Oglądanie seriali wiąże się u mnie z eskapizmem. Kiedy to, zbliża się do mnie fala samotności, którą przeczuwam wraz z nadejściem jesieni, odpalam jakieś nowe cudo. Raz się wkręcam – raz nie. I tak w Walencji trenowałam „Sześć stóp pod ziemią” kiedy to przy monotonnym żuciu makaronu chciałam zachować kontakt z jakimiś ludzkimi istotami, a nie z kotem, który ZAWSZE wtedy elegancko walił kupkę na balkonie. Teraz wiem, że mi zaraz gniazdo opustoszeje i że Rzeczony na Bukowinę wyfrunie, więc zaczynam się kokosić i niczym ptaszyna na wiosnę znosić jakieś serialowe odkrycia do pustego gniazda. Zamiast wić, ja urządzam, oswajam i się przyzwyczajam. Rzadko działa coś na mnie narkotycznie, przyznaję, że dość często mi się zaczyna nudzić, ale, ale czasem jak się dam złapać na wędkę…
Wiadomix, nikomu się nie podobali Misfits, a ja normalnie szalałam, szalałam. Teraz wszyscy przewracają oczami na (zakurzone już!) True Blood, a ja – cóż, ja jestem zakochana po prostu.
Coraz bardziej mnie bawi ten tasiemiec, ale nie zastanawiałam się jeszcze dogłębnie dlaczego, aż do czasu gdy mnie zapytano. Dlaczego?
Wiadomix, rzecz jest banalna. Ona i on, a potem jeszcze on i on. Krew, seks, cycki, wampiry… wilkołaki…zmiennokształtni…wróżki… czarownicy – I love it! No i panterołaki pędzące metaafetaminę. Czuję się tak, jakby zaserwowano mi kawał porządnego fantasy z rewelacyjnym poczuciem humoru oraz z kolejną zagadką pod koniec rozdziału. Pop w wersji którą lubię, serwujący multikulti. Rasizm nabiera tutaj nowego wymiaru – co tam skóry i ich kolory, są gorsze rzeczy do przetrawienia. Geje to pikusie. Chrześijanie też nie mają lekko, bo co jak co, ale wyznawcy szatana są dopiero czadowi. Wszystko to w sosie z romansu, ale hymmm… kto jest dobry a kto zły?! Who knows?! Who CARES?! I like it, za autoironiczne nawiązania, choćby wtedy, gdy Sooki (tak, to główna blond bohaterka, tak, jest słodka do bólu, tak jest dziewczyną z prowincji – nomen omen kelnerką), wyznaje iż tęskni za tym, jak Bill (Wampir Bill :D), mówi do niej Sooooookiiiii. Cudo.
No więc jest dużo dobrych amerykańskich motywów i motywików – kelnerka, bar, mięśniaki, niepozorni policjanci, dilerzy i moja ulubiona postać, czyli Tara. Czarnoskóra, walcząca z rasizmem i doszukująca się wszędzie nawiązań do niewolnictwa, trochę feministka, trochę nie. Amerykańska TV i wojna w Iraku.
Po prostu szalone multikulti wraz z podtekstem o dyskusji na temat emancypacji. Jak dla mnie pyszna niczym buteleczka nie syntetycznej, ale ludzkiej krwi.
A co do krwi, strasznie mi się podoba, że nie do końca wiadomo, kto kogo karmi, kto się tak naprawdę kim żywi i że po jakimś czasie w nikim nie ma kropli czystej krwi.
No to zdróweczko!
poniedziałek, 10 wrzesień, 2012 o godzinie 17:01
Hm. To dziwne :-S Może rzeczywiście WordPress coś spieprzył… Nie było tam nic istotnego dla ratowania wszechświata (pisałam, że nie znam „6 stóp” i „Misfits” i że TB obejrzałam całe 4 sezony, choć bohaterowie są wybitnie mało inteligentni i chwilami strasznie mnie wkurzali) – po prostu zrobiło mi się nieprzyjemnie, gdy zobaczyłam, że zniknął. A że lubię jasne sytuacje, a rozmową najprościej wyjaśnić nieporozumienia, to zostawiłam pytanie 🙂
czwartek, 06 wrzesień, 2012 o godzinie 12:52
nie widzę żadnych komentarzy do tej notki 🙁
czwartek, 06 wrzesień, 2012 o godzinie 12:48
Yyyy. Co się stało, że wykasowałaś mój komentarz spod tej notki? Jeśli nie życzysz sobie z jakiegoś względu mojej obecności na Twoim blogu, wystarczy po prostu powiedzieć. Uszanuję; nie mam zwyczaju wpychać się na siłę tam, gdzie mnie nie chcą.
czwartek, 06 wrzesień, 2012 o godzinie 12:51
cooooooooo?!?! skasowałam komentarz, ale jak?! Iskra, no co Ty mówisz w ogóle, nie wiem co się stało i w ogóle jak się stało, ale nie widziałam żadnego komentarza a tym bardziej bym go nie skasowała, może to wordpress coś pochrzanił :((((((((((( nie odchodź, zaraz sprawdzę co i jak, przepraszam, że tak się stało!