Czy możemy się śmiać w czasach #MeToo?
Pytanie stawiam całkiem serio, bo w końcu nie tak dawno jeszcze Catherine Deneuve bała się, że nie będzie można flirtować w czasach #MeToo. Wraz z pojawieniem się kobiecej śmiałości w wyznawaniu krzywd miał umrzeć romans, randki oraz ludzka seksualność.
Uff. Jak dobrze, że mimo tych gróźb nadal można uprawiać seks. I to za obopólną zgodą! Mam nadzieję, że tak zostanie, mimo wieszczów i wieszczek wszelakiej maści, które drżą o życie seksualne na całym świecie.
Ale pod znakiem zapytania stanęły nie tylko randkowe zwyczaje, ale i żarty. Z czego wolno nam się śmiać? Czy w ogóle można mówić żarty? A jeśli tak, to jakie?
Porównanie z nokautem
To za chwilę, a tytułem wstępu chciałam uprzedzić, że wiem, iż zderzenie ze sobą poniższych tytułów jest niesprawiedliwe, bo te dwie panie grają w innej lidze. Wiem o tym i mimo to zrobię to, bo na to właśnie mam ochotę.
Jestem taka piękna!
Jakiś czas temu poszłam do kina na film Jestem taka piękna!Amy Schumer, bo darzyłam komiczkę sympatią i miała u mnie kredyt zaufania. Na filmie parsknęłam kilka razy, ale nie był to śmiech szczery, raczej podszyty żalem, że coś tu poszło nie tak. Amy Schumer wciela się w rolę niezbyt przebojowej pracownicy działu IT, która za sprawą upadku na głowę przemienia się we własnym mniemaniu w seksbombę. Tak, by kobieta mogła poczuć się seksi, musi spaść z roweru treningowego i potłuc sobie nie tylko głowę, ale również kość łonową.
W każdym razie Amy przechodzi przemianę, chociaż tak naprawdę widz wie, że nic się nie zmieniło. To ona sama na siebie patrzy inaczej i to staje się jej narzędziem. Są w tym filmie sympatyczne sceny, gdzie zabójczo pewna siebie Amy wbija na konkurs bikini i tańczy jak szalona, zaczyna realizować się w pracy i dzięki swoim pomysłom robi karierę, ale widz czy też widzka wyczują w tym wszystkim nutę fałszu. Byłoby super, gdybyśmy oglądali film, gdzie bohaterka po prostu taka jest i gdzie jej riposta rozwala wszystkie ściany, ale wiemy od początku, że to tak tylko na chwilę, że tak naprawdę jej miejsce jest gdzie indziej, bo ona sama w siebie nie wierzy. Ogląda się to z bólem, jak występy narąbanych kolegów na imprezie. Albo i koleżanek, które obudzą się z kacem i będą pytać, jak to się stało, że mają bluzkę tył na przód.
W sumie cały film współczułam bohaterce granej przez Amy. Czy słusznie? Nie wiem, trzeba zobaczyć ten film, żeby się zgodzić z moim odczuciem lub nie. Klucz do tego, dlaczego oglądanie Jestem taka piękna! było dla mnie bolesne, ma zupełnie inna kobieta. Urodziła się na Tasmanii i nie ma nic wspólnego z Amy Schumer poza tym, że obie parają się trudną i u nas kompletnie niepopularną sztuką standupu.
Nanette
Tyle że Hannah Gadsby jest królową. Jest jak Serena Williams, która skoro nie może grać w tenisa w kombinezonie, to ubierze na siebie tutu i wygra każdy mecz. Nokautuje podczas swojego występu i rozkłada na łopatki żarty, mówiąc nie tylko o sobie, ale i o innych.
Oglądając jej występ w Sydney Opera House, czułam, że czasami mówi i o mnie, chociaż dzielą nas różnice, których się nie da zasypać. Natomiast jej strategia jest uniwersalna i myślę, że każda kobieta, która kiedykolwiek chciała być duszą towarzystwa i brylować na imprezie, czy jak w przypadku Hanny na scenie, zna tę zagrywkę.
Mówię tu o żartach na swój temat. Im bardziej sama siebie objedziesz, tym mniej powodów dasz innym do tego, żeby się z Ciebie śmiali. Chcesz ich sympatii? Powiedz coś o swoim wielkim tyłku, zanim oni to zrobią wprost lub za Twoimi plecami. Odbierz im ich broń i śmiej się z siebie, śmiej. Grzecznie spełniaj oczekiwania swojej widowni. Kiedy Hannah Gadsby opowiada o tym, że zarzucono jej „brak lesbijskiego kontentu”, czułam, jak przeszły po mnie ciarki. Może i mnie ktoś kiedyś zarzuci na blogu, że jest „za mało feministyczny”? Że niczym Hannah, która się za mało „lesbijkuje”, ja się za mało „feminizuję”? Jest w każdej autorce i autorze taki strach, że właśnie ci, którzy najbardziej kibicują, najszybciej zaczynają wymagać.
Kto opowiada nasze historie?
Ale gdzie mi tam do Gadsby. Wróćmy do niej i do tego, czy można się śmiać w czasach #MeToo. Nie chcę spalić żadnej puenty tego genialnego monodramu, dlatego powiem Wam tylko, że obraca ona w palcach żart i pokazuje, że żart nie jest odpowiedzią na wszystko. Ba, że żart często ukrywa przed nami bolesną i trudną historię. Opowiadając żarty, jesteśmy bezpieczne, bo nikt nie chce słuchać o tym, co się wydarzyło po puencie. Gadsby mistrzowsko prowadzi swój monolog i dochodzi w końcu do tego, co najważniejsze: do opowiadania własnej historii. Tak, jak ona chce ją opowiedzieć, na własnych zasadach. Bo to dały nam czasy #MeToo – opowiada komiczka, która kiedyś uwielbiała Billa Cosby’ego. Trzeba nam innych historii, bo historie mężczyzn już znamy. Kogo przy okazji wymazujemy? O kim nie mówimy? Obejrzyjcie Nanette, żeby się tego dowiedzieć.
Śmiech i łzy
Bardzo trafnie opisała ten show Szafa Sztywniary, pisząc, że zaczynała oglądać ze śmiechem, a skończyła z płaczem. Ja też. A widziałam go już trzy razy.
Co ma do tego Amy Schumer? Otóż ona jeszcze tego nie zrozumiała. Nie opowiada nam swojej historii, tylko taką historię, jaką według niej samej jesteśmy w stanie udźwignąć. Nie wierzy, że możemy przyjąć więcej, więc pcha się w farmazony. Szkoda, bo to mogła być ciekawa historia o własnym ciele i postrzeganiu, a wyszedł łzawy banał, tak fałszywy, że wytwory Jablonexu to przy tym szczyt klasy.
Korekta: Artur Jachacy
czwartek, 30 sierpień, 2018 o godzinie 12:17
Śmiech jest dobrą bronią do radzenia sobie z tragedią rzeczywistości. Jednak nadużywanie go we wszystkich „tragicznych” sytuacjach doprowadza nas do momentu, w którym już nic nie jest ważne. Nie mówię, że mamy pielęgnować ból, ale musimy móc o nim „normalnie” mówić, by móc sobie z nim poradzić. A na żart z #MeToo przyjdzie czas, jak już wszyscy gwałciciele będą siedzieli w więzieniach.