Fake newsy, święte oburzenie, insta feminizm i kilka innych refleksji

2


Ostatnio mam coraz więcej refleksji na temat tego, jak działam i co chciałabym zmienić. I nie wiem, czy jest sens o tym pisać na blogu o feminizmie, ale jeśli feminizm zakłada, że możemy rozmawiać o ważnych dla nas tematach, to czemu nie?

Nie znam osoby tworzącej treści w internecie, która od czasu do czasu nie przeżywałaby kryzysu związanego z tworzeniem. Przychodzi taki moment, że brakuje sił, nie starcza czasu, gdzieś znikają pomysły. Chociaż znam i takie heroski blogosfery, które w swoich pięknych zeszytach mają teksty spłodzone na zapas, które potem mogą wykorzystać. Próbowałam tej metody i nie umiem tak działać. Dla mnie pisanie to proces spontaniczny, to emocje, które powodują, że wylewa się ze mnie potok słów. Długi czas tak właśnie działałam. Ale teraz już tak nie chcę.

Kto liczy na nasz „święty oburz”?

Nie chcę się oburzać na zawołanie. Internet doskonale manipuluje naszymi reakcjami na pewne tematy: „Udostępnij, podaj dalej, daj lajka, napisz krótki komentarz!”. Wyraź swoje zdanie tu i teraz, pokaż swoją niezgodę. Tak, często się nie zgadzam z tym, co czytam. Ale coraz rzadziej komentuję pod wpływem chwili. Mam wrażenie, że tego właśnie chce osoba wywołująca kontrowersję, żebym tam była ze swoim świętym oburzeniem, na zawołanie, pstryk i jest. Obiecałam sobie, że nie będę dawać niektórym tej radości. Że będę ostrożniej wybierać, sprawdzać i weryfikować. Byłam nawet kiedyś na arcyciekawym seminarium organizowanym przez Komisję Europejską na temat fake newsów. Istnieje portal, gdzie pojawiają się informacje na temat tego, które virale okazały się stworzoną na różne potrzeby propagandą.

Karma dla trolli

I tak oto okazuje się, że owa feministka oblewająca facetów w metrze wybielaczem to efekt pracy rosyjskiej fabryki trolli. Wszyscy dajemy się nabierać i rzadko kiedy sprawdzamy, co i jak. Emocje grają najważniejszą rolę, kto się będzie interesował odpowiednim dementi? Materiał się roznosi, fama o szalonych i niebezpiecznych feministkach niesie się po świecie, a my nie możemy zrobić nic. To działanie, które ma wzbudzać nienawiść, kierować ją w stronę konkretnej grupy i nieść się echem. Wszystkie Wykopy świata czekają właśnie na coś takiego, bo to doskonała karma dla trolli, które uzbrojone w linki wrzucają to gdzie się da, mówiąc: „Zobacz, jakie te feministki pojebane”.

Największe zło świata

To wcale nie są takie rzadkie przypadki. Albo kampanie społeczne, które nagle przekierowują naszą energię na jeden, jedyny temat – okazuje się, że największym wrogiem jest słomka. Bardzo fajny wróg. Łatwy do zlokalizowania, taki, z którym można bardzo efektownie walczyć. Można dzięki temu nie rozmawiać o systemowych zmianach, nie zastanawiać się nad tym, jak naprawdę wygląda recykling w Polsce. Ot, nie bierzesz słomki i wszystkie walenie świata biją ci brawo. Oczywiście ironizuję, warto zrezygnować z plastikowej słomki, ale nie warto się tak bardzo na niej skupiać, bo nieraz jej wąskie fi przesłania o wiele większe problemy. Wiem, wiem, wszyscy chcemy dobrze, ale czasem te drobne zwycięstwa, które pokazujemy na Insta, uspokajają nas na tyle, że nie bardzo chce się nam drążyć tematu, zgłębiać go do cna.

Instagramowy feminizm

Są i inne rzeczy, które budzą we mnie niezgodę. Mam trochę problem z instagramowym feminizmem, który, cóż, pewnie kilka lat temu był moim własnym: szczupłym, ładnym, białym, deklarującym inkluzywność, ale tak, żeby mi się tutaj żadne brzydkie ciało nie pałętało. Oczywiście, jesteśmy takie #girlpower, publikujemy znalezione w sieci obrazki kolorowych kobiet z różnymi figurami, ale ileż to razy zrobiłyśmy przykrość jakiejś dziewczynie, mówiąc o tym, że gruba, że o siebie nie dba, że mogłaby się za siebie wziąć. Widzę tutaj duże pole, jak to się mówi u nas w branży spożywczej, do doskonalenia. Bo to my się musimy doskonalić w sztuce bycia dobrym dla innych, nieoceniania, niewydawania sądów, bo się nam wydaje i szwagier tak powiedział na urodzinach babci, a jest lekarzem, to się zna. Dlatego nie chcę internetowych wojen: chcę słuchać, a nie się przepychać przed ekranem.

Potrzeba transparentności

Powoli, bo powoli, ale jednak rosnąca popularność bloga przynosi mi coraz większą liczbę zapytań o współpracę, z którymi mam coraz większy problem. Jak odmawiać fundacjom? Nie ze złego serca, tylko z braku czasu, kompetencji, pomysłu. Jak odpisywać ludziom, którzy chcą mi przesłać książkę do recenzji, a ja nie bardzo mam czas poświęcić się tej lekturze, chyba że ten czas wycenię i potraktuję jako pracę? Co z oznaczeniem współprac? Chcę być transparentna, ale w dzisiejszej blogosferze to jednak wystawianie się na strzał, bo raczej mało kto jest. Staram się mówić wprost, odmawiać najgrzeczniej, jak potrafię, dzielić się wątpliwościami.

 

Z tych oto refleksji powstał dzisiejszy wpis, dość chaotycznie i przypadkowo, bo jest w nim sporo tematów z różnych dziedzin. Zajmują jednak miejsce w mojej głowie, są efektem rozmów, przemyśleń, lektur. Są równie ważne jak recenzja seriali, książek i poradnik o mansplainingu. Przynajmniej dla mnie, mam nadzieję, że dla Was trochę też.

 

Korekta: Artur Jachacy

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET