Komedia w czasach #MeToo, czy śmianie się z samej siebie cokolwiek rozwiązuje?

1


Czy możemy się śmiać w czasach #MeToo?

Pytanie stawiam całkiem serio, bo w końcu nie tak dawno jeszcze Catherine Deneuve bała się, że nie będzie można flirtować w czasach #MeToo. Wraz z pojawieniem się kobiecej śmiałości w wyznawaniu krzywd miał umrzeć romans, randki oraz ludzka seksualność.

Uff. Jak dobrze, że mimo tych gróźb nadal można uprawiać seks. I to za obopólną zgodą!  Mam nadzieję, że tak zostanie, mimo wieszczów i wieszczek wszelakiej maści, które drżą o życie seksualne na całym świecie.

Ale pod znakiem zapytania stanęły nie tylko randkowe zwyczaje, ale i żarty. Z czego wolno nam się śmiać? Czy w ogóle można mówić żarty? A jeśli tak, to jakie?

Porównanie z nokautem

To za chwilę, a tytułem wstępu chciałam uprzedzić, że wiem, iż zderzenie ze sobą poniższych tytułów jest niesprawiedliwe, bo te dwie panie grają w innej lidze.  Wiem o tym i mimo to zrobię to, bo na to właśnie mam ochotę.

Amy Schumer zdęcie Annie Leibovitz dla kalendarza Pirelli 2016
Amy Schumer zdęcie Annie Leibovitz dla kalendarza Pirelli 2016

Jestem taka piękna!

Jakiś czas temu poszłam do kina na film Jestem taka piękna!Amy Schumer, bo darzyłam komiczkę sympatią i miała u mnie kredyt zaufania. Na filmie parsknęłam kilka razy, ale nie był to śmiech szczery, raczej podszyty żalem, że coś tu poszło nie tak. Amy Schumer wciela się w rolę niezbyt przebojowej pracownicy działu IT, która za sprawą upadku na głowę przemienia się we własnym mniemaniu w seksbombę. Tak, by kobieta mogła poczuć się seksi, musi spaść z roweru treningowego i potłuc sobie nie tylko głowę, ale również kość łonową.

W każdym razie Amy przechodzi przemianę, chociaż tak naprawdę widz wie, że nic się nie zmieniło. To ona sama na siebie patrzy inaczej i to staje się jej narzędziem. Są w tym filmie sympatyczne sceny, gdzie zabójczo pewna siebie Amy wbija na konkurs bikini i tańczy jak szalona, zaczyna realizować się w pracy i dzięki swoim pomysłom robi karierę, ale widz czy też widzka wyczują w tym wszystkim nutę fałszu. Byłoby super, gdybyśmy oglądali film, gdzie bohaterka po prostu taka jest i gdzie jej riposta rozwala wszystkie ściany, ale wiemy od początku, że to tak tylko na chwilę, że tak naprawdę jej miejsce jest gdzie indziej, bo ona sama w siebie nie wierzy. Ogląda się to z bólem, jak występy narąbanych kolegów na imprezie. Albo i koleżanek, które obudzą się z kacem i będą pytać, jak to się stało, że mają bluzkę tył na przód.

W sumie cały film współczułam bohaterce granej przez Amy. Czy słusznie? Nie wiem, trzeba zobaczyć ten film, żeby się zgodzić z moim odczuciem lub nie. Klucz do tego, dlaczego oglądanie Jestem taka piękna! było dla mnie bolesne, ma zupełnie inna kobieta. Urodziła się na Tasmanii i nie ma nic wspólnego z Amy Schumer poza tym, że obie parają się trudną i u nas kompletnie niepopularną sztuką standupu.

Nanette

Tyle że Hannah Gadsby jest królową. Jest jak Serena Williams, która skoro nie może grać w tenisa w kombinezonie, to ubierze na siebie tutu i wygra każdy mecz. Nokautuje podczas swojego występu i rozkłada na łopatki żarty, mówiąc nie tylko o sobie, ale i o innych.

Oglądając jej występ w Sydney Opera House, czułam, że czasami mówi i o mnie, chociaż dzielą nas różnice, których się nie da zasypać. Natomiast jej strategia jest uniwersalna i myślę, że każda kobieta, która kiedykolwiek chciała być duszą towarzystwa i brylować na imprezie, czy jak w przypadku Hanny na scenie, zna tę zagrywkę.

Mówię tu o żartach na swój temat. Im bardziej sama siebie objedziesz, tym mniej powodów dasz innym do tego, żeby się z Ciebie śmiali. Chcesz ich sympatii? Powiedz coś o swoim wielkim tyłku, zanim oni to zrobią wprost lub za Twoimi plecami. Odbierz im ich broń i śmiej się z siebie, śmiej. Grzecznie spełniaj oczekiwania swojej widowni. Kiedy Hannah Gadsby opowiada o tym, że zarzucono jej „brak lesbijskiego kontentu”, czułam, jak przeszły po mnie ciarki. Może i mnie ktoś kiedyś zarzuci na blogu, że jest „za mało feministyczny”? Że niczym Hannah, która się za mało „lesbijkuje”, ja się za mało „feminizuję”? Jest w każdej autorce i autorze taki strach, że właśnie ci, którzy najbardziej kibicują, najszybciej zaczynają wymagać.

Kto opowiada nasze historie?

Ale gdzie mi tam do Gadsby. Wróćmy do niej i do tego, czy można się śmiać w czasach #MeToo. Nie chcę spalić żadnej puenty tego genialnego monodramu, dlatego powiem Wam tylko, że obraca ona w palcach żart i pokazuje, że żart nie jest odpowiedzią na wszystko. Ba, że żart często ukrywa przed nami bolesną i trudną historię. Opowiadając żarty, jesteśmy bezpieczne, bo nikt nie chce słuchać o tym, co się wydarzyło po puencie. Gadsby mistrzowsko prowadzi swój monolog i dochodzi w końcu do tego, co najważniejsze: do opowiadania własnej historii. Tak, jak ona chce ją opowiedzieć, na własnych zasadach. Bo to dały nam czasy #MeToo – opowiada komiczka, która kiedyś uwielbiała Billa Cosby’ego. Trzeba nam innych historii, bo historie mężczyzn już znamy. Kogo przy okazji wymazujemy? O kim nie mówimy? Obejrzyjcie Nanette, żeby się tego dowiedzieć.

Śmiech i łzy

Bardzo trafnie opisała ten show Szafa Sztywniary, pisząc, że zaczynała oglądać ze śmiechem, a skończyła z płaczem. Ja też. A widziałam go już trzy razy.

Co ma do tego Amy Schumer? Otóż ona jeszcze tego nie zrozumiała. Nie opowiada nam swojej historii, tylko taką historię, jaką według niej samej jesteśmy w stanie udźwignąć. Nie wierzy, że możemy przyjąć więcej, więc pcha się w farmazony. Szkoda, bo to mogła być ciekawa historia o własnym ciele i postrzeganiu, a wyszedł łzawy banał, tak fałszywy, że wytwory Jablonexu to przy tym szczyt klasy.

 

Korekta: Artur Jachacy

 

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET