Długo żułam tę marchewkę. Zabieram się do notki o #GeekGirlsCarrots od dłuższego czasu i mam pewne wątpliwości, coraz to większe, ale trudno. Jakoś sobie z nimi poradzimy.
Nie jestem geek dziewczyną i nigdy nią nie byłam ani nie będę. Jednak w stosunku do komputerów, internetu oraz nowych technologii żywię pewne uczucia. Zazwyczaj bardzo pozytywne. Nie przeszkadza mi fakt, że nie wiem, jak to działa dopóki umiem z tego korzystać. Raczej nigdy nie napiszę żadnego programu, chociaż może Karkotki mnie do tego zainspirują. Lubię jednak poznawać nowych ludzi, jestem ciekawa tego, co w internetach piszczy i uważam, że to wystarczający argument, żeby napisać notkę o branży, której się przyglądam od jakiegoś czasu. Poza tym, jak dowiecie się z innej części notki, nie tak daleko pada polonistyka od IT.
Zacznę od wprowadzenia, bo to dla mnie ważne. Miałam ostatnio styczność z bardzo różnymi grupami kobiet, w różnym wieku i z zupełnie innych bajek. Młoda Perspektywa, czyli dziewczyny, które chcą się włączyć w działania Stowarzyszenia Dolnośląskiego Kongresu Kobiet to studentki. Nie mają jeszcze za sobą doświadczeń związanych z pracą, studiują i powoli zaczynają dostrzegać, że coś dookoła zgrzyta. Nie do końca jeszcze wiedzą co, ale już niedługo, obawiam się, świat im to wytłumaczy w sposób jasny i klarowny. W każdym razie dojrzewają do rewolty, bardzo je serdecznie pozdrawiam. Nie mniej serdecznie pozdrawiam organizatorki Kongresu, które mają za sobą wiele lat różnych doświadczeń i raczej mało złudzeń. Są za to pełne energii i chęci do działania, chociaż w ich ironicznych komentarzach można wyczytać, że bycie kobietą to jest doświadczenie conajmniej gorzko-słodkie. Obie te grupy identyfikują się z feminizmem, ta młodsza dość delikatnie, tak żeby nikogo nie zniechęcić. Ta starsza mocno i wyraźnie, bo już nie ma żadnej wątpliwości, że jeśli ktoś nie rozumie, co oznacza feminizm to znaczy, że nie będzie im z nimi po drodze.
Ludzie, którzy nie chcą się nikomu narażać ani też nikogo do siebie zniechęcać bardzo często mówią, że nie lubią etykietek. Feminizm to nie etykietka. To perspektywa patrzenia na świat, perspektywa, dodajmy to: dość krytyczna.
Idę więc na spotkanie z zupełnie inną grupą, a mianowicie z #GeekGirlsCarrots. Spotkanie jest świąteczne, super atmosfera, można posiedzieć w czapce Mikołaja. Jestem tutaj pierwszy raz. Karotki to społeczność, której inicjatorką jest Kamila Sidor, o dziewczynach i o tym, co robią można poczytać na ich stronie:
„Geek Girls Carrots to społeczności kobiet kochających nowe technologie. Misją społeczności jest promowanie kobiet w IT, rozwój zawodowy oraz dążenie do zwiększania udziału płci pięknej w branżach związanych z nowymi technologiami.”
Jak widać, jest w tutaj wpisany pewien ideologiczny program – zwiększenie udziału płci pięknej w branżach związanych z nowymi technologiami, to ewidentnie działanie na rzecz parytetów. Jeśli zakładamy, że należy zwiększyć udział kobiet w IT, to znaczy, że jest ich w tej branży mało. Jest wiele osób, które próbują odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego? Jedną z nich jest Szymon Boniecki, który miał prelekcję na wrocławskim spotkaniu Karotek. Bardzo polecam jego prezentację.
