Miasto na M.

0


Chciałabym zasnąć. Odpocząć od upału. Gramolę się do sypialni, gdzie padam na łóżko, olewam wampiry i zamykam oczy. Pod powiekami wirują odrobiny kurzu, które nie należą do tego krajobrazu.

 Jestem w Madrycie. Jest 1 września 2008 roku. Albo drugi. Właśnie pokonałam pierwszy tor przeszkód na drodze do zdobycia kluczy do mieszkania. Wtargałam koc i pościel na górę. Odkryłam najdalej (w linii prostej) położony supermarket w okolicy. Zakupiłam chemię tzw. gospodarczą oraz sok pomarańczowy. Leżę pod oknem na łóżku, na którym za jakiś czas spać będzie Cherisse.

Zamykam oczy a pod powiekami wiruje kurz. Jest gorąco w sposób, jakiego jeszcze nie znałam. Ulica nieruchoma. Pojedyńcze wrzaski dzieci. Czasem przejeżdża samochód, ale rzadko. Słońce opala mi twarz przez szybę.

Jeszcze nie wiem, gdzie jestem ani co mnie czeka. Na razie jest tylko wirujący kurz.

To wszystko nagle się dzieje.

Ten moment wraca do mnie regularnie, kiedy uda mi się zafundować sobie siestę. Kurz wirujący w promieniach zabójczego słońca.  Wypalony na dziko papieros w oknie. Obchodzenie mieszkania, które mogłoby robić za scenografię dla seriali z 80tych. Zardzewiała wanna, okno na patio, przez które widać sąsiadkę. Potrubowane kanapy i fotele w salonie, gdzie niedługo będzie siedzieć dużo bab. Każda inna. Kuchnia, którą będę czyścić po powrocie z imprezy dla krótkotrwałego komfortu przygotowywania śniadania w czystej przestrzeni. Lodówka podzielona na półki, jaka narodowość taka zawartość. Kosmetyki w łazience w litrowych butlach. Zimna woda.

Mogłabym tak godzinami. Pamiętam ten stan. Co więcej on we mnie trwa, w jakiejś krainie zaprzeszłej, która już do mnie nie wróci. Nawet jeśli raz jeszcze przejdę Embajadores z dołu na górę. Pewnie nie ma już niektórych sklepów, nie wiem, nie interesuje mnie to. One są w mojej głowie, tam się zatrzymały na dłużej. Pierwsze spacery. Zgoda na błądzenie i zupełną olewkę w kwestii tego, czy jestem po dobrej stronie ulicy w kwestii wsiadania i wysiadania z metra.

Dziki stan świadmości swojej samotności i radość, że to pewnie zaraz minie. Mogłabym rozpamiętywać to godzinami, ale może jednak pójdę spać?

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET