Dzieła kultury są fajne. Każdy z nas może sobie z nich wyciągać to co chce i interpretować je po swojemu. Dwie osoby oglądające ten sam serial będą widziały dwa inne światy. To banał, ja wiem, że to banał, ale wciąż mnie zaskakuje jak ważny.
Od tygodnia siadam do komputera z nadzieją, że uda mi się napisać niezwykle przenikliwy tekst o „The Fall”. Obawiam się, że mi się to nie udaje. W każdym razie mam wrażenie, że utknęłam. Jednak jedząc jabłko w pracy (jabłko jako symbol olśnienia!) doszłam do wniosku, że ten serial porusza mnie tak bardzo, bo widzę w nim kwestię bardzo dla mnie istotną właśnie w tym momencie życia.
Wypłynęłam na wody singlowania zupełnie do tego nieprzygotowana. Oszczędzę czytelnikom opisów moich stanów emocjonalnych oraz poszczególnych etapów odkrywania o co, w tym wszystkim chodzi. Przez wiele lat żyłam sobie w związku, zadowolona i mniej lub bardziej szczęśliwa. A potem nagle BOOM! Podjęłam decyzję o tym, żeby związek zakończyć. Jest to sytuacja zdecydowanie dezorientująca. Ogarnięcie tematu zajęło mi mniej więcej rok.
Czego się przez ten rok dowiedziałam?
Przede wszystkim tego, że wszyscy jesteśmy pozornie pootwierani, a tak naprawdę mocno zamknięci. W głowach mamy sztywne plany, schematy i bardzo trudno jest nam od nich odejść. Trzymamy się reguł, nawet tych, które nam nie pasują, żeby nie wyjść przed szereg i nie narobić sobie kłopotów. Sami siebie wtłaczamy w jakieś ramki, żeby łatwiej nam było uporządkować swój emocjonalny bałagan. To tyle z mądrość. W każdym razie…
…wciąż szukam modelu bycia, takiego, który by mi odpowiadał. Nazwałam sobie ten model na własne potrzeby „I don’t give a fuck”. Trudno się do niego dąży, człowiek upada, potem powstaje, potem znów upada i tak do porzygania.
Jednak kiedy widzę Gillian Anderson w roli Stelli Gibson, to przede wszystkim czytam ją jako model seksualności, który mi się podoba. Model zdecydowanie mało popularny. Oczywiście to tylko jeden ze sposobów bycia-w-świecie (hehehe wybaczcie, nie mogłam sobie tego odmówić), ale często pomijany i mam wrażenie, w kulturze popularnej również niezbyt dobrze rozpracowany.
Nie będę się powtarzać, bo pisała o tym Nat. Trudno jest w naszej kulturze być kobietą seksowną i seksualną. Stella właśnie taka jest. Panuje nad swoją seksualnością, bo to jest coś dla niej, a nie dla kogoś innego. Brawurowo zagrała ją Gillian Anderson w każdym geście, rozpięciu bluzki, malowaniu ust. Sposób w jaki maluje paznokcie osobiście uważam za kontrowersyjny, ale nie czepiajmy się, w końcu to serial. Serial pokazujący kobietę, która jest seksowna, bo taka właśnie chce być i aboslutnie nie umniejsza to jej walorów intelektualnych. Opanowana i bystra. Znająca siebie i swoje potrzeby. Potrafiąca sięgnąć po to, co jej się podoba, a raczej po kogoś, kto jej się podoba. Ustalająca reguły gry i stawiająca granice. Jest taka scena, która odnosi się do spotkania Stelli i jej byłego kochanka w hotelowym pokoju: on na coś liczy, ona nie ma ochoty. Potem tę scenę omawiają i ona mówi mu, że przekroczył granice i że to była przemoc. On się z nią nie zgadza, bo przecież nie zrobił jej krzywdy – nie uderzył, nie zmusił. Oczywiście wszystko to w przeciwieństwie do mordercy, którego oboje ścigają. Jakże piękny jest to przykład niezrozumienia, że przemoc nie polega nie tylko na fizycznym robieniu krzywdy, ale także na przekraczaniu ustalonych przez nas granic.
Mało mamy takich kobiet, nawet w serialowym świecie, które cieszą się swoją seksualnością. Zazwyczaj seksualność kobiet łączy się z chichotem, jak w przypadku Samanthy Jones albo z emocjonalnym defektem, jak u Sagi Noren. Można uprawiać seks będąc narkomanką, jak w przypadku Siostry Jackie, ale to prawie zawsze jest układ, mający jej przynieść narkotykowe korzyści. Jest jeszcze Sooki oraz wampirki dwa, która chciałaby i boi się i tak przez siedem sezonów.
Odnoszę wrażenie, że Stella Gibson jest pierwszą postacią w serialowym świecie, która nie ma w sobie tego całego „i chciałabym i boję się”. To dezorientuje nie tylko serialowe postacie, ale także recenzentów i recenzentki, którzy skupiają się na tym, jak je kanapkę. Policjantka Gibson nie będzie się nikomu tłumaczyć ze swoich łóżkowych wyborów i doskonale analizuje to w jednej ze scen, kiedy tłumaczy koledze, że to kochanek mógł ją poinformować o tym, że ma żonę i dzieci. Na pytanie dlaczego o to nie zapytała, odpowiada: „He didn’t bother to tell.”. Doskonale rozkłada na czynniki pierwsze mizoginię w kolejnych odcinkach, kiedy mówi o tym, że ofiar przemocy nie powinno się dzielić ze względu na to, czy są potencjalnie „winne” czy „niewinne”.
Dlaczego Stella jest mi bliska? Cóż. Wciąż lubimy oceniać kobiety tak w ogóle, a kobiety, które prowadzą życie dalekie od męża, dzieci i stabilizacji lubimy chłostać trochę bardziej. Niby liberalni, coraz bardziej otwarci, lubimy jednak oceniać i zaglądać ludziom do łóżek. Nie jestem bez winy, też lubię plotki. Ale bywa mi autentycznie przykro, kiedy rozmowa staje się oceniająca. Stella uczy, że należy przyjąć postawę stoicką, która brzmi: I don’t give a fuck. Odkrywanie swojej seksualności niestety może nas narazić na straty, bynajmniej nie moralne, ale związne właśnie z tym, jak będą się do nas odnosić inni.
Co więcej uważam, że ten serial doskonale rozgryza kilka kwestii: splot męskiej dominacji i mizoginii, pokazuje przemoc na kilku poziomach, porusza temat robienia kariery przez kobiety, ma w sobie refleksję na temat tego, jaką spuściznę pozostawił po sobie kościół katolicki w Irlandii. Oczywista jest przemoc mordercy wobec swoich ofiar, ale to, w jaki sposób je uśmierca nie jest bez znaczenia. Traktuje je jak przedmioty, jak lalki. Ale tak samo był traktowany morderca przez swoich opiekunów w katolickich ochronkach. Przemoc zdecydowanie nie jest sportretowania jednowymiarowo. Serial pokazuje również, jak trudno jest postaciom nie traktować w ten sposób głównej bohaterki (sorry, ale dla mnie to jest główna bohaterka a nie model od bielizny CK). Gibson nie ma problemu z dominacją nad towarzystwem, bo nie przychodzi jej do głowy, że mogłaby być w czymś gorsza lub sobie nie poradzić. Przeraża i fascynuje, budzi niechęć nie tylko swoją urodą i rzeczowym sposobem bycia, ale także tym, że nie zależy jej ani na opiniach ani na sympatii współpracowników. Myślę o tym także w kontekście książki Sheryl Sandberg, gdzie cały czas pojawia się myśl „Chcesz zrobić karierę w męskim świecie? Spraw, aby Cię lubili.” Gibson nie jest od lubienia, jest od działania.
Jeszcze jedna refleksja, a mianowicie taka, że w recenzjach natykam się na to, że morderca jest sympatyczny i wzbudza widzów, może nie współczucie, ale jakieś ciepłe odczucia. Idealny mąż, ojciec, kochający dzieci, ten, który nie skrzywdziłby dziecka ani kobiety w ciąży (no niestety, stało się, co zrobić). We mnie nie wzbudza jego postać żadnych ciepłych uczuć. Widzę w tej postaci manipulanta i mordercę, nikogo więcej, chociaż doceniam fakt, że nie jest jednowymiarowy. W przeciwieństwie do Gibson nie fascynuje mnie zupełnie.
A Wy jak macie?
poniedziałek, 10 październik, 2016 o godzinie 13:53
Stella to moja ulubiona bohaterka serialowa. Inteligentna. świadoma siebie i swoich potrzeb, dojrzała kobieta. Szkoda, że nie powstaje więcej takich seriali. Co do Sookie – ej, tu nie ma żadnego porównania, S. była głupiutką gąską, słodką idiotką, irytującą do tego stopnia, że w końcu dałam sobie spokój z „Czystą krwią”.
poniedziałek, 10 październik, 2016 o godzinie 14:04
Też mne niezmiernie irytowała Sookie, a tak kochałam inne postacie z „Czytej Krwii”:)
sobota, 26 listopad, 2016 o godzinie 11:59
Ja oglądałam już później tylko dla Pam – mądra, seksowna i w dodatku bussineswoman, która strzelała ripostami jak z karabinu 🙂 No dobra, i trochę dla Erica.
poniedziałek, 10 październik, 2016 o godzinie 10:15
Odkryłam ten serial niechcący, obejrzałam bo jest Gillian (potem mnie wciągneło). Moje odczucie jednak na jej temat było trochę inne. Mnie ta jej seksualność wydawała się trochę taka sztuczna i może nie chodzi tu o to, że postać którą grała Gilian jest sztuczna, tylko może o samą seksualność Gillian. W Archiwum X ona po prostu była pociągająca, tak ja to pamiętam. Nie musiała nic robić, tylko być. Może to kwestia czasu, sposobu kręcenia filmów, pozycji kobiet, która cały czas się zmienia. Podoba mi się, że sama decyduje o swojej seksualności i swoich zachciankach, jednak dla mnie było tego za wiele. Z tego serialu zapamiętałam w większości to, że Gillian co chwila z kimś spała. Może czas spojrzeć inaczej jeszcze. Masz dużo racji w tym tekscie, ja chyba po prostu nie umiem pojmować seksualności w taki sposób. Dla mnie musi istnieć coś więcej.
poniedziałek, 10 październik, 2016 o godzinie 11:43
A to bardzo ciekawe, że jak piszesz „że było tego za dużo”. Myślę, że to jednak ma więcej wspólnego z tym, jak odbieramy kobiecą seksualność a ciekawsze jest pytanie dlaczego Cię to irytuje w jakiś sposób. Bo kiedy robią to męscy bohaterowie serialu, tak jest to trochę przezroczyste. Tak jest np. w „Narcos”, że tam tylko mężczyźni mają seksualność, a kobiety są jej obiektem nie zaś podmiotem.
poniedziałek, 10 październik, 2016 o godzinie 12:29
Na szczęście Narcos sobie odpuściłam. Ja w ogóle nie przepadam za schematami, mnie irytuje, że tyle heteroseksualnych wątków jest pokazywanych w większości filmów. Na szczęście jest taka Pani jak Shonda Rhimes, która w swoich serialach porusza różne miłości, różne zachowania pokazuje różnorodnych ludzi. Co do Gillian to napisałam wcześniej, irytuje mnie to tylko z tego względu, że ja musze mieć coś więcej niż tylko cielesność, musi być zaangażowanie głowy, uczucia. Nawet podczas bycia singielką nie potrafiłam tak być otwarta. Nie wiem czy dobrze to tak nazywać. Bo otwarta jestem, tylko mnie nie rajcuje seks dla przyjemności z obcą mi osobą. To kwestia upodobań, nie mówię, że to złe. Dla mnie obce.
No i drugi serial już tu poruszyła, ta co mówi, że dokumentów mam oglądać więcej:)
wtorek, 01 marzec, 2016 o godzinie 02:01
Przynajmniej jeden artykuł, który nie jest streszczeniem serialu, a próba wniknięcia głębiej. Całkiem nieźle. Ja jeszcze zwróciłabym uwagę na to, w jaki sposób Stella tworzy relację z mężczyznami, a w jaki z kobietami. Sporo można tutaj zobaczyć i to zanim dotrzemy do fragmentu o jej ojcu z wiadomości w jej dzienniku snów. Enjoy it. I powodzenia w kształtowaniu siebie.
piątek, 09 styczeń, 2015 o godzinie 08:51
Jest taka prawidłowość w naszej kulturze, że jeśli dzieło sztuki (książka, film…) przedstawia kobietę lubiącą seks, to ta kobieta musi dla równowagi ponieść karę, albo od początku mieć jakiś defekt.
Najwyraźniej zobaczyłam tę regułę na skrajnym przykładzie. W takiej książce z przełomu XIX i XX wieku: Aleksander Kuprin, „Jama”. Jest to opis życia rosyjskich prostytutek. Wśród bohaterek była jedna jedyna, która… lubiła seks i praca dostarczała jej przyjemność. Ale właśnie to ona jako jedyna została opisana przez narratora z mieszanką współczucia i odrazy, jako nieszczęsne, chore psychicznie stworzenie. Choć to ona była jedyną szczęśliwą spośród całego personelu domu publicznego.