Ludzie w dziwnym sposób reagują, kiedy nie potrafią czegoś zrozumieć. Zapewne problem ze zrozumieniem kwestii entuzjastycznej zgody na seks ma Piotr Milewski, dziennikarz „Newsweeka”. Swój artykuł na temat wprowadzonej w Kalifornii ustawy definiującej kiedy następuje zgoda na seks napisał z pozycji „Amerykanie to się takimi pierodłami zajmują, że ojacie, spadają gacie.”
Na okładce tekst zatytułowany jest „Seksualna paranoja w USA”, ale już w gazecie znajdziemy inny tytuł „Kiedy seks to seks”, który jest zdecydowanie bliższy kwestii omawianej w Kalifornii i nie tylko.
Pomijam fakt, że Milewski wydaje się mieć bekę z tego, że w ogóle kogoś zajmują takie kwestie jak zgoda na seks. W końcu my wszyscy, w Polsce wychowani, mamy bekę, no bo wiadomo przecież co i jak z tym chodzeniem do łóżka. Jak już ktoś chce, to to widać. W takim razie po co pytać? Psuć klimat? Z jakiej racji? W oczach widać tę zgodę i w pocałunkach i w ogólnym klimacie „U Ciebie czy u mnie?”. Jesteśmy zakładniczkami i zakładnikami takiego myślenia, które przejawia się w tym, że komuś nie może się w trakcie namiętnej sytuacji dalszej namiętności odechcieć. Dotyczy to obu płci, bo każdy może nagle stracić chęć na amory. Albo jak to bardziej szczegółowo opisała Nat, nie mieć ochoty na palec w tyłku, penisa w ustach czy też nie w smak mu siadanie na twarz. Mimo to, kobieta dowie się, że nomen omen jest dziwką lub, moje ulubione hiszpańskie określenie, czyli callientapollas: „Person who excite sexualy a man without the intention of satisfying him”. Zwróćmy uwagę na to, że person ma satysfing him, a nie siebie. Cóż takie rozgrzany do czerwoności osobnik może zrobić? Napić się wody, westchnąć, odetchnąć. Istnieje także szereg rozwiązań ręcznych, dostępnych dla obu płci.
Niewyobrażalnym wydaje się, że dojrzali ludzie w ogóle będą rozkminiać kwestię tego, czy seks powinien odbywać się za entuzjastyczną przyzwoleniem wszystkich zaangażowanych. Ale rozkminiają. Jak widać poczucie komfortu nie jest tak istotne, jakby się wydawało. Komfort bierze się z tego, że obie albo nawet trzy lub kilka osób wiedzą w co się bawią i wyrażają na to zgodę. Domyślam się, co może budzić opory wielu ludzi: dręczy ich zapewne pytanie, dlaczego nigdy nie spytali.
I czy zawsze wszystko wyszło, tak jak byśmy chcieli. Nie zawsze wychodzi, zwłaszcza po alkoholu tudzież innych używkach znanych nie tylko młodzieży. Jest szansa, żeby to nadrobić i następnym razem się upewnić, bo wbrew temu, co twierdzi dziennikarz „Newsweeka” nieuniesienie bioder, może znaczyć tyle co: „Chce mi się spać.”, „Daj mi spokój”, „Czekaj, bo coś mi się nogi zaplątały”, „Zjadłabym parówkę, ale czegoś ode mnie chcesz.” – czy nie lepiej mieć z głowy tego typu zastanawianie się i po prostu zapytać?
Skąd to wrażenie, że Milewski ma bekę? Otóż, trudno jest zatytułować paragraf, gdzie wspomina się o tym, że 72% studentek, które padły ofiarą gwałtu czy napaści seksualnej, było oszołomionych alkoholem lub narkotykami przaśnym tytułem „Od wódki rozum krótki”. Kumacie to? Mi opadła szczęka podczas lektury.
W tekście znajdziemy i taki fragmencik:
Przeciwnicy standardu „tak znaczy tak” uważają, że zamiast ułatwiać, utrudni on karanie za przestępstwa seksualne. Zdaniem profesor Christiny Hoff Sommers amerykańskie studentki są uczone, że każde zbliżenie, po którym pozostaje niesmak czy żal do siebie samej, można uznać za akt przemocy. Wiąże się to z faktem, że na większych uczelniach decydujący głos w kwestiach płci mają radykalne feministki.
Tak sobie myślę, że to chyba jest kwestia rozpoznawania własnych potrzeb, a nie radykalnych feministek. Seksualność człowieka nie jest specjalnie prosta, wymaga pracy nad sobą samym, zależy od charakteru danej osoby i jej podejścia do życia. Nie za bardzo chce mi się wierzyć jednak, że studentki są uczone tego, jak mają się czuć po zbliżeniu i że nie potrafią rozpoznać czy chciały tego aktu czy jednak zmieniły zdanie, a ktoś tę zmianę zdania zignorował. Założę się, że znaleźliby się i studenci, których brak zgody na seks zignorowano.
W każdym razie coś czuję, że ciężar dyskusji na temat „tak znaczy tak” nie spadanie na brak edukacji seksualnej, która przewiduje uczenie tego, że dorośli ludzie mają prawo zmieniać zdanie i żeby przypadkiem nie nastawać nachalnie na kogoś, lecz zapytać. Dyskusja oskarży radykalne, oszalałe feministki, które chcą aby ludzie deklarowali na piśmie, czy chcą uprawiać seks czy nie. Obrzydliwe komentarze pod tekstem Milewskiego z cyklu „wrzuć monetę” już się pojawiły. Większość zapewne uzna, że po co pytać, skoro oni wiedzą. Milewski też wie. Dlatego zapewne nie pyta, bo to byłaby „seksualna paranoja”.
Zostawiam Was z tekstem Nat i komiksem autorstwa Eriki Moen, podesłanym przez Agnieszkę.
poniedziałek, 20 kwiecień, 2015 o godzinie 00:28
Dopiero teraz przeczytalam tekst. Droga blogierko, Pan Piotr Milewski z Newsweeka nie ma beki z tego czy ktoś wyraża zgodę na seks czy nie. Nie przeczytalas tekstu ze zrozumieniem. Pan Piotr Milewski uważa, że w Stanach problem jest rozdmuchiwany prowadząc czasami do tragedii tak jak w przypadku pewnego Polaka kąpiacego swoje dziecko i oskarżonego o molestowanie. Myślę, że masz tak dużą popularnośc, że nie musisz w tekstach podpierac się znanymi nazwiskami. W koncu są momenty w Twoim pisaniu calkiem logiczne, pozdrawiam
poniedziałek, 20 kwiecień, 2015 o godzinie 12:07
Hej, nazwisko autora oraz wskazanie konkretnego tekstu mają ułatwić dotarcie do niego, a nie zapewnić mi lans. Pisanie bez konkretnych odniesień nie ma sensu. Dzięki, że odnalazłaś całkiem logiczne momenty w moim pisaniu, to miłe 🙂
czwartek, 01 styczeń, 2015 o godzinie 02:33
Wciąż mnie przeraża, że ludzie, którzy teoretycznie są inteligentni i przy okazji podobno są wykształceni (choć jedno z drugim się często nie wiąże) tak bardzo upraszczają seksualność, uważając, że to wszystko jest przecież proste, nad czym się tu zastanawiać… Niektórzy, jak widać, piszą w tygodnikach opinii z dużym nakładem.
środa, 17 grudzień, 2014 o godzinie 20:23
Z tym niesmakiem i żalem to wg mnie jednak nie jest takie proste. W obecnej kulturze mamy połączenie słusznego trendu: seks za świadomą zgodą partnerów etc – z wciąż nie wykorzenionym starym trendem: kobieta + seks = ofiara. I na tym tle faktycznie mogą powstać nieporozumienia. Trzeba pamiętać, że wciąż kobiety uczone są, aby w kontekście seksualnym czuć się przede wszystkim ofiarami. Na Codzienniku Feministycznym była opisana tak historia: mężczyzna molestowany na imprezie przez pijaną, dobrze zbudowaną dziewczynę – czuł, że odmawiając to on jej robi przysługę i chroni ją przed jakimś rodzajem hańby, zresztą natychmiast o fakcie zapomniał. Gdyby to była kobieta molestowana przez pijanego mężczyznę – długo miałaby traumę i czuła się ofiarą. Ta asymetria jest bardzo smutna i świadczy, że wciąż coś jest głęboko nie tak. Że to co robi obecnie feminizm jest fundamentalnie niewystarczające, bo nie likwiduje korzeni problemu. Feminizm walczy z atakowaniem kobiet, ale nie usuwa przekonania – ba, wręcz je nieraz podtrzymuje – że kobieta w kontekście seksualnym to domyślnie ofiara.