What the fock?*

0


Zwalona, a wręcz zmiażdżona katarem Lady Pate z lubością nadrobiła zaległości w TV i dzięki przeziębieniu nadrobiła kilka odcinków desperatek, zapaśnika oraz co ważniejsze, uczciła pojawienie się nowych misfitsów. LOVE MISFITS* i que te den, jeśli ty nie.
Cóż jeszcze? W TVNie, który uczy, bawi i wychowuje obejrzałam dziś debatę niejakiego nieznanego mi pana A – etnologia, Zydel się nazywał oraz pana B – Tekieli chyba, publicysta (w nawiasie katolicki). Litościwie pominę, iż człowiek prawicy mówił w miarę rozsądnie, choć ja tam nie wiem, co mu szkodzi dynia, za to miło było spojrzeć, jak pani dziennikara traci fason i się w sobie zapada. Czemu temat ten poruszył me chore serce? Otóż od roku prowadzę badania, gdyż tak się składa, że podczas dni zadusznych przebywam w mieście mego urodzenia, dzięki temu moje badania są umiejscowione i obiektywne, bo zmieniają się lata, ale moja ciekawość nie znika. W zeszłym roku na przełomie października i listopada pojawiło się na naszym osiedlu, zwanym przez lokalsów milionówkami, łoooohooo, więcej dziaciaków umazanych farbą z natapirowanymi włosami. Ten rok jakoś był ubogi. Zaskakująca jest jednak powtarzalność tego, że chodzenie po domach rozpoczynają 30 października, jakby normalnie chcieli wyprzedzić konkurencję. W sumie naliczyłam tylko 3 bandy, z których dwie odpowiedziały poprawnie na pytanie zgrzybiałej Pate, „A co się mówi dzieciaczki kochane?” – zastraszyły mnie w języku polskim, poddałam się, oddałam cuksy i drobniaki. Taka jestem dobra. Ale gdy debata trwa o raku hallowina w polskiej tkance zdrowej i katolickiej, chciałam skromnie przypomnieć, że moje badania obejmują też tzw. kolędników, którzy zjawiają się także w wielu różnych porach zimy, bo nieść swą pieśń. Zeszłoroczni, na lekkim falstarcie, odśpiewali „Przybieżeli pastErze” już w wieczór wigilijny. Potem, stopniowo pojawiali się przed sylwestrem, by w końcu przybyć we właściwym czasie, czyli w trzech króli (dzień wolny!) Co ciekawe, kostiumiki tych niewinnych dzieciątek nie różniły się za bardzo od siebie, choć okazja jest chyba nieco inna. Są pytania, na które nawet Pasztet nie zna odpowiedzi.
Z cyklu pytanie na śniadanie: dlaczego w „Przekroju”, „Wyborczej” on-line i w „Focusie” można znaleźć te same zdjęcia z okazji przeludnienia? Czy nie ma innych zdjęć? Czy wszyscy na świecie robią takie same? O co kaman? Dlaczego nikt nie zaproponował mi publikacji magisterki, chociaż teraz nawet stary dobry Vargas Dżosa pisze na tematy postkolonialne, za co daję mu wielkiego lajka i idę spać, choć jest smutek, bo w mieście impreza się tli.
Cóż może się załapię na urodziny Jezusa?!

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET