Szmer

2


– Słyszysz?

Spytała mnie M. podczas rozbujanej już imprezy towarzyskiej, zupełnie od czapy. Wyrwana z kontekstu innej opowieści. Spytałam:

– Ale co?

– Ten szmer. Szmer pojawia się, kiedy impreza jest udana. – Powiedziała M.

M. zna się na rzeczy. Jest jedną z wielu znanych mi bogiń, które niepodzielnie panują nad toczącą się imprezą. Okiem i uchem nadzorują one, jak wygląda sytuacja. Niektóre bardziej wkręcone w podawanie, inne mniej, wszystkie kręcą się wokół stołu. Wszystkim, którzy w okół stołu się zgromadzą będzie z nimi dobrze. Boginie te nie zamieszkują kuchni, po to by służyć wszystkim dookoła. One sprawują władzę nad swoimi gośćmi mniej lub bardziej od niechcenia. Czasem udaje mi się być jedną z nich. Karmić przybyłych, bo to wyraz uczuć. Dać poczuć się im dobrze, niech zjedzą, wypiją i odejdą nasyceni.

Ale ja nie o tym. Brak szmeru zaistniał kiedyś na jednej imprezce. Nasza czwórka, spragniona imprezy, na imprezę napalona, wtoczyła się na party bez szmeru. Gdy nie ma szmeru i obowiązuje usztywnienie wszystko, co powinno zostać ukryte wyłazi na powierzchnię. Strzępki rozmów o sukience tej, która właśnie przybyła. Opowieści o tym, jak mają się ci i owo. Kolejne niefortunne przedstawienie się osobie, którą już poznałeś. Cały ten towarzyski syf. Nie było szmeru, nie było imprezy. Nawet muzyka nie uratowała imprezy i postanowiliśmy się zwijać.

Za to obok, niedaleko imprezy bez szmeru pulsowała, wibrowała studencka domówka. Wabiła nas już od wejścia na nudne party, ale nie byliśmy jeszcze na tyle bezczelni, by skorzystać oferty. Teraz był ten moment. Nagle okazaliśmy się sąsiadami, dziewczęcia, które wyprawiała studenckie urodziny. Oto znaleźliśmy się w krainie dawno zapomnianej, w krainie domówki bez litości. Wszystko było tak, jak za czasów, gdy się samemu podobne imprezy robiło lub też zwiedzało. Tłum ludzi, którzy nie powinni byli się zmieścić na tym metrażu. Dzikie tańce bezwładnych kończyn. Ciała zaspanych gości poupychane na wersalce. Wiecznie zajęty kibel. Brak dobrego alkoholu, którego niedobory zostały bezczelnie uzupełnione. I wielki finał – dziewczę płaczące w kącie. Na każdej dobre imprezie, jest jedna, która płacze. Oj, tam był szmer. Szmerzysko wręcz. Chodziliśmy jak uraczeni od pokoju do pokoju nie mogąc się nadziwić, iż tyle studenckiego szczęścia przydarza się nam na raz. Organizatorka nawet nie pytała skąd się tu wzięliśmy. Cieszyła się naszym szczęściem.

Boskie party, z którego wycofaliśmy się dyskretnie, gdy liczba leżących na podłodze zaczęła przewyższać liczbę tańczących.

Także pamiętajcie drogie dzieci, gdy robicie imprezę, róbcie tak, żeby był szmer. Bez szmeru szkoda zachodu.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET