątroby. Wiem, wiem, ludzie mają poważniejsze problemy. Trochę się łudzę, że wspomniane marki mają jakiś monitoring swojej obecności w sieci i że jednym zrobi się miło a drugim głupio. I tyle.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET