Od dłuższego czasu mam wrażenie, że coś się w naszym feministycznym światku zepsuło. Atmosfera siadła, a deklaracje siostrzeństwa zastąpiła Jedyna Słuszna Droga. Nie zrozumcie mnie źle, ja wcale nie mam złudzeń, że kobiety ze względu na to, że są kobietami, powinny się ze sobą bezwzględnie dogadywać. Takie twierdzenie uwłacza zarówno mojej, jak i Waszej inteligencji. Nie zawsze mamy wspólne interesy, czasem ze względu na płeć część z nich się pokrywa, ja jednak zastanawiam się ze zdziwieniem, że gdzieś się nam zapodziała dyskusja.
Wstęp
Kilka lat temu uczestniczyłam w spotkaniu organizowanym we Wrocławiu przez organizatorki Manify. Byłam wtedy mocno związana z Kongresem Kobiet, mocno się utożsamiałam z jego celami i sposobem dążenia do nich. A przede wszystkim bardzo lubiłam te lokalne kongresy, gdzie panie w przeróżnym wieku rzucały się w wir organizacji wydarzenia, które dla nich samych i dla zaproszonych gościń i gości było świętem. Ta energia to coś, czego często bardzo mi brakuje.
Niezrozumienie
Wracając jednak do meritum mojej opowieści – to spotkanie w gronie feministek z innych kręgów nie było specjalnie sympatyczne. Towarzyszyło mu raczej wzajemne warczenie oraz łypanie na siebie z niechęcią. Wyglądało na to, że wszystkie strony były chyba na siebie równie wkurwione. A może ja to tak źle zapamiętałam, bo czułam się nie na miejscu? W każdym razie wracałam do tego jednego dnia spotkań we Wrocławiu wielokrotnie. Na drugi dzień spotkań już siły nie miałam. Coś mnie gniotło i swędziało. Wiem teraz, że to spotkanie było jak niewygodna asana w jodze – im bardziej jej nie lubisz, tym częściej powinnaś ją robić.
Ćwiczenie z empatii
Wtedy zadziwił mnie ten brak porozumienia, mówienie kompletnie innymi językami, innymi definicjami. Nie rozumiałam, po co te wspólne ćwiczenia, które miały nas zintegrować, a które dla części z nas były niezrozumiałym rytuałem… To wszystko miało nam dać narzędzia do dyskusji. Pokazać, że to ma być wysiłek. Że nie jest łatwo się dogadać z drugim człowiekiem, z którym powinno być Ci bardzo po drodze, ale jesteście tak różne, że bez wysiłku dogadać się nie da. I nie chodzi o garsonkę vs kolczyk w nosie, tylko o zupełnie inne doświadczenia, sposób ich opisywania oraz przekazywania.
Wewnętrzny głosik
Co jakiś czas wracam myślami do tego spotkania. Myślę, że było jednym z ważniejszych, chociaż mało sympatycznych doświadczeń. Być może po raz pierwszy dano mi odczuć, że moje: „Ja przyjdę i zrobię z tym porządek, bo w końcu JA WIEM!” nie jest jedynym słusznym podejściem do sprawy. Że być może pierwszy raz to ja trafiłam na margines, że mój głos został olany, że dano mi odczuć, że jestem nie na miejscu. A tak się wspaniale ze sobą czułam! Taką byłam feministką z gotowymi rozwiązaniami!
Inaczej
Dzisiaj czuję, że to doświadczenie pozwoliło mi inaczej spojrzeć na rzeczywistość, ale… obawiam się, że niespecjalnie chce się nam wysilać, aby porozmawiać. Gdzieś tam czają się jedynie słuszne wizje. A ja nie wiem, czy one rzeczywiście takie są. Nie podoba mi się to, że odwołuje się debatę na temat sex workingu, bo skoro za oboma stanowiskami stoją argumenty i silne przekonanie o tym, że ma się rację, to tym bardziej trzeba się spotkać i rozmawiać. To nie będzie miłe i sympatyczne, ale może dzięki temu osoby, które nie mają wyrobionych poglądów, będą mogły przychylić się do racji jednej ze stron? Skąd strach przed debatą?
Aborcja i brokat
Podobnie jest z całą sympatią dla Aborcyjnego Dream Teamu – mogę zrozumieć także osoby, które zaszokowała ich komunikacja: brokat, aborcja, radość. Sama się z tym gryzłam kilka dni, ale potem stwierdziłam, że dla mnie jest OK. Ale nie musi i nigdy nie będzie dla wszystkich, nawet dla tych, którzy popierają wybór kobiet. To może być dla nich całkowicie niebrokatowa sprawa. Czy w takim razie nie są mile widziane na pokładzie feminizmu?
Otwartość
Gadajmy o tym, co jest feministyczne, a co nie jest. Piszmy posty, wrzucajmy to na stories, ale miejmy też odwagę przyjąć krytykę. Może jest w naszym działaniu coś, co można przemyśleć? Nie wiem, sama się cały czas zastanawiam. Czy popfeminizm to najgorsze zło tego świata? Nie każda kobieta będzie zainteresowana pogłębioną refleksją na poziomie akademickim… więc czasem chwyci po prostu hasło #girlpower i to też będzie OK. Może to z czasem zachęci ją do sięgania głębiej?
Gadajmy
Rozmawiajmy o tym, czy niejedzenie mięsa jest warunkiem sine qua non dzisiejszego feminizmu. Jeśli tak, to co z żywnością, która niby jest lokalna, ale krąży po całym świecie? Czy lepsze dla naszej planety są plantacje awokado czy wołowina? Pogadajmy o tym. Najfajniej byłoby na żywo, bo wtedy i emocje mniejsze, i twarz drugiej osoby wyraźniejsza, a wtedy trudno o pogardę.
I na sam koniec
Od kilku dni możecie wesprzeć moje działania na Patronite.pl – to portal na którym wspiera się ulubionych twórców, ludzi, którzy robią rzeczy dla nas ważne. Możesz zostać moją patronką lub patronem i wpłacać co miesiąc niewielką kwotę, dzięki której będę mogła realizować kolejne projekty. Pokażesz mi w ten sposób, że doceniasz moją pracę i dasz motywacyjnego kopa!
czwartek, 24 wrzesień, 2020 o godzinie 13:31
Po prostu podział na kobiety i mężczyzn traci sens. Szczególnie w Polsce. Wszyscy jesteśmy ludźmi i skoro kobiety wywalczyły sobie równouprawnienie, to teraz czas przejść na kolejny poziom debaty. I w jednej grupie zarówno mężczyźni, jak i kobiety mogą mieć dokładnie te same potrzeby, poglądy i dążenia
piątek, 21 luty, 2020 o godzinie 12:17
Dzięki za ten wpis, porusza dużo rzeczy, z którymi mam ostatnio problem.
Mam jednak wrażenie, że tutaj zabrakło jednego spostrzeżenia – że jako społeczeństwo, nie tylko kobiety, przestaliśmy umieć rozmawiać. Dyskusja, spór, konflikt który może zostać twórczo rozwinięty – to wszystko zginęło gdzieś w polaryzacji, która święci triumf i przez którą nie da się już pracować nad czymś wspólnie, można jedynie w dwóch obozach.
Potężnie odbiłam się na przełomie tego i poprzedniego roku od rozmów na temat tego, co jest a co nie jest feminizmem. Gdzieś zgubił się w wielu naszych działaniach publicznych sens, popadamy często w infantylizm – a przecież wówczas o wiele łatwiej nas dyskredytować. I nie chodzi tu o to, abyśmy nagle znów zaczęły pałać do siebie nieskazitelną siostrzaną miłością mimo różnic – tak jak Ty, również w nią już nie wierzę – tylko żebyśmy rozumiały, jak istotna jest współpraca na rzecz rozwiązywania wspólnych problemów.
W dobie gromadzenia obserwatorów w mediach społecznościowych, którzy są walutą lansu, to trudne.
Uściski, po wielu latach kłopotów wracam do życia 😉