Nie lubię swoich ud. A właściwie to nigdy ich nie lubiłam. Były moim największym kompleksem, powodem, dla którego nigdy nie założyłam mini, unikałam szortów i najchętniej trzymałabym się z dala od bikini. Od stóp do łydek się lubię, potem następuje przerwa od kolan do bioder, a od bioder do czubka głowy znajduje się akceptowalny fragment ciała.
Moja nienawiść zaczęła się wcześnie. Miała różne oblicza, o których gdzieś już kiedyś pisałam. Od zawsze czułam potrzebę działania w kwestii ud. Moi cierpliwi rodzicie widzieli, że mam z tym duży problem, i w liceum chodziłam na zabiegi guam, które oto miały cudownie zlikwidować kwitnące na mych udach królestwo cellulitu. Pojawił się on w okresie dojrzewania i został. Właściwie nie wiem dlaczego, zapewne dlatego, aby uprzykrzyć mi życie.
Przez lata własne nogi mnie dręczyły. Ustaliły mi styl życia i ubierania. Przez długi czas byłam wobec nich bezradna, ale nauczyłam się je akceptować. Z niezrozumiałych kiedyś, a zrozumiałych obecnie powodów byłam i jestem mimo wszystko kobietą atrakcyjną. Nigdy nie podpierałam ścian, bo zawsze sama szłam na parkiet i prawie zawsze zjawiał się ktoś, kto chciałby mi potowarzyszyć. Wchodziłam w związki, zakochiwałam się, a potem rozstawałam, a uda były. Czasem byłam grubsza, czasem trochę chudsza, ale to jakby nie miało na nie wpływu. Niezmiennie się ich wstydziłam.
Miałam dużo pomysłów na to, jak się ich pozbyć. Często wyobrażałam sobie, że biorę tasak i je po prostu zgrabnie okrawam. Poszłam kiedyś na zabieg, a raczej na serię zabiegów, które były dla mnie niezwykle bolesne. I bardzo drogie. Przyniosły jakąś poprawę, ale na krótko.
Na tasak się nigdy nie zdecydowałam, ale za to dwa lata temu podjęłam decyzję o tym, żeby po raz pierwszy w życiu iść na siłownię. Spotkać się z trenerem, ustalić trening, a potem się tego trzymać. Wcześniej zdarzało mi się biegać, ale to raczej były dłuższe i krótsze epizody,
z których właściwie nic nie wynikało. Wracając do ćwiczeń na siłowni to mogę powiedzieć jedno: to działa. Oczywiście nie w planie krótkoterminowym, ale jeśli potraktujemy siłownię, jako miejsce spotkań na wiele lat to tak. Tutaj nie ma bardzo szybkich efektów, ale jest ciągły progres. Powolny w moim przypadku, ale dający ogromną satysfakcję. W trakcie mojej już dwuletniej przygody z ćwiczeniami siłowymi zmieniły się także cele. Uda mnie interesują zdecydowanie mniej niż moja siła, wytrzymałość czy umiejętność poprawnego technicznie wykonania danego ćwiczenia. Poza tym wiem już o sobie na tyle dużo, żeby się nie zamęczać i pozwalać sobie na okresy intensywniejsze i te spokojniejsze. Wiem, że się szybko nudzę i dlatego potrzebuję czasem biegania, a czasem pływania, nie stronię od roweru, partii squasha, czasem wpadnę na jogę, a jak mam wielkiego lenia to staram się chociaż wyjść na spacer.
Teraz wiem, że w środku pod skórą, której nie lubię, są fajne, silne mięśnie. Dzięki nim mogę długo biec, pływać i jeździć na rowerze, a czasem nawet nauczyć się jakiegoś nowego kroku. A w razie potrzeby mocno kopnąć.
W tym roku po raz pierwszy kupiłam szorty, a potem w nich chodziłam. Kupiłam legginsy, chociaż niektórzy mawiają, że są one przywilejem, a nie strojem dla każdej kobiety. Nosiłam krótkie sukienki, chociaż fanką mini nigdy nie zostanę. Kupuję sobie jakiś krem na cellulit od czasu do czasu, ale właściwie to bardziej dla przyjemności niż wiary w jego działanie. Wiem za to, że nic mnie tak nie odpręża, jak sauna w towarzystwie moich przyjaciółek.
I tak myślę sobie, że moje uda są spoko. Łączą mnie ze światem i pozwalają robić bardzo dużo fajnych rzeczy, od tych prostych, jak chodzenie, po te bardziej skomplikowane, jak kroki do charlestona. Nie ma co się porównywać, bo zawsze znajdziemy kogoś, kto według nas będzie od nas fajniejszy. Będzie miał ładniejsze nogi i zgrabniejsze uda, tylko że chyba nie ma co tracić czasu na myślenie o tym. Można w tym czasie zrobić tyle fajniejszych rzeczy niż zamartwianie się jednym fragmentem ciała: na przykład pójść na siłownię. Albo pogłaskać kota…
Zdjęcie zrobione podczas X Biegu Profi w Ostrzeszowie. Bieg na 10 km, temperatura 32 stopnie.
Korekta: Artur Jachacy.
poniedziałek, 14 listopad, 2016 o godzinie 22:47
Bardzo sympatyczny tekst. Ja miałam sporo takich ud: za duże czoło, za długie uszy (dzieci są okrutne!), za krótkie palce (czy muszę powtarzać?), za dużo włosków nie w tym kolorze pod pępkiem (naprawdę są okrutne)… I co? I jakoś przeszło, z zakompleksionego dzieciaka wyrosłam na zakochaną (zdrowo!) w sobie dwudziestkę 😉 widzę, że mam fajne ciało, że to ciało innych interesuje (czasem wcale nie powinno, ale to już inna kwestia), kto by tam zwracał uwagę na jakieś czoło. Z moich podobno za długich uszu zrobiłam światu kawał – rozciągnęłam na tunele, obecnie 1,2 cm! I co teraz, świecie? Włoski kiedyś uparcie depilowałam, woskiem i potem kontrolowałam pęsetą, żeby na pewno nic nie było. I moje akceptowanie siebie tak sobie wspinało się i wspinało, aż zaczęłam siebie uwielbiać i uważać za bardzo fajną, i jakoś tak spojrzałam ostatnio na te włoski i wzruszyłam ramionami. Niech sobie będą, co mi przeszkadzają! Celulit na udach/pośladkach też zauważyłam, strasznie się przejęłam, kupiłam bardzo sympatyczny balsam Banii Agafii, użyłam dwa razy i leży na półce, a ja celulitem macham z radością. Niech będzie! Jasne, że fajnie, jakby go nie było, tak samo jak fajnie, jakbyśmy wszyscy całe życie byli piękni i młodzi, ale kto by o tym myślał na poważnie?
Pytanie mam jedno, bo ja od początku liceum jestem po tej aktywnej stronie, najpierw krav maga, potem joga, teraz joga i siłownia. (Nigdy wf. Jakoś bycie pokraką w kwestii koordynacji ruchowej nigdy nie spotkało się ze zrozumieniem i łagodnym zachęceniem albo, o zgrozo, dopasowaniem ćwiczeń do osoby. Wf przekonywał mnie długie lata, że sport to zło i poniżenie i prawie mu się udało). Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego jako krytyki czy czegoś negatywnego, autentycznie mnie to nurtuje. To pytanie do Ciebie, ale też tak ogólnie, do ludzi w podobnej sytuacji – dlaczego nie poszłaś na siłownię wcześniej? Skoro całe życie Ci przeszkadzały, ćwiczenia fizyczne (niechby i widziane jako tylko „zrzucenie tłuszczyku”, bo to chyba najczęstsza motywacja ludzi) wydawałyby się raczej pierwszym, a nie ostatnim, co można wymyślić, by spróbować to zmienić (to i dieta). A czytałam dużo historii o ludziach, którzy mieli problem z zaakceptowaniem czegoś u siebie albo chcieli się tego pozbyć, a jednak te ćwiczenia, siłownia to często ostatni wybór. Może tylko mnie się wydaje oczywisty? (Ja często znajduję rozwiązania swoich problemów na siłowni, bo zwyczajnie to lubię i sprawia mi to wielką radość i satysfakcję. No bo czy to nie podnosi na duchu, jeśli się widzi, że ach, już prawie i podniosę swoją wagę w przysiadzie? Dla jakichśtam pudzianów siłowni to może nic, ale dla mnie? Superczłowiek!)
A na koniec – bardzo fajne jest to powiedzenie, że „there’s no competition between flowers” (to Michelle K., polecam jej wiersze!) i że piękno innych kwiatów nie umniejsza mojego. I to chyba najlepsze (i jedyne) metafory, gdzie porównywanie kobiety do kwiatka ma sens!