Same sobie to robimy

12


Wbrew obiegowym stereotypom, przyznam się, że jako feministka uwielbiam facetów. Podziwiam ich, obserwuję i cenię sobie ich spojrzenie na wiele spraw. Lubię ich towarzystwo i dobrze się w nim czuję. Bywają dla mnie inspiracją. Coby o nich nie mówić, pewne kwestie mają lepiej obcykane niż my, my kobiety.

Niż ja.

Kiedy spotykam się z mężczyzną, niezależnie od tego, czy jest to mój ojciec, brat, mój partner czy przyjaciel, kiedy któryś z nich mówi „Nie” to ono jest po prostu wyrazem sprzeciwu. Jasnym i klarownym. Nie chcę, nie podoba mi się, nie rób tego. Moża na to różnie reagować z przestrachem i bojaźnią albo z akceptacją. Ale nie sposób nie zareagować, bo właśnie przed chwilą wyrazili swój sprzeciw i koniec. Nie ma się nad czym zastanawiać.

My się krygujemy. Coby nie urazić, nie pokazać po sobie, że nam źle. Nie odpowiada nam coś? Zbyjmy to milczeniem, bądźmy ponad to. Nie pokazywać po sobie, że coś się nam nie podoba. Tego się uczymy w żmudnym procesie wychowywania. Uczymy się przede wszystkim innym nie powinno być z naszego powodu przykro, a że nam jest przykro – kogo to obchodzi?

Zestaw tego typu gorzkich refleksji mam zgromadzony od dawana i od dawna łączył się on dla mnie szczególnie boleśnie ze sferą seksulaną. Nawet najbardziej kochający partner nie wybaczy swojej najukochańszej kobiecie, do bólu szczerego komentarza na temat tego, co jest nie tak. Każda z nas ma to z tyłu głowy. Wielką czerwoną lampkę, która mówi „NIE MÓW MU TEGOOOOOOO!”. Wiadomo, on tego nie przeżyje. Jego męska duma, honor oraz nie wiem, co jeszcze uniemożliwia dialog, bo w dialogu to jest tak, że potrzebne są do niego dwie strony. Monolog nie mam tutaj sensu. Trudno to zrobić, nawet bardzo trudno więc się tego nie robi. Też tego nie robiłam i nie wiem, czy bym zrobiła. Strach przed zranieniem kogoś, mimo własnego braku komfortu jest niezwykle silny. Z drugiej strony, zawsze podziwiałam komfort mniejszy lub większy, otwartość mniejszą lub większą z jaką mnie informowano o tym, że to akurat ok, ale tamto nie, a to wolałbym tak, ale tego już nie. W tę stronę jakoś to przechodziło przez gardło. I oczywiście, nikomu z tych panów nie przyszło do głowy pomyśleć sobie, że np. mnie w ten sposób ranią oraz moją kobiecą dumę urażają. Oni informowali, ale ich poinformować – o zgrozo – od razu należy odłozyć im pieniądze na lata terapii.

Podziwiam więc ten komfort i dobre samopoczucie, może jest ono na pokaz czasami, bo jak łatwo się domyślić żadne z nas, niezależnie od płci nie ma w życiu łatwo. Ale szczerze podziwiam panów, przynajmniej tych, z którymi udało mi się na ten temat porozmawiać lub zobserować w styuacjach związanych z wyglądem własnego ciała.

Kobieta stojąca przed lustrem myśli sobie mniej więcej to „Chujowo wyglądam, jak zwykle. Nogi mam grube, cycki mam za małe, nos mi się nie podoba, bożeświętykurwamać dlaczego cellulit?! Why me?! Muszę sobie kupić płytę Chodakowskiej to mnie najpierw zdołuje, ale potem wzmocni! Jestem brzydka, gruba i stara (niezależnie od wieku). Dzień dobry.”

Mężczyzna stojący przed lustrem myśli sobie mniej więcje „Jestem zajebisty.”

I idzie dalej. Nie oznacza to, iż swoich wad nie dostrzega, nie jest ich świadomy. Wie, on wie, co może być lepiej, wie nawet jak to zrobić, ale nie poświęca na to całego swojego życia. Chyba, że umawiacie się z pakerami. Z pakerami jest troszkę inaczej… Ale mimo wszystko kieruje on do świata przesłanie „Ze mną jest wszystko ok” i tak się mniej więcej czuje. Kobieta może się tak poczuć w wyjątkowej sytuacji, kiedy trafi na kogoś na tyle uprzejmego, który raczy zauwżyć, że nie jest pozszywaną z nieidalnych części ciałą lalką, ale osobą, która ma ciało i to ciało jest fajne. Całe. Bez rozkładania go na pojedyńcze części lub zestawy części mniej lub bardziej spoko.

Także siostry drogie, uczmy się od nich. Oni naprawdę mają sporo racji. Umieją mówić „nie” bez zbędnych tłumaczeń. Umieją również mówić „tak” kiedy sytuacja im odpowiada. Wiedzą, że świat się nie zawali, kiedy nas poprawią, a więc być może czas odwdzięczyć się im tym samym i po prostu poprawiać, bez tłumaczeń i ceregieli powiedzieć, co jest nie tak i co mogłoby być lepiej. Uczmy się postawy „jestem zajebista”, bo ona sporo ułatwia. Pomaga lepiej zacząć dzień i nie musi być w tym żadnego „ale”. „Ale” ma to do siebie, że zawsze się jakieś znajdzie, dlatego można je spokojnie pominąć.

Uczmy się od nich napawania się sobią, to nam dobrze zrobi. Bo inaczej będziemy jak Tori śpiewać, aż do usaranej śmierci:

Why do we
Crucify ourselves
Every day
I crucify myself

 

______________UPDATE____________

Mam wrażenie, że w moim tekście nie udało mi się jasno powiedzieć, o czym myślałam. Cóż, od tego są komcie i wskazówki, by z nich korzystać. Jeśli ktoś przegapił komcie Szpro, to podsumuję – tak, to są rady doraźne i dla wybranych, których nazwijmy „tuż przed oświeceniem”, którzy wiedza, że jesteśmy poddawani społecznej presji i że można się z tą presją na różne sposoby mierzyć np. szukając inspirujących nas treści. Nie miałam zamiaru dokładać kamyczka z napisem „jesteś za mało wyzwolona i sobie nie radzisz” do ogródka pełnego cierni i głazów. Chodziło mi raczej o to, by tych kamieni samemu na siebie nie rzucać jeśli to możliwe, żeby unikać tego łatwego i prostego pierdololo w postaci „brzydka, gruba, nieciekawa, a to a tamto i sramto” wierzę w to, że mamy minimalny, ale jednak wpływ na siebie i na to, jak siebie traktujemy. To nie jest proste! Pisałam w końcu wyżej, że sama mam z tym problemy o czym nietrudno się dowiedzieć czytając parę notek na blogusiu. Względna samoakceptacja wymaga pracy, jak wiele innych trudnych rzeczy. Tej pracy nikt za nas nie zrobi, niestety. Nawet najfajniejszy partner. Ale możemy trochę chociaż ulżyć sobie. Ot i tyle.

Oczywiście w tekście posłużyłam się generalizacją, ale wcale nie twierdzę, że wszyscy faceci mają ze sobą spoko, cud, miód i orzeszki oraz zen-wyjebkę na wszystko. Nieprawda, na pewno tak nie jest i mają swoje kompleksy, niepewność, którą owe kompleksy generują także im towarzyszy. Ale pragnę zauważyć, że nie piszę tutaj o raportach ani nie posługuję się żadnymi faktami – w tym wypadku piszę o swoich odczuciach. Być może mylnych.

Ufff… nie wiem, czy moja równościowa misja została odpowiednio zaakcentowana, jeśli nie – dajcie znać.

 

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET