Laurka

1


A pieśń jest ku przestrodze, taki żarcik i tyle.

Dzisiaj będzie cukierkowo. Cuksy, cukiereczki, słodycze, wafelki. CZEKOLADA. Wszyscy znamy, podjadamy
i kochamy.

Komplementy są jak cukierki. Za dużo Cię zemdli, ale jeden albo dwa to dokładnie tyle ile potrzebujesz. Komplementy trzeba umieć przyjmować, ale to dopiero połowa sukcesu. Należy je schować, gdzieś
w mentalnej skrytce, przechowywać bez daty ważności i sięgać po nie w chwilach kompletnej dupy życiowej, związkowej, emocjonalnej czy też związanej z utratą wiary we własne siły. Najlepsze komplementy, takie, które ja chowam w swojej tajemnej skrytce, to te wypowiedziane przez mężczyzn, z którymi było, bywało albo nawet jest mi po drodze do dziś.

Wielu jest takich, z którymi relacje uległy transformacji, a o mojej pro-męskiej postawie świadczy choćby to, że utrzymuję kontakty ze wszystkimi, no z przeważającą większością swoich były partnerów, jeśli tak szumnie można ich nazwać. Chłopaków, krótkoterminowych narzeczonych, miłościach odwzajemnionych lub nie. Partnera w życiu miałam tylko jednego, takiego, który był mi naprawdę partnerem. W każdym razie od tych wszystkich jegomościów dużo się nauczyłam. Darzę ich szacunkiem, wspominam dobrze i po latach zapominam o urazach. Zostają tylko dobre kontakty.  Zostaje chęć pójścia na browar, pogrania w scrabble, oglądania seriali, zjedzenia razem kolacji. Zostaje zaufanie, kiedy wiedzą, że znajdą we mnie słuchaczkę. Ja znajduję w nich słuchacza. Mężczyzn adoruję, uwielbiam i dlatego mam wobec nich wysokie wymagania. Nie spotykam się z przedstawicielami Bucolandu, bo nie krążą po mojej orbicie.

W każdym razie nauczyłam się właśnie od tych wszystkich panów przyjmowania komplementów. Dziękowania za nie i czerpania z nich siły w momentach mniej lub bardziej krytycznych. Nie warto zdradzać, jakie to słowa, bo dla każdego zabrzmi to inaczej, ale ja mam w sobie kilkanaście, kilkadziesiąt cytatów, które regularnie pielęgnuję i podlewam. Mam, skromną, bo skromną nadzieję, że oni mają podobnie. Chciałabym, aby coś im po mnie miłego zostało. Jakaś myśl, inspiracja, cokolwiek, nie tylko pogubione przedmioty, pożyczone i nieoddane książki.

Wiem, co czai się także wtedy, kiedy człowiek się zasłodzi. Zdarzyło mi się zejść na manowce próżności nie raz, a nawet dwa razy nabrać się na lep słodkich słówek. Zakochać się w sobie samej oczami kogoś, kto sączył mi do ucha miliony komplementów. Efektem tego nie jest przejedzenie, ale kac. Kac, kiedy faza zaczadzenia odpływa w siną dal, a człowiek zostaje z bólem zębów. Albo z wielkim HALO w głowie.

Wskazana jest selekcja.

Oczywiście faceci nie są w moim życiu ważni ponieważ mówią mi coś miłego. To byłaby zaiste wizja sprowadzająca ich do roli zabawek służących umacnianiu mego ego. Są ważni, bo są przede wszystkim fajnymi, mądrymi, dobrymi ludźmi. A ja lubię dobrych, mądrych, fajnych ludzi bez względu na płeć. Tak się złożyło, że pociągają mnie mężczyźni. Ich towarzystwo jest dla mnie pociągające, atrakcyjne i stymulujące. Wielu ważnych ludzi, dzięki których nauczyłam się rozmawiać, dyskutować, słuchać, to byli mężczyźni, ale nie uważam, że zasługują z tego tytułu na ulgowe traktowanie. Wymagam dużo od siebie i od ludzi, z którymi się spotykam. Nie jestem łatwą partnerką, ale świadomość tego pozwala mi pracować na sobą. W świecie, w którym żyjemy rządzą biali, heteroseksualni (przynajmniej z deklaracji) mężczyźni w średnim wieku i naprawdę nie trzeba oglądać „House of Cards”, by się tego dowiedzieć.

Dlatego tym więcej trzeba mówić o problemach kobiet, mężczyzn, o tym nieszczęsnym #gender i #feminizmie, zanim Ci fajni faceci staną się zupełnie odporni na głos inny, niż ich własny. Często taka taktyka się sprawdza i w gronie mych męskich przyjaciół znajdują się feminiści, nawet jeśli sami nie wiedzą, że nimi są.

Taki mamy deal. Ja im do głowy sączę profeministyczne inspiracje, a oni mi mówią miłe rzeczy. Nie do końca wiem jak, ale tak to działa.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET