Refleksje muzealne

0


Muzea lubię zwiedzać solo. Przeszkadzają mi towarzysze i towarzyszki w trakcie oglądania wystaw. Zupełnie niepotrzebnie ludzie chcą razem chodzić do muzeów, chociaż to się nigdy nie sprawdza. Każdy ma inny rytm zwiedzania, czyta inne informacje w ramkach, spodobają mu się zapewne różne eksponaty. Zalecam muzealną samotność, wtedy można się naprawdę poprzyglądać. Lubię muzea tak w ogóle, jako miejsca spędzania czasu, nauki, doświadczania rzeczywistości.

Bardzo dobrze wspominam czasy stypendium w Madrycie, gdzie prawie co weekend chodziłam do Reina Sofia albo do Prado albo jeszcze gdzie indziej. W Reina Sofia unikałam, jak ognia punktów zapalnych czyli bestsellerów np. „Guerenica” Picassa, bo tam zawsze szalały tłumy. Muzeum było na tyle duże i pełne zakamarków, że zawsze można było w nim znaleźć coś dla siebie. Wystawy zmieniały się regularnie, co stwarzało całkiem dużo możliwości dla samotnego szwendania się po muzealnych salach. Fotografia, rzeźba, instalacje można było oglądać tak po prostu albo się przy nich zatrzymać na dłużej i wczytać w opis. Do dziś mam w pamięci wystawę artystki, której imienia nie pomnę niestety, która stworzyła instalację cyklu menstruacyjnego przy pomocy plastykowych kubeczków, czule szepczące butelki od płynu do mycia naczyń, które mruczały wprost do ucha komplementy albo tor wyścigowy dla wózków z zakupami.

Prado przeszłam kilka razy samotnie wędrując tu i tam, niespecjalnie przywiązana do kierunku zwiedzania. Lubiłam spokój emanujący z tego miejsca. Poza tym to było niezwykle ciekawe uzupełnienie przeczytanej w tamtym okresie książki ”Goya” Liona Feuchtwangera.

Specjalnie żeby zobaczyć Guggenheima w Bilbao pojechałyśmy z Cariną na północ Hiszpanii do San Sebastian. Akurat okazało się, że całe muzeum to jedna wielka wystawa Murakamiego, co było mega odjazdowym pomysłem. Powinni uprzedzać zwiedzających, że spożywanie narkotyków przed wejściem do muzeum może spowodować conajmniej atak serca. Ale lubię także małe muzea, gdzie eksponuje się dziwne rzeczy jak na przykład platformy z figurami Chrystusa oraz Matki Boskiej przygotowane na procesję Wielkanocną.

DSC04049

Zmierzam do tego, że każde muzeum warte jest odwiedzenia. Nawet jeśli z pozoru wydaje się, że pomysł jest kompletnie idiotyczny. Mój brat, jako znawca broni, a zwłaszcza czołgów i innych tankietek, zaciągnął nas do Muzeum Obrony Izraela, gdzie zapewne żaden z wycieczkowiczów nigdy dobrowolnie by nie trafił. Tam zrobiłam jedno dobre zdjęcie w życiu, które można sobie obejrzeć poniżej. Te dzieci bawiące się na czołgach, rodzice w podniosłych nastrojach oraz żołnierze, którzy z dumą opowiadają o tym, że wojna jest trochę jak gra – to było mocne doświadczenie.

Nie mniej przejmującym była wizyta w Yad Vashem, gdzie wystawa rozpoczyna się od schodzenia pod ziemię. Na samym dole są pomieszczenia, w których opisane są stosunki niemiecko – żydowskie z początku XX wieku. Kolejne pokoje to odtworzone mieszczańskie pokoje, pełne pamiątek i dające wrażenie spokoju i pewności tego, że asymilacja jest możliwa. Groza rośnie stopniowo i przyznam szczerze, że kiedy zwiedzający dochodzą do sal, w których szczegółowo pokazany jest Holocaust to robi się naprawdę nieprzyjemnie w środku. Wystawa jest tak zaprojektowana, że nawet mało znający historię zwiedzający jest w stanie poczuć grozę tamtych wydarzeń. Wyjście z muzeum to taras z widokiem na nowe osiedla żydowskie. Jakże ironiczne jest to wyjście na świat.

Inspirację Yad Vashem czuć zarówno w Fabryce Schindlera w Krakowie jak i w Muzuem Historii Żydów Polskich. Jak widać ten model muzeum wyraźnie wpłynął na twórców obu placówek.

Fabryka Schindlera mieści się w ciasnych, trochę klaustrofobicznych salach, gdzie przechodzi się z sali do sali. Dużo tam eksponatów, które nie mówią wprost np. garnki i menażki zamknięte w szklanym akwarium. Spacer po zapadającej się gąbce, która imituje błoto krakowskiego getta na pewno zapada w pamięć. Trudno zachwycać się tego typu miejscami, bo nie o zachwyt w nich chodzi, ale to na pewno jest miejsce, które warto odwiedzić.

Warto odwiedzić także Muzeum Historii Żydów Polskich, chociaż jak dla mnie, im dalej w las tym większy chaos następnych sal i galerii. Początek wystawy bardzo mi się podobał, a zielone ekrany z dziką polską puszczą oraz cytatami robią wrażenie. Osobiście za najciekawszy uważam początek wystawy, a więc pokazanie przenikających się losów naszych pradziadów. Przywileje nadawane Żydom oraz ich udział w historii Polski nie były specjalnie mocno akcentowane, kiedy się uczyłam historii. Teraz jest miejsce, gdzie można to nadrobić. Podoba mi się nacisk na rzeczy związane z codziennością – wytłumaczenie czym jest koszerność, wskazanie na to, jak obchodzi się święta. Im dalej jednak tym mniej wyraźnie narysowana jest „niewidoczna linia” dla zwiedzających. Na przykład nagle z sali o rozbiorach polski wchodzimy do saloniku warszawskiego, gdzie jakiś głos mówi do nas z góry, a my próbujemy się domyślić o co chodzi i gdzie teraz jesteśmy. Podobnie ma się rzecz z bardzo ważną kwestią obostrzeń i przepisów nakładanych na Żydów w zaborze rosyjskim, które zmieniały wielkowiekową tradycję. Wchodzimy do tej sali i kompletnie nie wiemy o co chodzi. Szkoda, bo to są bardzo ciekawe informacje, które się gubią w natłoku detali. Cytaty na ścianach wcale nie tłumaczą wszystkiego, a i tak brakuje chętnych do wyginania szyi.

Ewidentnie zabrakło niewidzialnej ręki, która prowadziłaby zwiedzających puszczonych samopas po muzeum. Potem zaczyna się część dotycząca XX wieku i jak wiadomo przechodzimy do galerii poświęconych warszawskiemu gettu.

Tutaj moja skromna refleksja, która mnie dręczy po zwiedzeniu tych ostatnich sal oraz Fabryki Schindlera i Yad Vashem. Otóż mam wrażenie, że nastąpiła pewna unifikacja doświadczenia Holocaustu w kontekście muzealnym. Chyba zadecydowano, że będzie się go pokazywać tak, jak w Yad Vashem i oba muzea powtarzają taki schemat. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, to trudno oceniać w tych kategoriach. Natomiast zwiedzający dostaje takie samo doświadczenie, chociaż wydawałoby się, iż są to trzy różne punkty widzenia. Nie mam pomysłu na to, jak pokazać unikalną istotę, bo przecież każdorazowo wszystkie trzy placówki odwołują się do jednego tematu, ale każda z nich mogłaby mieć na ten temat coś innego do powiedzenia. To mnie martwi z tego względu, że przybywający do Polski turyści mogą poczuć się nie zachęceni do zgłębienia tematu, ale wręcz znudzeni jego przedstawieniem. Nie byłam w Muzeum Powstania Warszawskiego, więc nie wiem, jak tam wygląda ten temat, ale zostałam z pewnym poczuciem zawodu. Trochę szkoda, ale myślę sobie, że akurat w przypadku Muzeum Historii Żydów Polskich to miejsce zyskuje przy wielokrotnym zwiedzaniu. Także pewnie trzeba będzie do niego wrócić.

Lubicie muzea, czy to kompletnie Was nie interesują?

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET