Pomiziaj blogerkę, czyli refleksje środowiskowe

3


Głowy szum, mew śpiew, czyli weekend był zacny. Nie ma jak to magia rodzinnego miasta.

Ale ja nie o tym.

Jako weteranka, może nie maratonów, ale blogosfery na pewno z dużym zdziwieniem obserwuję to, co się w tym małym światku dzieje. Powstrzymam się od rzucania linkami, bo ostatnio wydaje mi się, iż moja kariera w zakresie słowa pisanego to głównie wożenie się po nazwiskach znanych mniej lub bardziej. Coś w tym jest, trudno ten fakt ukrywać.

W każdym razie, jeśli chodzi o blogaski to trzymam rękę na pulsie od wielu, wielu lat. Przeglądam rankingi, wyszukuję nowinki i nawet podjęłam próbę przeczytania książki, o blogowaniu i o tym, jak zostać niezłomnym, koszącym kasę blogerem. W połowie lektury musiałam ów książkę porzucić, bo poziom grafomanii oraz megalomanii zemdlił mnie zdecydowanie. Mowa oczywiście o rozdawanej masowo i za darmo książce „Bloger” Kominka, czy jak to mówią w branży Piecyka. Lektury nie polecam, chyba, że ktoś lubi być traktowanym jak kretyn i karmionym ckliwymi historiami.

Byłam nawet na spotkaniu blogerów. Nie żebym kiedykolwiek chciała poznać ludzi, których blogi czytam. Nie czuję takiej potrzeby, ale ciekawość zwyciężyła. W sumie to podoba mi się ten pomysł, chociaż ja i mój bloguś zdecydowanie się do tego nie nadajemy. Ale pomysł spotkań blogerów i blogerek trochę mnie rozczulił z tego względu, iż przypomniał mi odrobinę atmosferę zlotów kanałów IRCowych. Sama możliwość poznania ludzi, z którymi się wymienia tekstami, których się czyta i z którymi się koresponduje to super rzecz. Wiem, bo sama przeżywałam te zlotowe podniety, kiedy w końcu można było się z kimś spotkać w realu. A że byłam wtedy małą dziewczynką, która nie za bardzo kumała co i jak, to już inna sprawa, natomiast wspomnienia z tego wirtualnego świata, są dla mnie równie przyjemne co ze spotkań z tymi ludźmi w rzeczywistości. (Tych, których poznałam pozdrawiam serdecznie, wasza Iz.) Jest jednak pewna zasadnicza różnica – ja nie jeździłam na zloty, po to żeby coś od kogoś dostać, a tym bardziej od organizatora imprezy. Tutaj, ta chęć była dość mocno wyczuwalna. Nie mnie krytykować imprezę, bo uważam, że jej organizatorzy zrobili naprawdę dużo, pokazali się od super strony biorąc sobie na barki przygotowanie imprezy dla przeszło 200 osób. Nie ich wina, że już mnie nie wzruszają pewne pozy ani nie śmieszą licealne dowcipy. A że ludzie rzucają się na darmoszkę? Niby nie ma w tym nic złego, ale jest pewna żenada, kiedy ludzie, którzy mogą sobie pozwolić na kupno tych czy innych dóbr wynoszą po kilka gadżetów cieszą się, że dostali coś za darmo. Dziwne. Zdziwiło mnie jeszcze coś innego. Na spotkaniu miał okazję wypowiadać się młody człowiek, który został wypchnięty na scenę za panią, która niby coś powiedzieć miała, ale nie chciała, więc kazała mu iść i powiedzieć coś od siebie. To powiedział, dużo o sobie i swoim trendbooku (a nie dałoby się jednak powiedzieć „książce trendów?”), użył także dużo wyrazów zapożyczonych z języka angielskiego i dzięki temu przestałam zaglądać na jego bloga. Ten oto bloger wydał się ostatnio w pyskówkę z jedną z moich ulubionych blogerek, gdzie podważał zasadność posiadania komentarzy na blogu i nie podobała mu się chęć dyskutowania pod notką, mniej więcej o to chodziło. W końcu komcie można sobie hodować na fejsie i wtedy ma się większy ruch. Ciekawe, ciekawe pomyślałam sobie. Ucieszyłam się, że mogę czytać blogi, które nie szczują mnie swoją autopromocją. Których autorzy i autorki nie szukają gadżetów, a piszą z potrzeby, że tak powiem wewnętrznej. Coś im siedzi na wątrobie, czymś chcą się podzielić, swój komentarz przekazać. Ci wszyscy autorzy i te wszystkie autorki potrafią dyskutować ze swoimi czytelnikami. Czytam te blogi, bo to miejsca, gdzie jako czytelniczka i komentatorka czuję się dobrze. I to są bliskie mi obszary internetów, takie rzekłabym, staroświeckie. Gdzie jeszcze mało kto myślał o tym, żeby na blogu o kotach trzaskać kapuchę.

Ale i mnie, jako blogerce, skapnął się gratis. Dostałam mydełko z napisem „Pomiziaj blogerkę”, które to mydło wprawiło w doskonały humor moich znajomych. Nie mogli uwierzyć, że ktoś naprawdę skonstruował taką frazę. A jednak. Ja jednak, mimo wszystko, a raczej mimo narcyzmu, nie lubię być miziana. Wolę być czytana.

P.S. Czy to nie dziwne, że w konkursie Blog Roku 2012 nie ma żadnego bloga z tzw. blogsfery mizianej i miziającej, ponieważ ludzie, którzy wybrali blog roku zeszłego, czytają coś zupełnie innego niż to, co wydaje się samej blogosferze iż czytać powinni? Zastanawiające, co nie?

Klik

Klik drugi

A co ja czytam i kogo polecam to klik trzeci

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET