Nie wiem, czy uda mi się pozbierać wszystkie wątki, ale się postaram.
Przede wszystkim – Beyonce i tekst dr Serafińskiej, z którą się zgadzam, ale mam swoje ALE.
Po pierwsze, jak zauważyła Karolina na moim profilu na fejsie, to nie ejst tak że Beyonce stała się feministką wczoraj. Od jakiegoś czasu pojawiały się takie wątki w jej twórczości, chociaż oczywiście początki to raczej mizianie się do Jay-Z i kręcenie biodrami. Każdy ma jednak prawo do ewolucji i rozwoju, także widocznie z czasem okazało się, że nie jest to jedyna rzecz, którą ambitna diva zamierza robić.
Po drugie chciałabym zauważyć, że pewne gwiazdy popu co jakiś czas dawały znak, że to, co widzą dookoła siebie jest nie tak, jak choćby niezastąpiona Pink. Po prostu teraz przebija się więcej tego typu informacji do mainstremu a i klimat jest sprzyjający silnym kobietom w wielu branżach. Kiedy czytałam tekst Serafińskiej oraz kilka innych wcześniejszych na temat kontrowersji jakie wzbudziła otwarta deklaracja Beyonce, że jest feministką, to mam wrażenie, że to trochę jak skargi opozycjonistów działających w Solidarności, że nie o „take Polskę walczyli”, żeby sobie teraz Beyonce była feministką. Nie wspominając już o bell hooks, która wyszła przy tym na istotę wyjątkowo małostkową.
Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby nagle Beyonce aspirowała do roli intelektualistki feministycznej, także bell hooks może być spokojna. Jestem w trakcie lektury niezwykle interesującej książki Floriana Gawryckiego „Podglądając Innego” o trawelbrytach, gdzie analizuje on programy Martyny Wojciechowskiej. Niejednokrotnie bardzo słusznie tropi jej potknięcia i wytyka błędy, zresztą tak samo jak Cejrowskiejmu, Halikowi i Dzikowskiej. Pytanie tylko, czy oczekuje on, że Martyna Wojciechowska z podróżniczki, kierowcy rajdowego i osobowości telewizyjnej stanie się nagle intelektualistką, która będzie wypowiadać się kompetentnie na temat współczesnego feminizmu, postkolonializmu oraz realcji zachodzących między centrum a peryfermiami? Wydaje mi się to wątpliwe. Raczej do tego nie dojdzie.
Od tego mamy Gawryckiego, nie Wojciechowską. Od krytyki mamy bell hooks, a Beyonce może przekona kilka dziewcząt, które nie wiedzą co to feminizm i może one sięgną po tę wiedzę i nagle ją pogłębią? Nie sądzę aby akurat ta gwiazda rozpalała tak mocno wyobraźnię męską, jak bardzo rozpala kobiecą. Nie widzę także nic gorszącego w tym, że jako kobieta realizuje się w tradycyjnej roli matki. Przypomina mi moje poczucie zaskoczenia samą sobą, kiedy w Meksyku Już Nie Rzeczony opowiadał mi o tym, że tutaj prawie wszystkie kobiety niezależnie od wykształcenia chcą wyjść szybko za mąż i mieć dzieci. Jakim prawem mogę je oceniać z mojej zachodnioeuropejskiej perspektywy? Co mi to da? Czy przypadkiem nie uwikła mnie to w pogardę? Owszem, w Meksyku działają organizacje feministyczne, ale ona doskonale znają miejscowy kontekst i w jego zakresie się poruszają. Ja się mogę z zewnątrz dziwić, ale lepiej nie oceniać. Może dla nich moje życie singielki jest żałosne? Kto wie.
A na deser macie moją ulubioną piosenkę Beyonce o #gender.
niedziela, 14 grudzień, 2014 o godzinie 17:29
Doprawdy początki to Jay Z ? A nie przypadkiem zespół Destiny’s Child. W roku 2000 wyszła ich piosenka Independent women part I. Jeżeli to nie są przesłanki czegoś to co jest ? Nawet jeśli to marketingowy chwyt typu Spice Girls i ich Girl Power, to żadnej szkody to nie uczyni.
poniedziałek, 15 grudzień, 2014 o godzinie 17:54
Możliwe, że zapomniałam o Destiny’s Child 🙂 Ale, tak czy siak wiadomo o co chodzi. Dzięki za komentarz, pozdrawiam!
niedziela, 19 październik, 2014 o godzinie 14:16
„nie o „take Polskę walczyli”, żeby sobie teraz Beyonce była feministką”
😀
Świetna uwaga! No zawsze to tak jest, że jak się coś staje masowe, to staje się jakieś takie nieintelektualne i niesmaczne 😉 Akademicki feminizm woli pozostać akademicki i z troską pochylać się nad prostym ludem, niż żeby ten lud po prostu sam stał się feministyczny, bo nad kim się wtedy będą pochylać? Analogii z życia jest dużo więcej. Począwszy od wynalazku Gutenberga, kiedy to lud zaczął móc sam sobie czytać Biblię, i powstała panika wśród ówczesnych intelektualistów, że jeszcze co niesłusznego tam wyczytają! A skończywszy na upowszechnieniu internetu – kiedy to intelektualiści zamiast cieszyć się, że teraz każdy prosty robol może wyrażać swoje przemyślenia na piśmie (!! tego nigdy w historii postępu nie było!), to panikują, że kultura spsiała.
sobota, 18 październik, 2014 o godzinie 21:54
Dzięki za ten tekst. Czekałam na taki głos.