Właściwie nic się nie zmieniło.
Ale właściwie to tak. Nikt nie czeka, aż wrócę z pracy. Czepianie się najdrobniejszych szczegółów nie sprawia mi jadowitej satysfakcji, nie myję podłogi w kuchni codziennie, kładę się do łóżka tylko do połowy. Druga połowa przykryta fioletową kapą (pani w prani chemicznej oceniła ten kolor jako brązowy) czeka. Druga kołdra – czeka. Poduszka też.
Tęsknię za codziennością. Za every-day-shit, za ruchem, za sekretnym językiem dwojga będących ze sobą ludźmi.
Śni mi się ręką. Rękę odgryzł pies, Rzeczony bez ręki jest. Niosę go na plecach, rękę mam w swojej ręce, szukam karetki, nie mogę się dodzwonić. W szpitalu nie przeprowadzają operacji, bo akurat mają drugie śniadanie i jedzą je na stole operacyjnym. Obcinaczką do paznokci chcę wydłubać oko jakiejś pani w niebieskim fartuchu.
Budzę się. Sama.
Ręka ze snu, ręka, która przytula jest już daleko. Oddycham, zmieniam mokry podkoszulek na suchy.
I to by było na tyle. Akapity są dramatyczne, dzięki temu jest romantycznie, a ja chciałabym tylko napisać, że nigdy nie skasowałam i nie skasuję żadnego komentarza z blogusia, bo po pierwsze cieszy mnie każdy, a po drugie – wordpress też miewa gorsze dni i to nie moja wina. Choć cóż, w pierwszym odruchu poczuwam się do winy i przepraszam, bo to mała dziewczynka we mnie wciąż chciałaby, żeby wszystko było dobrze, a czasem nie jest i nic na to nie poradzę. Także tyle, tego i to by było na tyle.
poniedziałek, 10 wrzesień, 2012 o godzinie 17:17
„Choć cóż, w pierwszym odruchu poczuwam się do winy i przepraszam, bo to mała dziewczynka we mnie wciąż chciałaby, żeby wszystko było dobrze, a czasem nie jest i nic na to nie poradzę.”
Ale czasem jest? 🙂 A ja mam po prostu przerwy w zaglądaniu tu do Ciebie (jestem staroświecka i nie używam RSS-ów), stąd minęło kilka dni, zanim znów odpisuję.