5 pytań O… kobiecą solidarność, czyli rozmowa z Izą Palińską

5


Izę Palińską poznałam na Międzymiastówce Feministycznej we Wrocławiu w zeszłym roku i jakoś tak poczułyśmy do siebie miętę! Dziś Iza odpowiada na moje „5 pytań O… kobiecą solidarność”.  Czytajcie, bo warto, chociaż tekstu jest dużo jak to na publicystkę, feministkę oraz członkinię Rady Krajowej Razem przystało!

  1. Czym jest kobieca solidarność i czy w ogóle jej potrzebujemy?

Kobieca solidarność to zwykła świadomość, że my same jak i inne kobiety mamy „pod górkę” na tyle, żeby się dodatkowo nie wygłupiać niepomaganiem sobie nawzajem (o przeszkadzaniu już nie mówiąc). Póki kobiety są systemowo uznawane za „gorszy sort” człowieka, póty ja będę po stronie kobiet. Nie oznacza to dla mnie, że jestem solidarna tylko z feministkami, albo tylko z tymi kobietami, których styl bycia czy aktywność osobiście cenię. Przeciwnie – odnajduję głębokie pokłady sensu w byciu po stronie kobiet, z którymi się sama nie zgadzam. Wyobrażam sobie, że moje wsparcie wzmacnia kobiety w ich własnych, bardzo różnorodnych wyborach. To właśnie różnorodność wyborów i zachowań jest w nas w końcu najbardziej piętnowana i krytykowana – wszystkie mamy być możliwie takie same, „kobiece”. Dlatego jestem może nawet szczególnie po stronie tych kobiet, które wydają się innym (czy nawet mnie samej) niefajne czy denerwujące. Za bardzo albo za mało kobiece. Jestem po stronie kobiet rozliczanych w pierwszej kolejności z kobiecości niezależnie od tego, co zrobią (czego nie zrobią) lub powiedzą (czego nie powiedzą), czyli, w sumie – po stronie wszystkich kobiet.

  1. Czy kobiety mogą być seksistkami?

Jasne, że mogą i często są. Kobiety są lepione przez społeczeństwo według dokładnie tych samych mizoginicznych zasad, co mężczyźni. W tym tkwi większy, nie przez wszystkie z nas dopuszczany do siebie dramat – uwewnętrzniona nienawiść do siebie, masochizm (także w związkach z mężczyznami), podlizywanie się kulturze i mężczyznom poprzez poniżanie siebie samych albo innych kobiet. Działanie na własną niekorzyść z powodu poczucia słabości, ze strachu czy z jakiegokolwiek innego powodu.

No i tu pojawia się pytanie – czy tak postępujące kobiety też popieram? Tak, też popieram. Jest wiele różnych dróg dojścia do feminizmu i wiele różnych odmian feminizmu. Nie znam historii ani motywacji wszystkich kobiet i nie chcę ich osądzać. Wiem za to, że dając im wsparcie, którego świat im najczęściej odmawia – zwiększam szanse na to, że kiedyś zbiorą w sobie siły, by wejść na drogę swojej własnej emancypacji.

  1. Jak sądzisz, czy istnieje płciowy „interes” ponad podziałami? Czy powinnyśmy wspierać się mimo różnic w poglądach czy może w ogóle tego typu argument nie powinien grać żadnej roli?

Tak, istnieje. Kobiety są grupą interesu nie dlatego, że jakaś mityczna kobiecość łączy ich ciała i umysły, a tym samym determinuje przeznaczenie, a dlatego, że świat tak nas postrzega i nazywa, przez pryzmat oznakowania płcią wydziela nam szanse i prawa. Tak, jak ja to widzę, to patriarchat w pogardzie ma kobiecość rzutowaną w dalszej kolejności na ogromną większość kobiet, niektórych mężczyzn (bo większość boi się „obelgi” zniewieścienia) oraz na osoby poza rzekomo naturalnym płciowym podziałem. W naszym interesie jest przywrócenie równego kulturowego statusu kobiecości, tego co uznajemy za kobiece, czyli słabsze i gorsze. Oraz, w dalszej kolejności, upewnienie się, że wszystkie i wszyscy mamy do tej kobiecości równy dostęp. To, co uznajemy za kobiecość, to tylko jakiś wycinek człowieczeństwa, tak jak jedynie wycinkiem jest męskość. Cechy męskie i kobiece powinny należeć do wszystkich, jedynym kryterium dostępu powinna tu być jedynie zgodność z czyimś temperamentem, z osobowością. To właśnie ten interes ponad podziałami.

Tak szczerze, to sama zawsze lubiłam w sobie cechy męskie, których mam pod dostatkiem, męskość przychodziła mi swobodnie i naturalnie (a otoczenie zawsze niezawodnie dawało mi do zrozumienia, jak bardzo to niestosowne, sztuczne i rażące). Kobiecość przychodziła mi trudniej, nauczyłam się ją w sobie lubić i cenić dopiero z czasem. Nawet jako feministka – młoda co prawda i niedojrzała – podświadomie ceniłam niżej związane z nią emocje, potrzeby. Teraz uwielbiam balansować pomiedzy swoją kobiecością i swoją męskością, uwielbiam fakt, że moja ekspresja głęboko i prawdziwie może włączać oba te zakresy oraz wszystko, co pomiędzy nimi.

  1. Swego czasu sporo dyskusji wywołałaś deklarując poparcie dla Hilary Clinton, powiedz skąd taka deklaracja i dlaczego twoim zdaniem tyle kontrowersji wywołuje jej kandydatura?

No właśnie, znów ta solidarność.

Daleko mi do poglądów politycznych Hillary Clinton, w swojej karierze zrobiła i powiedziała też wiele rzeczy, które uważam za – delikatnie rzecz biorąc – niesłuszne. Z drugiej strony, szlag mnie trafia gdy z politycznych dyskusji wynika, że od kobiety kandydującej na stanowisko prezydenty USA wymaga się znienacka jakichś niesamowicie wyśrubowanych walorów moralnych, specjalnie na jej użytek wyciągniętych nagle wprost z sufitu, oczyszczonych z wielowiekowych warstw kurzu. Jej poprzednicy nie byli poddawani żadnym testom z użyciem tych seksistowskich miar. Dopiero od Hillary oczekujemy, że jako kobieta polityka będzie „dobra”, będzie „moralna”, będzie nieskazitelna fizycznie i emocjonalnie (dlatego tak często mówi się o niej jako „złej”, „wiedźmie” czy „czarownicy” – to samo zresztą spotykało Margaret Thatcher, raz nawet na łamach Codziennika Feministycznego!). Nie mówi się na ogół o tym, że Clinton zwyczajnie jest idealnie wykwalifikowana na to stanowisko – najlepiej chyba ze wszystkich ubiegających się osób. Spełnia dokładnie te kryteria, jakie stawiane są przed prezydent_kami USA. Jakoś ngdy dotąd nie było tam nic o nieskazitelności, cieple, łagodności czy poszanowaniu humanitaryzmu. O tym, że trzeba być Dobrym Człowiekiem albo walczyć o Pokój na Świecie. Dopiero teraz! Clinton jest jak najbardziej naturalną sukcesorką Obamy i praktycznie całej jego linii politycznej – hejt, który wylewa się na jej głowę, zdaje się w ogóle nie brać tego prostego faktu pod uwagę. To nie żadna nowa (lepsza) jakość, ale też nie żaden (niespodziewany) dramat. To po prostu kontynuacja tego, co w polityce USA obecne jest od dekad (na pewno od lat 80-tych). I nagle to tak straszliwie przeszkadza tylu ludziom – moim zdaniem dlatego, że cechy tej polityki i tej kontynuacji ma uosabiać kobieta, a nie mężczyzna.

Inna sprawa, że cała ta „kontrowersja” urodziła się po lewej stronie sceny politycznej, a jej źródłem jest po części fascynacja i dość absurdalna w rozmiarach idealizacja kontrkandydata Clinton do prezydenckiej nominacji. A po części, w mojej ocenie duży problem w Polsce, szczególnie w polityce, stanowi niesamowita arogancja mężczyzn i ich ślepota na własny kulturowy przywilej. Nawet uważając się za feministów, niekórzy z nich wciąż chcą dyktować kobietom warunki – to, jakie powinny być, co mówić publicznie, w jaki sposób uprawiać politykę, a nawet jak robić feminizm.

No więc jeśli chodzi o politykę, to kobiety nie mają żadnego obowiązku być lepszymi, bardziej etycznymi ludźmi od mężczyzn. Szczególnie w realiach polityki stworzonej w patriarchacie przez i na użytek „męskich mężczyzn”. Opowieści o tym, że kobiety w polityce złagodzą obyczaje, nakarmią głodnych i zakończą wszystkie wojny należy wsadzić między seksistowskie bajki. Żaden mężczyzna-prezydent USA też tego nie zrobi, to swoją drogą. Ale też nikt nie będzie miał do niego o to tak histerycznie artykułowanych pretensji. Krótko mówiąc, oburza mnie stosowanie wobec kobiet podwójnych standardów.

  1. Dlaczego nie lubisz Kongresu Kobiet? ;)*

A skąd w ogóle pomysł, że nie lubię?! Przeciwnie. Chociażby organizując w zeszłym roku Śląską Manifę miałam pełną świadomość zasług kobiet związanych z Kongresem dla zaistnienia poprzednich edycji Manify (tu ukłony w szczególności dla Małgorzaty Tkacz-Janik). Nawet postarałam się, by datę Śląskiej Manify specjalnie przesunąć tak, by nie kolidowała z odbywającym się w podobnym czasie lokalnym Kongresem Kobiet. Świetnie rozumiem, że Manify tylko wtedy będą skuteczne i widoczne, kiedy będą łączyły nas wszystkie, ponad wszelkimi innymi podziałami. Solidarnie w imię naszych praw.

To, że lewaczki jakoby nie lubią Kongresu Kobiet to oczywiście echa podziałów politycznych na linii socjaldemokracja-neoliberalizm. Jednak ja nie kupuję bajki o tym, że pierwotną osią konfliktów społecznych jest klasa, a poprawa ekonomicznego bytu społeczeństwa automatycznie poprawi sytuację w zakresie praw kobiet (tak samo jak nie kupuję bajki o tym, że kobiety są kowalami własnego losu, wystarczy tylko, że założą firmę!). Niezależnie od wszystkich podziałów politycznych świata moim politycznym priorytetem są prawa kobiet – rozumiem i szanuję, że Kongres walczy o te prawa na swój własny sposób. Nie zamierzam was pouczać, w jaki sposób powinnyście to robić bo uważam, że wszystkie wysiłki są ważne i potrzebne. Nie dawajmy się tak łatwo na siebie napuszczać…

Zresztą, wygląda że przez najbliższe dziesięciolecia nie zabraknie nam wspólnych celów, niestety – walka z fizyczną, seksualną i reprodukcyjną przemocą wobec kobiet, walka o to, by kobiety mogły być jednakowo bezpieczne na ulicach i w swoich domach to w mojej ocenie jedne z tych najważniejszych. Kiedy już je osiągniemy – wtedy może zacznijmy się nie lubić, siostry, nie wcześniej!

** Tak, tak to jest złośliwe pytanie z tezą, także proszę doczytać do końca.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET