Blogusia trzeba…

1


Blogusia trzeba karmić anegdotką, bez anegdotki on jest niczym makowiec bez rodzinnej awantury. Ma za zimno i nie rośnie w siłę, nie pęcznieją mu drożdże. W każdym razie, dni mijają, człowiek czeka, czeka na inspirujący impuls i on się nagle zjawia. O! Pyk i jest.

Wiadomo, że człowiek na imprezie wdaje się w konwersację, konwersacje imprezowe to temat, który należy taktownie przemilczeć. Ważna jest jednak tematyka, a nie wzajemna wymiana bełkotliwych stwierdzeń. Temat jest mi w pewnym sensie znajomy, nazywa się feminizm i ma włos pod pachą nie golony oraz łydkę nie depilowaną.

Ad rem: zadano mi wczoraj pytanie, na które zaprawdę nie potrafię odpowiedzieć – co ma feminizm do wychodzenia za mąż? Kwestia warta jest rozważenia. Bo:

Z jednej strony to oczywiście, tak, tak podobają się nam związki partnerskie. Mierzi ta patriarchalna zmiana nazwiska (zaznaczam, że można sobie nie zmieniać). W ogóle szereg jest za i przeciw. Generalnie feministka wychodząca za mąż musi się nasłuchać, o tym, iż popełnia zdradę. Co więcej musi się nasłuchać każda w miarę młoda kobieta od innych kobiet, że w ogóle ojej, że ble, że po co, że dlaczego, że rozwody, że skarpety pod łóżkiem, że cham i cały kram.

Ja to wszystko wiem, ale związku nie widzę, bo feminizm to dla mnie szereg nie związanych ze sobą rzeczy, na przykład:

To, że wszyscy odnosimy po sobie talerze po jedzeniu, a nie, że zabiera się za to – zgadnij jaka? – jedna płeć.

To, że można o coś poprosić i nie trzeba zgadywać o co chodzi, komunikowanie swoich potrzeb pozwala na nie dręczenie innych osób.

To, że można głośno i wyraźnie wypowiadać swoje zdanie na tematy różne – od polityki po najnowszą fryzurę.

To, że płaci się dwóm osobom za taką samą pracę niezależnie od płci – co za banał, ale wciąż trzeba go powtarzać.

To, że można kupić dziewczynce klocki lego, a niech będą różowe, ale żeby były. Mam traumę do dziś, bo mi nie kupowano, a brat bezwzględnie zabierał każdy klocek potrzebny mu do jego konstrukcji.

To, że pacholęta obu płci mają równe prawo do brykania, włażenia na drzewa (z tym to przesada, co czytam gazetę tzw. kobiecą – a właściwie dlaczego kobiecą?- to zawsze każda opowiada o tym, jak wchodziła na drzewa i że była chłopczycą, widocznie skrypt dla aktorek i piosenkarek wskazuje taką narrację).

Bycie feministką nie przeszkadza mi w wyjściu za mąż, za Rzeczonego, zresztą feministycznego. Co więcej, zdradzę, iż popiera on moje obsesje. Co więcej po latach wypowiadania kontrowersyjnych poglądów również rodzina zaakceptowała a nawet przyswoiła pewne twierdzenia i tezy. Mówienie o sobie, że jest się feministką ma jednak tę wadę, iż na długo pozostaje w ludzkiej pamięci. Choć może to dobrze?

I czy rzeczywiście, aż tylu ludzi zatrzymało się na pierwszej fali? Matku Boski, czemuż to?

Dlatego trzeba walić konkretem, ale przy ślubie konkretu nie ma – jest tylko koncepcja.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET