Czy mieć dzieci? Próba odpowiedzi i inne rozważania

1
Mały chłopiec bawiący się drewnianymi autkami

Wiecie, jakie jest najczęściej powtarzające się pytanie, kiedy otwieram okienko do ich zadawania na Instagramie?

„Jak się zdecydować na dziecko?”

„Kiedy jest dobry czas na dzieci?”

„Chciałabym być matką, ale boję się porodu!?”

„Jak podjąć decyzję o byciu mamą? To mnie przeraża”

Powtarzają się tak często, że zaczęło mnie to intrygować. Co jest takiego trudnego w tym, żeby się zdecydować na dziecko? Jak w każdej dobrej analizie podzielmy to na czynniki zewnętrzne i wewnętrzne, a także zastanówmy się nad tym czy macierzyństwo jest polityczne czy prywatne.

Czynniki zewnętrzne

Mój mąż stwierdził ostatnio, że dobrze, że się zdecydowaliśmy jakiś czas temu, bo teraz byłoby trudniej. Inflacja, wojna, nieosiągalne mieszkania, niestabilność zatrudnienia i brak systemowego wsparcia dla rodziców w postaci żłobków, przedszkoli czy choćby tej najmniejszej małej infrastruktury, jak place zabaw dostosowane do temperatury w lecie – to wszystko większe i mniejsze uciążliwości, które nie zachęcają do rodzicielstwa. Zresztą można by tak wymieniać godzinami. A przecież są i poważniejsze zmartwienia, jak choćby fakt, że nie można terminować ciąży ze względu na wady płodu.

Jest czego się bać, kiedy okaże się, że płód ma wady genetyczne, a lekarze nie chcą przeprowadzić aborcji. Wszystko to niby prywatne, a jednak polityczne, jak mawiały klasyczki feminizmu. Okazuje się, że żyjemy w kraju, który niestety nie ma sprzyjających warunków do poprawy dzietności, a jednak na tę dzietność naciska. Ma się ona chyba wziąć z kosmosu.
I tak, wiadomo, że osoby zamożne i te z klasy średniej poradzą sobie bez trudu, za to za odpowiednią kwotę. Z pieniędzmi w ręku kwestia aborcji czy badań genetycznych to przestaje być dużym problemem, ale wciąż nim jest. Zawsze jest kilka ościennych krajów, do których można wyjechać na zabieg. No chyba, że wprowadzony rejestr ciąż zacznie być nagle kojarzony z przekraczaniem granic. Nic, co kiedyś wydawałoby się absurdalne nie może być wykluczone. A nic tak nie odbiera chęci do posiadania dzieci, jak brak przewidywalności.

Czynniki wewnętrzne

I tutaj nie jest łatwo, bo… trzeba podjąć decyzję. Nikt nie zrobi tego za Ciebie. To TY, a nie to co mówią media, ciocie, babcie czy dziewczyny z Internetów, to właśnie TY musisz podjąć tę decyzję. A to jest trudne. Można zrobić tabelkę w Excelu, a jednak nie da się do niej włożyć wszystkiego. To zawsze będzie rachunek nierównych zysków i strat. Coś Cię ominie. Czegoś innego nie będzie. Czy to co będzie, będzie na tyle atrakcyjne, by poświęcić coś innego? Te dywagacje nie są proste. Nikt ich nie zrobi za Ciebie. Tylko Ty to wiesz, tak głęboko w środku. Trzeba się do tego dokopać, a ja nie powiem Ci jak to zrobić. Warto się jednak w siebie wsłuchać, może przy pomocy terapeuty czy psychologa albo psycholożki, którzy zadadzą odpowiednie pytania. Więcej o tym można posłuchać w podkaście Marty Niedźwieckiej – ten odcinek bardzo polecam.

Taki mamy klimat

Klimat społeczny także jest niesprzyjający. Nie chcę już wracać do madek i bąbelków, bo pisały o tym zdecydowanie lepiej ekspertki takie, jak Mataja i tam zawarły całą krytykę tego zjawiska. Nikt nie chce być postrzegany jako darmozjad („Patrz, pićentplusy idą!”). Jesteśmy więc w klimacie „Paragrafu 22” Josepha Hellera, gdzie matka jest święta, najważniejsza, i należą się jej laurki 26 maja. W kraju, gdzie Matka Boska jest na sztandarach żadna matka nie może się z nią równać. Jest kimś, komu zawsze można dowalić, bo każda jej decyzja zostanie odpowiednio skrytykowana – ta o kontynuacji pracy zawodowej i ta o pozostaniu w domu. Ta, o wynajęciu niani i ta o żłobku. Powiem Wam, że matki to mają przesrane: każdy aspekt wychowywania dziecka od pieluch przez czapeczkę zostanie omówiony przez ekspertów od wszystkiego, czyli 38 milionów Polaków. Nie dziwi mnie absolutnie, że nikt dobrowolnie nie chce się poddawać takiej ocenie na każdym kroku. Że to przeraża. Rozumiem to doskonale.

Reprodukcyjne pole bitwy

Macierzyństwo jest współcześnie polem bitwy, bo prawa reprodukcyjne obejmują zarówno chęć jak i brak chęci do posiadania potomstwa. Brak dostępu do nowoczesnego planowania rodziny, które obejmuje aborcję oraz brak wsparcia dla kobiet, które zdecydują się na urodzenie dziecka z wadami genetycznymi to coś, co dobrze znamy z naszej polskiej rzeczywistości. Nie wspomnę już o wciąż kulejącej opiece ginekologicznej, która nie obejmuje wszystkich Polek, o tym, że rodzenie ze znieczuleniem to luksus zależny od miejsca zamieszkania. Na prowincji nie ma miejsca na takie fanaberie, bo nie ma anestezjologów w szpitalach (jak wiemy ochrona zdrowia to temat szeroki). Można by robić USG po porodzie naturalnym, żeby uniknąć wątpliwości czy oto łożysko urodzone w całości czy też nie, ale nie będziemy się tak nowocześnie obnosić z tematem. Karmienie piersią i jego wspieranie to też coś, co leży i kwiczy, za to doskonale w tę strefę wkomponowały się korporacje produkujące mleko modyfikowane. To wszystko powinno być na sztandarach polityczek. A tymczasem wiemy, jak jest. Możemy sobie o tym podyskutować w Internecie, ale już nie w sejmie. Za to mamy nieustającą debatę na temat tego kim i czym jest kobieta a czym nie jest.

Strach przed ssakiem

I ja nawet trochę to rozumiem i ten strach przed własną biologią i zależnością od niej. Setki lat, w których jedną kartą przetargową na osiągnięcie jako takiego sukcesu życiowego było urodzenie dziecka, a konkretnie syna. Czy to chłopska rodzina czy arystokracja, liczyła się kontynuacja rodu i jego przetrwania. Nowa para rąk do pracy lub dziedzic nazwiska. Wchodzenie w te koleiny świadomie, z własnego wyboru wydaje się jakimś aktem szaleństwa. A jednak gdzieś tam pulsuje instynkt, gdzieś pojawia się jakaś chęć, nagle wzruszają nas duże oczy niemowląt. Tego się nie da do końca racjonalnie wytłumaczyć, bo pod całą tą kulturą jest w nas gdzieś ssak. Walczący o przetrwane własnego gatunku, chcący wykarmić i obronić młode. Czy doświadczy tego każda kobieta? Oczywiście, że nie. Jednak cały ten feminizm przynajmniej to nam zapewnił: żadna z nas nie musi być matką, jeśli nie chce. Wciąż mamy dostęp do antykoncepcji czy dzięki działaniom aktywistek również do aborcji farmakologicznej.

A jednak dzieci to coś więcej niż nieustająca krytyka. Dzieci chciane, takie, które pojawiają się na świecie, bo zostały tutaj zaproszone przez bojących się, ale zdecydowanych rodziców, to coś czego nie da się według mnie objąć umysłem. Serio. To coś na skraju biologii, dzikich instynktów, nieustającej próby własnego charakteru, miłości, której się nie da opisać.

Być matką, czyli zrobić miejsce na nowe

Macierzyństwo jest trudne, bo trzeba się posunąć w swojej głowie. Zrobić tam miejsce dla innych bytów. Ustąpić im pierwszeństwa na zawsze, ale się jednak nie dać totalnie pogrążyć. Wypływać na powierzchnię, ale ze świadomością, że są na świecie istoty tak zależne, że potrzebują kogoś większego, mądrego, uważnego, czułego. Nie wiem, jak to opisać. Nie będę więcej próbować.

Wiem za to, jak trudno się w tym odnaleźć. Jak to potrafi zryć beret i wywrócić wszystko do góry nogami. Ale jest czas na ukojenie, gdy niespodziewanie klika i wskakuje na miejsce. Pewnie zdarza się, że nigdy nie wskakuje, ale o tym sporo się o tym pisze. To przełamanie tabu mnie cieszy. Pragnę jednak więcej opowieści o macierzyństwie, które jest spełnieniem pełnym małych udręk, jakichś tam niewygód przejściowych, ale za to wznoszącym nas na fali.

I nie wiem, jak będzie Twoja decyzja. Do żadnej Cię nie namawiam. Ja wiedziałam, że chcę. Mimo, że przez lata nie chciałam. Gdzieś tam w środku to było i cieszę się, że za tym podążyłam.

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET