Przysłuchuję się na temat teatralnego porno z rosnącą ciekawością. Oto wszyscy zastanawiają się czy można, jak można i gdzie można pozwolić sobie na porno w przestrzeni publicznej, a tymczasem w domowym zaciszu i na skrzętnie ukrytej zakładce dzieją się sceny, o których zapewne Sashy Grey się nie śniło.
Wszyscy oglądamy pornografię. Każdy z nas zrobił to co najmniej raz w życiu. Może przez przypadek, ale raczej nie wierzę w przypadki. Pewne frazy same do wyszukiwarki nie wskakują a zasobność właścicieli największych serwisów porno nie wzięła się z faktu, iż milionom osób palec na klawiaturze trafił w nie to, co chcieli.
Podoba mi się, że wszyscy dyskutuję o sztuce teatralnej, którą mało kto widział. Ekscytacja sięga zenitu, choćby w moim ulubionym pseduopublicystycznym programie na antenie radiowej Trójki, gdzie można się dowiedzieć co myślą o świecie nasi rodacy z radością dzwoniący do radia, by wypowiedzieć się za a nawet przeciw. To ja też się wypowiem. A co.
Trudno udawać, że seks nas nie bombarduje z każdej strony. Naprawdę trzeba by włożyć dużo wysiłku w to, aby zignorować fakt, że otaczający nas świat podsyca nasze seksualne pragnienia. Banalnym przykładem są reklamy i równie banalnym przykładem jest sztuka. Nie tylko ta współczesna. Przeglądając dzieła wielkich mistrzów trudno nie dostrzec, że zawsze jednym z elementów gry z widzem było wabienie go seksem. Dobrze, że dyskutujemy o tym, czy w teatralnej sztuce mogą zagrać aktorzy porno, chociaż mnie to osobiście nie bulwersuje. Czemu mieliby być gorszymi aktorkami i aktorami, niż Ci, którzy także rozbierają się za pieniądze ale nie w filmach dla dorosłych? Dlaczego zawsze bulwersuje nas to, co powiedziane wprost? Jak wyznanie Sashy Grey o tym, iż to jedyna robota, gdzie może zarabiać więcej niż jej koledzy na planie.
Myślę, że bardziej szokuje nas i zawstydza fakt własnego podniecenia. I o tym pisze Erika Lust w ebooku, do którego się dołożyłam. Super się wstrzelił w toczącą się dyskusję. „Jak nakręcić porno?” to nie jest książka, z której dowiecie się samych profesjonalnych informacji na temat kręcenia filmów dla dorosłych. To raczej książka o kreatywności i o tym, jak sami możemy kształtować to, co oglądamy. Że nie musimy podniecać się tym, co nam sprzedaje mainstreamowa branża, bo możemy sami nakręcić swoje porno. To akurat jest dla mnie mniej ciekawe niż same rozważania autorki na temat tego, jak sama znalazła się w tej „różowej” branży i czym dla niej samej jest kręcenie filmów dla dorosłych. Z ciekawością czytałam o tym, jak pracować a aktorkami i aktorami, jak filmować seks i przede wszystkim jak stworzyć ciekawy scenariusz. To ebook motywujący do tworzenia własnych treści, nawet jeśli schowamy je do szuflady. Jeśli ktoś ma śmiałość Erika Lust podpowie, w jaki sposób dzielić się stworzoną przez nas treścią. Jednak najważniejsze było dla mnie wezwanie do tego, żeby się zastanowić nad tym, co nas kręci. Co chcemy oglądać, bo to, że będziemy oglądać jest oczywiste. Pokazanie czytelnikowi i czytelniczce, że możemy wybrać pomiędzy tym, co wprost lub snuć historie. Lust mówi wprost, że tylko oddolne zmienianie branży, dopuszczanie do głosu nowych twórców i ich pomysłów może zmienić pornografię, jaką znamy i jaka zapewne większości z nas się nie podoba. Jakiej się wstydzimy.
Bardzo lubię jej filmy, bo opowiada ciekawe historie i chociaż wiem, jak się skończą to daję się ponieść fabule. Podoba mi się jak gra światłem i muzyką, jaki stwarza nastrój. Aktorki i aktorzy w jej filmach to ludzie, którzy są bardzo różnorodni i mają niejednokrotnie intrygującą urodę. Reżyserka namawia nas do tego, żebyśmy kręcili porno nie po to by od razu robić karierę, ale dlatego, że to świetna zabawa pod warunkiem, że jesteśmy odpowiedzialni i… film ma jedną kopię, a nasi aktorzy odpowiednio się zabezpieczają.
Darmowy ebook jest dostępny u inicjatora projektu, czyli w sklepie KinkyWinky.pl a tekst przetłumaczyła Natalia Grubizna, czyli autorka znanego Wam doskonale bloga Proseksualna.pl, także polecam tym bardziej. Jest mi bardzo miło, iż akcję wsparła także Katarzyna Babis, czyli Kiciputek w związku z czym okładkę wpisu zdobi jej praca.
sobota, 05 grudzień, 2015 o godzinie 23:15
Cipa i chuj to jest dokładnie to samo co penis i wagina. To samo się kryje pod tymi określeniami.
Ale przyznam, że poprzez używanie tych stwierdzeń chciałem też pokazać jedną rzecz – mianowicie forma ma kolosalne znaczenie. Cipy i chuje pasują do podwórkowej przepychanki pijaczków. W rozmowie osób cywilizowanych powinno się te słowa zastąpić bardziej właściwymi określeniami – tak samo jak w teatrze nie ma miejsca dla pornosa, którego miejsce jest, w obecnych czasach, w zaciszu toalety, gdzie szum wody urywa szelest dłoni trącej o narządy płciowe 😉
Mylisz się w jednej rzeczy – mnie rysunki Picassa nie bulwersują, ale umiem oddzielić ziarna od plew. Sztuka ma być sztuką – ma być, wbrew temu co się dzisiaj próbuje przeforsować – elitarna. Nie każdy może być malarzem, więc rysunek waginy Picassa też powinien się różnić od tego, co odrobinę uzdolniony gimnazjalista bazgroli na okładce zeszytu nielubianego kolegi.
Ty masz swoje zdanie, ja swoje, dyskusja nie ma sensu. A ma sens, kiedy Ty masz swoje i ja mam Twoje? Wtedy dopiero dyskusja jest bezsensowna, bo do niczego nie prowadzi. Wymiana poglądów pozwala na zwiększenie pola swojej własnej percepcji przez wystawienie jej na rzeczy, których mogliśmy nie zauważyć.
sobota, 05 grudzień, 2015 o godzinie 23:01
Przyznam, że ilość cip, chujów oraz pizd uniemożliwia mi sensowne odniesienie się do tego komentarza. Zdecydowanie wolę określenie wagina i penis.
Seks to temat jak każdy inny, nie ma wg mnie sztuki niższej i wyższej, która to żywi się niedopowiedzeniami. To jakiś koncept z XIX wieku.
Taki sam temat jak jedzenie czy spanie, czysta fizjologia, którą za pomocą pomysłu można przekuć z metafizykę. Poza tym dyskusja jest bez sensowna, Ty masz swoje zdanie, ja swoje i tyle. Mnie tam malowane przez Picassa czy Toulouse-Lautrec’a waginy, uda czy podwiązki po prostu nie bulwersują. A Ciebie tak i za bardzo się nie da nic z tym zrobić.
sobota, 05 grudzień, 2015 o godzinie 22:57
Sprawa z teatrem i całą tą pseudo sztuką to polityczna wojenka rzucona gawiedzi by zbijać kapitał polityczny i dzielić społeczeństwo.
Należy wpierw spojrzeć na to kto tu się znajduje na scenie tego politycznego „teatru”. Z jednej strony mamy ministra z PiS, a więc wiadomo, człowieka z partii prokatolickiej, partii rządzącej. Z drugiej strony mamy natomiast dyrektora teatru związanego z Nowoczesną pana Petru, a więc partią która głosi hasła wczesnego Tuska.
Taki konflikt, czyli w założeniu „niezależni artyści vs. zaściankowy ciemnogrodzki rząd” ma oczywiście ukazać zohydzić ludziom PiS na starej zasadzie „jacy to oni groźni dla demokracji”.
Rozwiązanie problemu jest proste – brak ministerstwa kultury oraz dotowania czyichś fanaberii z pieniędzy podatnika. Fakty wyglądają tak, że prawdziwa sztuka obroni się sama, jeśli ktoś na tyle interesujący by ktoś inny chciał go oglądać to na to znajdą się zawsze pieniądze.
sobota, 05 grudzień, 2015 o godzinie 22:36
Imputowanie problemów osobistych, cholera wie za przeproszeniem po co, nie jest tu na miejscu i wypraszam sobie takie podjazdy.
Mówisz, że byłby uboższy… no więc powiedz mi ile tych obrazów było? Ile pizd Picasso namalował i dlaczego akurat te pizdy? Jak wzbogaciły one kulturę?
Teatr zaczynał, pamiętajmy o tym, jako widowisko dla prostaczków. Bachanalia wyglądały tak, że w amfiteatrze zbierał się tłum, pił sobie piwko (a nie winko tak o które się powszechnie podejrzewa starożytnych greków), gadał jeden do drugiego, a gdzieś tam w dole aktorzy „grali”. Antygona wyglądała tak, jak slapstickowy serial z żywą publicznością – wtórowały jej ochy i achy, nie zapominając o śmichach.
Nie ma seksu bez pumeksu, jak to się mówi. Można mu przypisywać wzniosłe cechy, ale koniec końców i tak sprowadza się do tarcia.
Sztuka natomiast ma to do siebie, że posługuje się niedopowiedzeniami. Tam mniej znaczy więcej, rzeczywistość jest zastąpiona metaforą. I nagle w tej metaforze – chuj w cipsko, który akurat w tym wypadku metaforą nie jest (jak bźdźiągwy Picassa). Dj Albonista w takim razie zasługuje na miano wieszcza narodowego. Opisy Mickiewicza na równi z „sperma się leje (…) z chuja na cipę, z cipy na jaja”.
sobota, 05 grudzień, 2015 o godzinie 22:11
Przy tym temat, który naprawdę powinien być poruszany, znika pod płaszczykiem błahych dywagacji. Dlaczego jakiś teatr, niezależnie od tego co wystawia i jak bardzo jest to smaczne, dostaje pieniądze od państwa? W praktyce wygląda to tak, że wszyscy płacący podatki składają się na wizytę w teatrze dla garstki osób tym zainteresowanych.
Aktorzy też mają w tej materii ciekawe podejście z tego co zauważyłem. Nie pamiętam kto to był, jakaś znana osoba, w wywiadzie zechciała była opowiedzieć o tym, jak to dobrze, że teatry dostają dotacje. Wtedy można pokazywać takie sztuki, które są ambitne i które aktor chce zagrać, ale które mało kto chce oglądać.
Ale powracając do pierwotnego wątku – seksu, który jest wszędzie. Mówi się, że wszystko ma swoje miejsce. To, że są ludzie, którzy uwielbiają oglądać bździągwę pani Grey w pełnym powiększeniu na rzutniku (nie ma się co obruszać – tak mówię w razie, gdyby się ktoś obruszył – na słowo „bździągwa” – wszak ludzie tak mówią na podwórku), nie oznacza od razu, że trzeba nią reklamować (bździągwą oczywiście, a nie panią Grey) lody.
Jedne zachowania i obrazy pasują do niemieckiego pornola z przełomu wieków, a inne do teatru. Autor poważnej powieści będzie używał innego języka, niż niewyżyty onanista piszący jedną ręką „opowiadanie”. Zmierzamy do tego, że już na każdym kroku będziemy odwoływać się do instynktów. Człowiek to jednak (podobno) coś więcej niż istota skupiona na zaspokajaniu bazowych potrzeb.
Jasne, że nawet artyści większego formatu mieli w zwyczaju pieścić łechtaczki węgielkiem na papierze, tudzież ubierać fiuty w stroje kosmitów… no właśnie… z czego są zapamiętani? Czy faktycznie sztuka zubożałaby, gdyby Picasso nie namalował tych wszystkich cip?
sobota, 05 grudzień, 2015 o godzinie 22:17
Świat byłby o wiele uboższy bez tych wszystkich cip, cipek i fiutów namalowanych przez Picassa i wielu, wielu innych. Jeśli ktoś ma problem z seksem w sztuce, to zapewne ma z nim również problem w życiu. Seks nie pojawił się w teatrze ani rok temu ani sto lat temu, napięcie seksualne jest obecne w sztuce od zawsze i doprawdy nie potrafię zrozumieć, jak to może kogokolwiek oburzać.