Długo się gryzłam sama ze sobą w kwestii tej książki. Nie wiem, czy mi się podoba, bo jak to mawia moja koleżanka, zdecydowanie nie jestem w targecie. Nie czuję, żeby ktoś musiał mi udowadniać, że feminizm jest seksowny, ale obserwując poziom dyskusji na temat feminizmu w Internecie, należy się zastanowić, czy przypadkiem nie potrzebujemy takich książek o wiele więcej.
To poradnik dla dziewcząt i to powinno silnie wybrzmieć w tej recenzji. W wieku 31 lat nie mam już w głowie dylematów dotyczących tego, w co się mogę ubrać, a co będzie źle widziane. Nie znaczy to jednak, że ich kiedyś nie miałam. Pamiętam, jak Mama dla żartu kupiła mi książkę Camilli Morton Jak chodzić na wysokich obcasach i przeczytałam ją ot, tak sobie. Trochę zabawnych anegdotek, trochę porad na temat stylu, których nigdy nie raczyłam wziąć pod uwagę. Myślę, że Feminizm jest sexy to taka książka dla przekornej nastolaty, która szuka, sprawdza swoje granice i dopiero się o nich uczy. Ale być może się mylę i są kobiety o wiele lat starsze, które dopiero po lekturze tegoż przewodnika krzykną: „EUREKA!” i odkryją, że można mieć operację plastyczną i być feministką.
Na początku chciałam napisać o tej pozycji wiele złych rzeczy, bo trzeba jej wytknąć, że to książka napisana z perspektywy białej klasy średniej, gdzie budżet nie jest głównym tematem rozważań. Co śmieszniejsze, sama z takiej pochodzę, ale mierzi mnie snobowanie się na ekologiczne produkty spożywcze. Tak, tak, i tutaj po raz kolejny można dać mi prztyczka w nos, bo moja firma zajmuje się produkcją i sprzedażą produktów ekologicznych. Daje mi to jednak pewien wgląd w to, jak wąska jest grupa nabywców tych dóbr. Inna kwestia, o której kiedyś na pewno napiszę, to konflikt pt. kobieta pracująca kontra kobieta sprzątająca, bo mam wrażenie, że przydałaby się dyskusja o tym, jak kobiety pracujące płacą innym kobietom za obsługę czynności domowych. I tak, w idealnym świecie wszyscy dzielą się po równo pracami domowymi. A co jeśli komuś się nie chce sprzątać i woli komuś zapłacić za sprzątanie? Czy bycie kobietą musi polegać na nieustannym umartwianiu się? Czynności domowe niestety nie robią się same i warto byłoby o tym szczerze i bez uprzedzeń pogadać. Skoro uporządkowano kwestię pracy i zarobków niań, to dlaczego by nie zająć się i tą szarą strefą? Natomiast daleko mi do deklaracji „pralka sama pierze” z jednej strony, bo mimo wspaniałości sprzętów AGD same jednak nic nie robią bez ludzkiej ingerencji. Z drugiej strony wcale nie chcę stygmatyzować tych gospodarstw domowych, które płacą za pracę innym kobietom, bo mężczyzn zarabiających sprzątaniem na życie nie widziałam. I o tym też można by pogadać. Tak, teraz możecie mnie zlinczować. W każdym razie ta książka zawiera kilka takich momentów, w których mocno zgrzyta. Jak wtedy, gdy ktoś żyje w pewnej określonej bańce i nie opuszcza jej przekonany, że tak właśnie wygląda życie innych ludzi. I jeszcze jeden bardzo mocno rzucający się w oczy aspekt tej książki to kompletnie przezroczyste założenie, iż kobiety są tylko i wyłącznie heteroseksualne. Martwią się o to, czy będą podobać się chłopcom, i żadna z nich nie ma rozterek pt. zakochałam się w dziewczynie. Czyżby temat lesbijek mających dylematy, czy aby feminizm jest sexy, nie istniał? Trochę smuteczek. Nawet trochę duży.
„Feminizm jest sexy” to książka, która ma utwierdzać. Utwierdzać w przekonaniu, że mimo faktu bycia feministką, czyli osobą przekonaną, że obie płcie powinny mieć równe prawa, można zachować swoją „kobiecość”. „Kobiecość”, a raczej pewien społeczno-kulturowy konstrukt, który został uprawomocniony i nazwany kobiecością właśnie. Autorki krok po kroku sięgają po bardzo „kobiece” tematy i rozpracowują je z punktu widzenia feministki. Mówią więc: „Możesz sobie zrobić operację plastyczną, ale tylko jeśli tego naprawdę chcesz ty sama”. Albo: „Nie ma nic złego w depilacji, o ile robisz to dlatego, że w ogolonych nogach lepiej się czujesz”. Nie stronią też od informacji, które mają upewnić młode kobiety, że można stworzyć rodzinę i prowadzić dom, będąc feministką. Złośliwie powiedziałabym, iż pomimo bycia feministką, ale się wstrzymam. Tak jak pisałam wcześniej: to nie jest książka dla mnie, ale może kiedy byłam młodsza, to właśnie czegoś takiego potrzebowałam, aby się wzmocnić w mojej postawie? I czy obecna dyskusja w Internecie i w prasie, która miele wciąż te same stereotypy, nie jest właśnie wodą na młyn takiej książki? Przecież to są wiecznie te same tematy, które powracają jak bumerangi i do znudzenia walą nas po głowie. Autorki Feminizm jest sexy zbierają te wszystkie tematy, a na końcu rozdziału znajduje się opracowany przez nie „Plan działań seksownej feministki”. Są tam głównie rzeczy banalne i oczywiste z punktu widzenia mojego i wielu moich koleżanek, ale to nie znaczy, że komuś nie uporządkują pewnych tematów w głowie. Co więcej, najważniejszy według mnie rozdział to ten końcowy, gdzie Jennifer oraz Heather piszą o tym, jak być aktywistką i świadomie poszerzać swoją wiedzę na temat równouprawnienia i feminizmu. To jest ważne, bo od tego właśnie feminizm się zaczyna. A że towarzyszą mu rozterki? Nic dziwnego, przecież każda z nas je ma i będzie miała na jakimś etapie swojego życia.
Podsumowując nie jest to pozycja „must have” w biblioteczce, ale na pewno sprawdzi się jako poradnik dla nastolatek i młodych dziewcząt, które szukają odpowiedzi na pytania na temat „jak to jest być feministką”. Czyta się dobrze i szybko, każdy rozdział ma podsumowanie i plan działania. Bardzo to „amerykańskie”, ale kto wie, może taka formuła się sprawdza? Poza tym wielkim plusem jest znajdujące się na końcu zestawienie książek, blogów oraz stowarzyszeń i fundacji, które zajmują się tematyką feminizmu w Polsce. To super rzecz dla wszystkich szukających inspiracji zebrana w jednym miejscu. Dajcie znać, jakie są Wasze odczucia, i napiszcie mi proszę, czy też uważacie, że feminizm wcale nie musi być seksowny. Może być, jaki chce.
Korekta: Artur Jachacy.
wtorek, 28 marzec, 2017 o godzinie 18:36
Jako osobnik unikający słowa sexy jak tylko się da, to bym najchętniej przyczepiła się do samego tytułu. Feminizm może być sexy, jak mu się będzie chciało.
środa, 29 marzec, 2017 o godzinie 12:29
Całkowita zgoda, feminizm może, ale nie musi być sexy.
poniedziałek, 27 marzec, 2017 o godzinie 23:41
Przeczytałam i czuję się dziwnie z tą książką. Z jednej strony jest potrzebna bo polski rynek nie oferuje zbytnio książek o feminizmie dla nastolatek. A z drugiej wkurzało mnie, że bycie „sexy” i seksowna było stałym elementem zdania. W pewnym momencie zastanawiałam się czy będą porady jak być seksowną w trakcie protestów 😉
Sama nie mam takich rozterek jak te poruszone w książce, ale czekam co stwierdzi o tej książce młodsza siostra, może dla niej będzie objawieniem.
środa, 29 marzec, 2017 o godzinie 12:31
Ja podzielam to uczucie dziwności, ale przyznam szczerze, że nie mogę jej tak całkowicie zjechać, bo są tam dobre momenty i myślę, że to jest właśnie taki przewodnik, nic więcej nic mniej. Generalnie ta cała „seksowność” to też jakaś klisza myślowa i językowa, nie wiem, czy się przez nią nie wpada w kolejny kanał stereotypów…
poniedziałek, 27 marzec, 2017 o godzinie 21:24
Osobiście nie przepadam za komplementami w stylu „ale jesteś seksowna”, bo od razu zakładają, że założyłam te spodnie/pomalowałam usta na czerwono, żeby powodować u mężczyzn erekcję. O wiele bardziej cieszą mnie uwagi: to jest bardzo kobiece/wyglądasz dziś prześlicznie/ale ładnie ci w tej fryzurze, bo te odnoszą się do mnie jako osoby, a nie do roli, która jest mi automatycznie narzucana.
Skąd w ogóle to przeświadczenie, że cokolwiek (w tym feminizm) musi być seksowne, żeby mogło być akceptowalne przez kobiety i mężczyzn?
Aczkolwiek wierzę, że takie książki są potrzebne, chociażby po to żeby zmienić stereotyp feministek jako mało kobiecych kobiet.
poniedziałek, 27 marzec, 2017 o godzinie 20:31
Czytając recenzję miałam wrażenie, że bardzo powstrzymujesz się od zjechania książki z góry na dół, zostawiając wkurzone komentarze na rozmowy w kuluarach. Nie mogę wypowiedzieć się w temacie samej pozycji, bo jej jeszcze nie czytałam, ale po recenzji mam wrażenie, że książka potwornie naiwna. I płasko-płytka. I trochę jestem zawiedziona… Czy naprawdę feminizm musi być „naiwizowany” żeby był zjadalny? Dobra, przeczytam sama to pogadamy, nie chcę być „Nie znam się, to się wypowiem”
środa, 29 marzec, 2017 o godzinie 12:32
Bo się trochę powstrzymuję, ale nie mogę jej całkowicie zjechać, no nie mogę, bo to by było takie paternalistyczne strasznie, że ło ho ho, ale głupia książka, bo taka prosta i banalna. Może dla nas banalna, ale być może dla kogoś odkrywcza? Każdy jest na innym etapie drogi…