Na początku jedna z organizatorek rzuciła „Spotykamy się w kobiecym gronie, ale nie jesteśmy feministkami”. Jej koleżanka postanowiła tę kwestię sprostować: „To znaczy, niektóre z nas są”. Sens w każdym razie był taki: „Hej dziewczyny, nie zniechęcajcie się do kodowania, nie jesteśmy feministkami i nie sprzedajemy żadnej ideolo, za to robimy warsztaty.” Jak zwykle zwróciło to moją uwagę, ale cóż, przyzwyczajona jestem do tego, że kobiety próbują uniknąć ataku w ten sposób. Należy powiedzieć kim się nie jest i czego się nie myśli, zanim ktoś nam to zarzuci. Domyślam się, że bycie feministką to okazja do wspaniałych żarcików, nie tylko w gronie panów z IT, ale i w kilku innych branżach. Wszędzie tam, gdzie panuje przekonanie o tym, że „Jak kobieta chce to sobie poradzi bez względu na swoją płeć.” oraz „Pomaganie kobietom je obraża.” idea Geek Girls Carrots może budzić sprzeciw. Zaraz zza zasłony wychodzi jakiś młody, miły troll i rzuca: „Margaret Thatcher sobie poradziła i sama stanęła na czele rządu, a więc…”
Wracając jednak do feministycznych deklaracji. Szymon swoją prelekcję zaczął od mówienia od tego, że jest feministą. I wtedy na sali rozległo się ciche WOW. Znamy ten efekt, prawda? Trochę z innej bajki, ale warto przytoczyć:
Sens jego prezentacji bardzo przypadł mi do gustu, bo pokazał to, o czym mówią ludzie popierający działania aktywizujące kobiety i zachęcające je do działalność w różnych branżach zdominowanych przez mężczyzn – IT czy polityka, chodzi o to aby wyrównywać szanse i dawać dostęp. Za 50 lat (Mój ulubiony korektor – wolontariusz, pyta czy będę żyć jeszcze 50 lat. Myślę, że tak i że dożyję dużych zmian nie tylko w branży IT.) będziemy się z tego śmiać, ale teraz mamy poważny systemowy problem i zastanawiamy się, jak go rozwiązać.
Spotkania kobiet, które chcą się uczyć programowania i poznawać technologie traktuje się w branży IT, jako seksistowskie. Ciekawe odwrócenie proporcji. Skoro kobiety zbierają się, aby coś robić to znaczy, że musi mieć to jakiś ideologiczny wydźwięk. I w tym przypadku według mnie ma. Zwłaszcza jeśli robią rzeczy uważane za „męskie”, damskie grono w kole gospodyń domowych uczących się szydełkowania na pewno nie wzbudziłoby podobnych oskarżeń. W końcu tam kobiety byłyby na swoim miejscu. Kiedy uczą się kodowania, to jak wiadomo, są na miejscu dla nich nie przeznaczonym. Co innego programy publicystyczne, w których pojawiają się tylko mężczyźni na zaproszenie mężczyzn, te nie są absolutnie seksistowskie – są neutralne. W branży IT byłam bardzo krótko a i moje doświadczenia są raczej mało miarodajne. Pracowałam jednak z programistami, nie lubię jednak stereotypów na ich temat. Fajne to były chłopaki i dobrze wspominam tę pracę, chociaż rzeczywiście bywało dość garażowo, jeśli chodzi po poczucie humoru. Generalnie nikt nie rozumiał, że mogłyby mi w ogóle przeszkadzać żarty o cyckach i dupach, bo jak wiadomo są one ogólnie śmieszne, a przecież nikt nie chce mnie urazić. To nie tylko problem IT, ale generalnie podjeścia do dowcipów. To jest temat na inną notkę.
Nie mam jakiejś jednej, niezwykle przenikliwej konkluzji. Dostrzegam jednak, że branża komputerowa ma problem z kobietami. Czy są to programistki czy też graczki ich płeć ma znaczenie. To, co śledziłam wokól #GamerGate, chociaż graczką nie jestem odkąd przestałam wpisywać 01234567890 w „Heroes of Might and Magic” lekko mnie przestraszyło. Ilość agresji, jaka się wylewa zza monitorów kiedy kobiety się na coś nie zgadzają, jest przerażająca. Nie wiem, jakie szykany znoszą dziewczyny pracujące w IT, ale jak się je zapyta o zdanie to zgodnie stwierdzają, że problem jest i że nie czują się nazbyt dobrze ani komfortowo. Wystarczy dać im okazję do mówienia. Wydaje się, że jest tych sygnałów na tyle dużo, żeby zacząć się nimi przejmować i to właśnie robią Karotki. Nie wszystkie chcą się deklarować po stronie feminizmu, chociaż Kamila Sidor była gościem Kongresu Kobiet.
Jest w tym coś dla mnie, czego nie potrafię do końca ująć w słowa. Podoba mi się inicjatywa, ale jej wydźwięk jest dla mnie niejasny. Czy to tylko „profesjonalne” warsztaty, które nie mają na celu zmiany status quo, a jedynie włączenie więcej dziewcząt w to, co teraz istnieje? Tam jest miejsce dla kobiet, bo ono zawsze się znajdzie dla kilku jednostek, które będzie można wskazywać jako przykład, że jednak „jak chce to potrafi”. (Czy fakt, że prezydent Obama jest Afroamerykaninem zaprzecza temu, że Stany Zjednoczone mają ogromny problem z rasizmem?) Czy może Karotki chcą swoim istnieniem włączyć się w dużo szerszą zmianę, która zakłada transformację całej branży? Nie wiem, ile jest dumy w tych kilku procentach zaangażowanych w IT kobiet, że „my tutaj dotarłyśmy, same sobie radzimy, a więc nie widzimy potrzeby zmian” a ile jest chęci, aby przeprowadzić transformację całej branży. Może ktoś inny mi odpowie? Brakuje mi wyrazistości w tych działaniach, chociaż całym sercem jestem za tym, aby dziewczyny robiły coś razem. To zawsze jest super doświadczenie. Nie do końca jestem fanką poznawania ludzi w celu networkingu, za to jestem aboslutną fanką poznawania ludzi w ogóle. I ten aspekt był dla mnie w Karotkach najważniejszy – super dziewczyny, które mam nadzieję, jeszcze zobaczę i będziemy mogły spokojnie porozmawiać.
To jak z lekturą książki Sheryl Sandberg „Włącz się do gry”, ma ta książka swoje dobre momenty, ale wkurza mnie narracja o sukcesie, który jest dostępny na wyciągnięcie ręki. To opis ścieżki kariery dla jednostki, którą się wspiera i pielęgnuje oraz podlewa jak roślinkę. Brakuje mi w niej systemowych rozwiązań, brakuje pomysłu na to, jak wesprzeć całą branżę, którą reprezentują najwięksi przyjaciele, czyli Sheryl i Mark.
Mam dwa egemplarze do rozdania, wystarczy napisać, dlaczego chcielibyście/chciałybyście się poznać z Sheryl. A ja Wam to umożliwię.
Czekam na Wasze opinie i odczucia.
poniedziałek, 29 grudzień, 2014 o godzinie 22:48
Na spotkaniach GGC są faceci, na warsztaty też zapisać mogą się faceci. Nie porównywałabym tego z Arabią. To my chcemy się uczyć i chcemy się wkręcić do branży. Na własnych zasadach. W fajnej atmosferze, bez wyśmiewania tego, że czegoś nie wiemy, że coś jest oczywiste i czy malowałam sobie paznokcie na matmie w piątej klasie. Nie bądź zbyt ostra dla nas, kobietek, anuszka.
piątek, 02 styczeń, 2015 o godzinie 20:17
„Chcemy się wkręcić do branży. Na własnych zasadach”
A jaka jest skuteczność takich inicjatyw pod względem wkręcenia się do branży?
poniedziałek, 29 grudzień, 2014 o godzinie 22:23
O GGC już wymieniłyśmy uwagi na Twitterze, więc nie będę się powtarzać 🙂 ale zainteresowała mnie Twoja opinia na temat „Lean in”. Przeczytałam tę książkę już kilka miesięcy temu, ale pamiętam jeszcze odczucia, jakie mi towarzyszyły. Oczywiście również brakowało mi w niej rozwiązań, ale z drugiej strony nie odczułam, że mówi o dostępności sukcesu – wręcz przeciwnie. Kiedy ją przeczytałam, kiedy uświadomiłam sobie te wszystkie stereotypy i oczekiwania, pomyślałam sobie: „Cholera, nigdy z tym nie wygram”. Z jednej strony zmotywowało mnie to, żeby przynajmniej poprzez zaniechanie antagonistycznej postawy wobec innych kobiet nie dokładać swojej cegiełki do tego muru, a z drugiej poczułam jakiś taki smutek, bo uznałam, że chyba niemożliwe, żeby to wszystko się zmieniło za mojej „kadencji”. Może dla moich córek, może dla moich wnuczek, ale nie dla mnie. Zobaczyłam, jak wiele pracy należy jeszcze wykonać, i trochę mnie to przytłoczyło. Ale to nawet dobrze, bo dotarło do mnie, jak ważne jest wspieranie się nawzajem 🙂
piątek, 02 styczeń, 2015 o godzinie 11:33
🙂 Co do warsztatów to całkowicie się z Tobą zgadzam, zresztą już o tym gadałyśmy. Natomiast książka Sheryl też była dla mnie bardzo inspirująca, ale przyznam, że po dłużeszj refleksji mam co do niej kilka zarzutów. Jeden z nich to brak postulowanej zmiany samego systemu, który działa w branży IT i nie tylko. Sandberg zachęca do tego, żeby się włączyć, a więc wpasować w strukturę, w którą wpisany jest szowinizm i dyskryminacja. To, że Twoją refleksją było to, że będzie bardzo trudno pokonać te bariery to właśnie normalna rekacja na źle działający system, który zniechęca a nie zachęca do wstąpienia w jego szeregi. Niestety Sandberg skupiła się na opisie pokonywania trudności i tego, jak jej udało się pokonać przeciwności losu. Z jej pozycją można byłoby pokusić się o to, by zaproponować zmiany w obrębie działającego systemu. Skoro już ma władzę to można by było ją wykorzystać w taki sposób, aby FB był przyjaźniejszym miejsce nie tylko dla kobiet .
Takie mam zastrzeżenia ja 🙂 Ściskam!
poniedziałek, 29 grudzień, 2014 o godzinie 18:43
Na początku, tak bez głębszej wiedzy o GGC, miałem wrażenie typu „wow! ale to musi być fajne, w końcu jakoś dziwnie mało programistek jest…”. Po części nadal je mam – bo owszem, programistek jest mało i uważam, że zbyt mało. Dlatego, że są tak samo dobre, co programiści, a bywają lepsze; za to w moim otoczeniu jest więcej analityczek i testerek oprogramowania – to jak dla mnie świadczy o większych umiejętnościach analizy, precyzji, dokładności, kreatywności (choć być może nadinterpretuję).
Niewielki zgrzyt jest dla mnie właśnie z tym, że takie idee mogą być kojarzone jako seksistowskie. Najpierw wydało mi się to jasne (bo przecież same Karotki w tym uczestniczą, a nie Karo… erm, Panowie-Marchewy? ;)), z drugiej strony – co w tym złego? Na wszelkich konferencjach, spotkaniach, kursach, prelekcjach większość publiczności/uczestników to mężczyźni. Geek Girls Carrots niekoniecznie w takim razie muszą nauczyć programowania (moim zdaniem najlepiej uczyć się samemu, korzystając z rad bardziej doświadczonych osób i profesjonalnych materiałów), ale mogą przekonać nieprzekonane Karotki, że warto inwestować w swoje umiejętności związane z branżą IT. Mogą dodać zainteresowanym odwagi, by wejść bez żadnych kompleksów w ten zmaskulinizowany świat. Nie „pokazać, że też mogą”, tylko że zwyczajnie mogą być tak samo dobre, bo powinny liczyć się tylko i wyłącznie kompetencje.
poniedziałek, 29 grudzień, 2014 o godzinie 22:29
Dzięki za komentarz, doczekałam się! 🙂 Odnośnie „seksizmu” Karotek, to ten przykład doskonale pokazuje, że płeć mają tylko kobiety. Chodzi mi o to, że kiedy mężczyźni spotykają się w swoim gronie, a większości tak jest w wielu branżach np. nauka, polityka, technologie to wtedy krzyku nie ma. Także mi się podoba w Karotkach wspieranie i motywacja oraz chęć do działania, która może kilka dziewcząt zachęcą do sięgnięcia po rzeczy, które przedtem były im obce i nieznane.
poniedziałek, 29 grudzień, 2014 o godzinie 08:15
Bo w Arabii Saudyjskiej nie mają specjalnie wyboru, a jednak w Polsce mają, poza tym mówimy o tymczasowym rozwiązaniu.
poniedziałek, 29 grudzień, 2014 o godzinie 11:12
Heh, no to katolickie szkoły jednopłciowe, które twierdzą, że pod nieobecność chłopców dziewczęta lepiej się uczą, bo nie boją się wyśmiewania. Wszystkie te przykłady łączy jedno: Przed mężczyznami trzeba się chronić, bo nam zagrażają. Na dłuższą metę to zła droga. Nawet jeśli w pewnych środowiskach rzeczywiście jakoś zagrażają. Bo instytucjonalizacja reakcji ucieczki przed zagrożeniem uprawomocnia zagrożenie.
niedziela, 28 grudzień, 2014 o godzinie 18:10
Niestety, to do mnie nie trafia. Uczyłam się programować w latach 80. na kursach dla dzieci w lokalnym domu kultury, w grupie dziewczyn i chłopaków. Do tych kursów zachęciły nas nauczycielki matematyki w szkołach. Więc dla mnie uczenie się programowania specjalnie w damskim gronie to jakaś aberracja.
Trzeba się raczej przyjrzeć, w którym momencie edukacji/kariery nauka i IT gubią te dziewczyny.
niedziela, 28 grudzień, 2014 o godzinie 18:16
Od lat 80 branża się zdążyła ukonstytuować, podziały okrzepły i teraz dziewczynom trudno się wkręcić. Owszem zawsze będą takie osoby, które poradzą sobie bez względu na ograniczenia, ale uważam, że trzeba wspierać te, które wsparcia potrzebują. Może kiedyś chłopaki i dziewczęta będą się uczyć razem programowania o czym wspominał Szymon Boniecki, ale póki co fajne są te aktywizujące inicjatywy. Moim zdaniem to się może sprawdzić. Pozdrawiam! 🙂
niedziela, 28 grudzień, 2014 o godzinie 21:31
Rozumiem dobre chęci stojące za ideą, ale ile razy o tym myślę, to przypomina mi Arabię Saudyjską i okolice, gdzie mają specjalne osobne uniwersytety dla kobiet. Oczywiście dla ich dobra.
niedziela, 28 grudzień, 2014 o godzinie 22:12
No nie wiem, czy bym szła w tego typu porównania…
niedziela, 28 grudzień, 2014 o godzinie 23:29
Dlaczego?