Właściwie nic…

1


Właściwie nic się nie zmieniło.

Ale właściwie to tak. Nikt nie czeka, aż wrócę z pracy. Czepianie się najdrobniejszych szczegółów nie sprawia mi jadowitej satysfakcji, nie myję podłogi w kuchni codziennie, kładę się do łóżka tylko do połowy. Druga połowa przykryta fioletową kapą (pani w prani chemicznej oceniła ten kolor jako brązowy) czeka. Druga kołdra – czeka. Poduszka też.

Tęsknię za codziennością. Za every-day-shit, za ruchem, za sekretnym językiem dwojga będących ze sobą ludźmi.

Śni mi się ręką. Rękę odgryzł pies, Rzeczony bez ręki jest. Niosę go na plecach, rękę mam w swojej ręce, szukam karetki, nie mogę się dodzwonić. W szpitalu nie przeprowadzają operacji, bo akurat mają drugie śniadanie i jedzą je na stole operacyjnym. Obcinaczką do paznokci chcę wydłubać oko jakiejś pani w niebieskim fartuchu.

Budzę się. Sama.
Ręka ze snu, ręka, która przytula jest już daleko. Oddycham, zmieniam mokry podkoszulek na suchy.

I to by było na tyle. Akapity są dramatyczne, dzięki temu jest romantycznie, a ja chciałabym tylko napisać, że nigdy nie skasowałam i nie skasuję żadnego komentarza z blogusia, bo po pierwsze cieszy mnie każdy, a po drugie – wordpress też miewa gorsze dni i to nie moja wina. Choć cóż, w pierwszym odruchu poczuwam się do winy i przepraszam, bo to mała dziewczynka we mnie wciąż chciałaby, żeby wszystko było dobrze, a czasem nie jest i nic na to nie poradzę. Także tyle, tego i to by było na tyle.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET