Przyznaję, iż w warunkach w których bliżej mi do teorii niż praktyki, moje rozważania na temat „Pięćdziesięciu twarzy Greya” mają tendencję wzrostową. Upajam się lekturą tej złej książki, gdyż jest ona dla mnie bijącym źródłem refleksyjek. Przypuśćmy, tak na chwilę, iż szał ciał spowodowany tym marnym harlequinem naprawdę istnieje, a nie jest tylko chytrym zabiegiem nabijającym sprzedaż. Jeśli założymy sobie taką hipotezę okaże się, iż kobiety, a zwłaszcza kobiety w wieku dojrzałym lub też średnim sięgają po tę książkę, a potem ich życie seksualne kwitnie bujnie. Dlaczego?
Mam kilka pomysłów.
Przede wszystkim spisywanie łóżkowego kontraktu nie jest, aż tak absurdalnym pomysłem, jakby się wydawało. Właściwie każdy mógłby coś takiego spisać. Na przykład:
– nie jedz makreli przed
– zdejmuj skarpety w trakcie
– nie mów do mnie …. (wstaw coś, czego ty aktualnie nie znosisz)
Prościzna. Myślę sobie, że jednak jest coś jeszcze w tym wszystkim. W tej książeczce, która niby jest szokująco-skandalizująca, zaprawdę nie ma nic szokującego. Pitu pitu. Dlatego może szokujący jest sam pomysł negocjowania seksu – gadania o tym, choćby na piśmie. Wiadomo, o seksie gadać nie wypada. Zwłaszcza facetom, którzy często ukrywają panikę przed gadką o chędożeniu zasłaniając się dyskrecją oraz dobrym wychowaniem. Wątpię. Wydaje mi się, że to bardziej strach przed porażką i porównaniem ich hamuje, niż elegancja. Jakby się już zaczęło gadać, to mogłoby się okazać, że rzecz jest skomplikowana i że są momenty, które psują wizerunek macho. Dlatego część facetów, nawet z kobietami, z którymi ów seks uprawia, nie jest w stanie pogadać. A na to składa się też nieumiejętność rozmawiania o emocjach. I brak wprawy. Jak powiedzieć, że to nie, a tamto tak? To mi się podoba a to nie? W znających się jak łyse konie związkach też zapewne nie jest to łatwe. A co dopiero z kumplami, gdzie istnieje możliwość, że zamiast porady spotka nas szydera. Co innego kobiety, przynajmniej te, które je znam i z którymi gadałam. Były to rozmowy różne bardzo, ale udało się uniknąć szydery czy porównania. Myślę, że przyzwolenie na kobiecą emocjonalność dużo tutaj ułatwia.
Ale odbiegamy od pytania – dlaczego ten Grey wszystkim śni się po nocach? I tutaj odpowiedź jest tyleż prosta, co straszna. Relacja tej miałkiej studenteczki z młodym i przystojnym biznesmenem, to dokładnie „chciałabym i boję się”. Ona nie wie nic, a on już wszystko sprytnie zaplanował i przemyślał. Dzięki czemu ona nic już za bardzo nie musi kombinować. Leży, pachnie i mówi „Oświętybarnabo” przeżywając 20 orgazm pod rząd. Jest to niestety ciche spełnienie marzeń każdej wkraczającej na grząski grunt relacji damsko-męskich (a i może damsko-damskich). Przerzucić wszystko na drugą stronę, niech ona biega, zabiega, kombinuje i dogadza. Ja tu poczekam i postoję, popatrzę, potem może dorzucę coś od siebie, ale tak właściwie to niech on/ona się martwi. Ileż to pierwszych razów padło ofiarą tego naiwnego myślenia? Ileż niewinnych ofiar skończyło akt z myślą, „Dżizas, jeśli tak to wygląda, to ja się wylogowuję.”. Niestety, w łóżku trzeba kombinować we dwójkę, a czasem w trójkę albo i czwórkę nawet. Nie ma tak, że jedno wymyśli a drugie się tylko, za przeproszeniem wypnie.
Dlatego ceńmy sobie te kobiece pogaduszki. Te chwile rozmowy nad wiśniówką czy inną wódeczką, gdy język się rozwija. I nie oceniajmy, tak zakończę mądrze. I nie wściekajmy się na baby, że gadają, bo może lubią gadać a krzywda się nikomu nie dzieje.
Wracam do lektury, całuski!
P.S. Książkę wygrałam w konkursie dzięki Ewie, bo obiecałam sobie, że nie wydam na ten szmatławiec ani jednego zika.
poniedziałek, 11 luty, 2013 o godzinie 12:08
Zgadzam się absolutnie, ale niestety jeszcze nie doczytałam do końca, co być może pozwala mi uniknąć bycia w jednej lub w drugiej grupie 😉
sobota, 09 luty, 2013 o godzinie 09:04
Dostałam pod choinkę, przeczytałam na sylwestrowym wyjeździe, po czym wyszarpała ją ode mnie koleżanka (z resztą dalej nie oddała). Trzymam się wersji, że to książka dla nastolatek albo mamusiek, które już nie pamiętają co to dobre rżnięcie.
czwartek, 07 luty, 2013 o godzinie 13:19
Ja się nad książką za bardzo nie pochylam i nie wyciągam z jej popularności wielu wniosków. Jej chwytliwość wynika z tego, że jest w niej dużo seksu i tyle i ten seks, trochę odbiegający od stereotypu podoba się bohaterce. Czytające kobiety wciągnięte klimatem związku – ona taka biedna szara myszka, on taki bogaty „moge-wszystko” macho zauważają, że ten poza mainstreamowy seks może jest fajny, skoro dla bohaterki jest fajny i czytają ciekawe dalszego ciągu. I nie ważne, że język, którym książka jest pisana jest beznadziejny i nie powinien zostać w ogóle wydrukowany, ale może właśnie przez tą chałupniczą prostotę nadaje treści namiastki możliwej rzeczywistości.
I to wszystko dlatego, że o seksie rozmawia się mało i nie uważam, że kobiety o nim ze sobą rozmawiają, a mężczyźni nie. Z mojego rozważania rozmawiają, ale na całkiem innych płaszczyznach, bo zazwyczaj mają od seksu całkiem inne oczekiwania. Problem tkwi w rozmowie na temat seksu w samych związkach, bo wydaje mi się, że obiektywna rozmowa nie związanych ze sobą mężczyzny i kobiety nie istnieje prawie, że nic. O jakimkolwiek homoseksualizmie się nie wypowiem, bo się nie znam nic a nic.
poniedziałek, 11 luty, 2013 o godzinie 12:07
Krowi, jak ja przestanę się wypowiadać na tematy, na których się nie znam to ten blog zniknie ;))
wtorek, 12 luty, 2013 o godzinie 15:29
Hehehe. Wybacz. Schylam się łamiąc Od L1 do S1. Ja Greya czytałem! Przeczytałem małżonce na głos całe pół książki po jej operacji oczu.