Pandemia ograniczyła nam możliwość podróży, ale zawsze pozostaje jeszcze podróżowanie palcem po mapie i nie chodzi my tylko o podglądanie miejsc w Google. Można również podróżować, dzięki książkom, które zabierają nas na wycieczkę.
I dziś o takiej książce chciałabym Wam opowiedzieć. Ta opowieść będzie dość eksperymentalna, bo to rozmowa w Pasztet Podcast z autorką Joanną Jedrusik o „Pieprzeniu i wanilii”, która tym razem ukazuje się także w formie pisanej. Przed Wami długa transkrypcja naszej rozmowy. Ciekawa jestem, czy taka forma się Wam spodoba. Zostawiam oczywiście link do nagrania, jeśli ktoś nie ma ochoty czytać, bo woli nas posłuchać.
LINK DO PODCASTU – KLIKNIJ ABY POSŁUCHAĆ!
Na deser, tak już przed Walentynkami i całą tą miłosną atmosferą, mam dla Was prezent. Oto mini rozdanie książkowe, bo mam zaszczyt być matronką „Pieprzenia i wanilii” i w związku z tym mam dla Was aż 8 egzemplarzy!
Wystarczy, że zostawicie mi w komentarzu opowieść o swojej SAMOTNEJ podróży. Tak na przekór Walentynkom, pogadajmy o tym, co to znaczy wyjechać gdzieś solo? Wybiorę najciekawsze komentarz i poproszę o kontakt z danymi do wysyłki (tylko na terenie Polski!).
Czekam na Wasze historie a do Waszej dyspozycji oddaję podkast i jego transkrypcję.
Katarzyna: Cześć. Tu Lady Pasztet i Pasztet Podcast, czyli feministyczny głos w Twoim domu. Pierwszy polski podcast o feminizmie, siostrzeństwie, kobiecości i macierzyństwie. Zapraszam do słuchania.
Dobrze, to możemy zaczynać. Przed Państwem Joanna Jędrusik – publicystka i pisarka, autorka „50 twarzy Tindera” oraz „Pieprzenia i wanilii”. Autorka podcastu: „Pod kołdrą z Jędrusik”. Prowadzi na Facebooku fanpage, który bardzo dawno temu polecił mi mój serdeczny przyjaciel – „Swipe me to the end of love”. Specjalistka od Tindera, feministka, fanka gier komputerowych i dziewiętnastowiecznych powieści. Oto cała ona, a ja mam wielkie szczęście być matronką jej książki ostatniej. Książki Joanny „Pieprzenie i wanilia”, którą mi się bardzo dobrze czytało i którą wszystkim bardzo polecam. I oto widzimy się, a raczej słyszymy, w podcaście u Pasztet Podcast. Widzicie, wszyscy cudowni słuchacze i słuchaczki Pasztet Podcastu, że tutaj miałyśmy się spotkać i na żywo porozmawiać, ale nic z tego nie wyszło, bo wyszła pandemia i tak oto rozmawiamy w warunkach pandemii o książce, która jest według mnie jedną z najlepszych na tę pandemię odtrutek. Bo Ty w niej bardzo dużo podróżujesz i przeżywasz w niej przygody. A teraz wszyscy jesteśmy w takim momencie, tak mi się wydaje, że chcielibyśmy przeżyć jakąś przygodę i gdzieś wyruszyć daleko i zwiedzać inne światy i poznawać innych ludzi. I tak się dobrze mi czytało właśnie z tej perspektywy tę książkę. Powiedz nam, jak Ci się ją pisało.
Joanna: Pisało mi się ją długo – po pierwsze. Miałam takie etapy blokady twórczej, jakkolwiek głupio to nie zabrzmi. Nic nie mogłam z siebie wydusić. Końcówkę pisałam, jak się zaczęła pierwsza fala pandemii, gdzie utkwiłam w domu u mojej mamy. Więc pisało mi się ją bardzo źle, bo nie umiałam się totalnie skupić. Pisało mi się ją bardzo emocjonalnie tak jak pierwszą. Może nawet… Nie. Bardziej. Bardziej niż pierwszą. Bo w pierwszej to się rozklejam nad bohaterami, a tutaj jednak nad sobą bardziej. Tak że były standardowe moje typowe momenty pisania. Bo ja pisuję w kawiarniach, bo ja się nie mogę skupić w domu, tylko muszę mieć gwar wokół siebie. Jakichś tam ludzi, dużo różnych rzeczy, które odciągają moją uwagę i wtedy mogę się skupić. Nie pytaj, dlaczego tak jest, bo nie wiem. W każdym razie było grane to, co standardowo, czyli ja siedzę i płaczę do komputera. Po prostu walę w tę klawiaturę taka zmarnowana i obsługa tak na mnie patrzy zmartwionym wzrokiem. Tak że były emocje na pewno i z tego, co wiem, to czytelnikom one się udzielają.
Katarzyna: Czuć te emocje.
Joanna: Zresztą powiem Ci, że jak to czytam, to nadal mam te emocje pod koniec. Nie będę przecież spoilerować własnej książki, ale nadal mi się oczka szklą, jak czytam.
Katarzyna: Ja też bym nie chciała jej spoilerować, ale to jest właśnie… Jedno z moich pytań jest takie, że trochę będzie spoilerem. Mogę tak zrobić? Bo czytałam tę książkę i myślałam sobie o tym, że kiedyś, jak Maria Peszek powiedziała, że była w Tajlandii, leżała na hamaku i miała depresję, to bardzo wszyscy to źle przyjęli. Nikt sobie nie wyobrażał, że można cierpieć i być bardzo smutną osobą gdzieś w jakichś takich tropikalnych okolicznościach przyrody. A potem czytałam Twoją książkę i tak strasznie zazdrościłam Ci tych wszystkich podróży i właśnie tu dziecko, tu cyc, tu jakaś taka wizja życia już jednak bardzo ustabilizowanego, a tutaj właśnie Tinder, piękni chłopcy może nie na Alasce, ale już ja to trochę bardziej… I tak brnęłam przez tę książkę, brnęłam, brnęłam i potem strasznie smutno mi się zrobiło na koniec.
Joanna: Przestałaś zazdrościć?
Katarzyna: Pomyślałam sobie, że to jest takie bardzo jednak znamienite i trochę strasznie ciągnie banałem, że ten burdel tak naprawdę to nie jest na świecie, tylko często jest w nas. Różne są miejsca, żeby jakoś to odkryć i odnaleźć. Stąd moje pytanie: Co się w ogóle stało w tej książce?
Joanna: Co się w ogóle stało? W sensie chcesz, żebym Ci opowiedziała historię, czy chcesz, żebym Ci wytłumaczyła, co stało się na koniec?
Katarzyna: Trochę chyba o to wszystko mi chodzi. Bo jakby miałam takie wrażenie, kiedy czytałam te Twoje ostatnie rozdziały, że to jest po prostu historia jakiejś nieprawdopodobnej przemocy i złego związku. Ja tak chciałam krzyczeć po prostu do wszystkich jak na ekranie się krzyczy komputera albo oglądając film kiedyś jeszcze w kinie, że właśnie jest „Milczenie owiec”, bohaterka i już wiemy, że za nią stoi po prostu Hannibal Lecter i chcemy do niej krzyczeć: „Uciekaj”, ale ona tego nie robi po prostu.
Joanna: Nie pierwszy raz. Coś, co tam się dzieje… Ta przemoc na szczęście nie cała dotyczy mnie, ale faktycznie się tego nagromadziło trochę i pod koniec jest intensywnie. Jeśli chodzi o mnie, to powiedziałabym, że jest raczej smutno i dół i 10 metrów mułu, więc nie, że są fajerwerki, przemoc. Lekkie fajerwerki są pod koniec.
Katarzyna: Tak, ale tam jest taki straszny po prostu kobiecy świat. W tym sensie, że taka konkluzja pada, że gdziekolwiek będziemy, jak bardzo nie uciekniemy, to jednak ten patriarchat chuj.
Joanna: A, o tym mówisz.
Katarzyna: Też. Tam jest wiele wątków.
Joanna: To gdzie byś chciała, żeby go nie było?
Katarzyna: Chciałabym, żeby go nie było na rajskich wyspach.
Joanna: Wszędzie, gdzie są Ziemianie, będzie patriarchat, więc może być tylko trochę bardziej dobitny, a trochę mniej.
Katarzyna: Kiedyś nie.
Joanna: Kiedyś nie, ale nie doczekamy, więc spoko.
Katarzyna: Nie, ale chodzi mi o taką konstrukcję, że generalnie jakby czytelnik/czytelniczka bawi się z Tobą dobrze i przednio i podróżuje sobie po Stanach i to jest w ogóle super interesujące. Zaraz Cię o to zapytam. Ale mam takie wrażenie, że jest generalnie miło i w ogóle są przygody i super się to czyta. I potem nagle lądujemy w takim momencie – nie wiem, czy tak sobie to zaplanowałaś, pewnie tak – kiedy okazuje się, że właśnie jest rajska wyspa, wszystko jest pięknie, śpiewamy muzykę, pijemy koktajle, jemy owoce morza, a tak naprawdę to jest takie pozłotko, a pod spodem okazuje się, że jest taki brutal life. Jakby wszyscy tam są trochę uwięzieni, bo zasady gry są takie ustalone z góry.
Joanna: Myślę, że jakikolwiek wymarzony świat typu: wymarzona praca w wymarzonej firmie, wymarzona rodzina, kariera celebrycka – cokolwiek sobie wstawisz pod to, to pod tym pozłotkiem jest po prostu kupa gówna, więc to chyba nie jest dla nikogo zaskoczenie, że coś, co z zewnątrz brzmi świetnie, okazuje się z bliska niefajne.
Katarzyna: Tak, ale to chciałabym podrążyć, żebyś rozwinęła po prostu tutaj.
Joanna: Rozwinąć „kupę gówna” czy…?
Katarzyna: Nie. Chodzi mi o to, że po prostu tych wątków, które poruszasz w tej książce, to nie tylko kupa gówna tam jest. Joanno, proszę Cię!
Joanna: Właśnie jest ich masa, więc mów, które. To będę poruszała.
Katarzyna: Chodzi mi o to, że to jest książka o Tinderze, a tak właściwie mam wrażenie, że ona nie jest do końca o Tinderze. Jak zresztą wszystkie Twoje książki. Jak kolejna Twoja książka.
Joanna: Słusznie, bo najfajniejsi bohaterowie są poznani wcale nie przez Tindera, chciałabym zauważyć, więc…
Katarzyna: To jest właśnie to. To jest jedna rzecz, ale druga rzecz, że to jest po prostu taka obserwacja, wprost powiedziałabym, socjologiczna.
Joanna: Jak najbardziej się z Tobą zgadzam. To znaczy to są… To jest… Wiadomo, że wychodzę poza reportaż, bo pod koniec się robi rzewnie i osobiście. To jest reportaż o mnie, a wcześniej to jest reportaż o świecie, o kraju, o podróży, patriarchacie, Stanach, niesprawiedliwościach, Donaldzie Trumpie, o wszystkim po prostu. A pod koniec się jednak to skupia dosyć na mnie i to jest pod koniec reportaż o depresji. O jakimś takim totalnym…
Katarzyna: Wątków jest dużo.
Joanna: Tak. O takim totalnym zjechaniu w dół. I potem to już jest takie trochę… Zostawiłam zakończenie może nie „otwarte”, ale takie raczej chyba enigmatyczne. Jak Ty je rozumiesz? W sensie, że potem jest dobrze czy że potem jest źle, czy że co?
Katarzyna: Nie wiem. Nie wiem, bo to Twoja… To znaczy nie wiem, bo tak sobie myślę… Ale co mówisz teraz, o co mnie pytasz? Bo teraz ja jestem złapana, czekaj, w jakąś tutaj pułapkę swoich wyobrażeń na temat Twojej książki. Nie wiem. Czytałam tę książkę najpierw z taką strasznie… Strasznie mi się tam chciało być wszędzie, gdzie Ty byłaś. Nawet, jak tam było nieciekawie, i strasznie smutno i źle, w sensie jak zwiedziałaś np. Luizjanę, to jednak chciałam to zobaczyć i chciałam tego dotknąć. Wydawało mi się, że to taka będzie super fascynująca przygoda właśnie mimo tych negatywnych aspektów Stanów. Ale przytłoczył mnie koniec, bo tak sobie właśnie myślałam, że sobie tam zostaniesz już na tym Jukatanie i tam będziesz mieszkała i tam będziesz miała fajnie i nie będziesz chciała nigdy wracać do tej szarej smutnej Polski.
Joanna: To bym tej książki nie napisała.
Katarzyna: Ja wiem. Bo jesteś tu jednak.
Joanna: Ani tej poprzedniej. Byśmy się nie poznały.
Katarzyna: Mogłabyś tam zostać teoretycznie. Bo poznałyśmy się po napisaniu pierwszej, jak wybierałaś się pisać drugą.
Joanna: Tak, ale to było już po powrocie, więc to wszystko cięgiem poszło – pisanie jednej po drugiej. Tak, mogłam zostać. Mogłam zostać w Stanach. Mogłam nigdy nie pojechać. Ale tak naprawdę to trochę tam zostawałam z poczuciem… W sensie zamieszkałam tam z poczuciem, że to nie jest na całe życie. Z takim, że jest fajnie, pobędę tu, zamieszkam na jakiś czas, ale przecież mogę być gdzie indziej. Nic mnie tam nie trzyma ani nic mnie tam nie trzymało, dlatego wyjechałam. Jednym słowem – to nie było jakieś takie wiesz zapuszczenie korzeni. Byłam tam jakieś tam kilkanaście miesięcy niecałe i nie zostałam, bo wcale nie było tak fajnie.
Katarzyna: Właśnie. To czego Ci brakowało?
Joanna: Pytasz mnie o to, dlaczego?
Katarzyna: Pytam Cię.
Joanna: Tam masz… Teraz to bym musiała spoilerować. Ale to było…
Katarzyna: Musisz wybrnąć.
Joanna: Połączenie jakichś takich osobistych… po prostu totalnego zjazdu, doła, z okolicznościami, które były takie średnio…
Katarzyna: Sympatyczne.
Joanna: Przyjemne, jeśli chodzi o życie osobiste. Plus jakby to odwijanie się tego pozłotka i coraz większe pokłady gówna, które się tam odkładają. Coraz bardziej je widzisz i coraz bardziej Ci przeszkadzają. Plus to jeszcze, że moje koleżanki, dla których tam zostałam wyjeżdżały w jakieś tam swoje tournée. Powiedzmy, że bez nich ten świat już nie był taki fajny.
Katarzyna: Czyli kobiety jednak Cię trzymały tam długo przy sobie.
Joanna: Ja tam zamieszkałam dla kobiet. Dla tych 2 dziewczyn. Dla nich wróciłam z Peru z powrotem do Meksyku. Miałam jechać dalej do Chile, ale zmieniłam plany.
Katarzyna: Czyli widzisz, jednak przyciągała Cię tam jakaś moc po prostu kobiecej siostrzeńskiej solidarności, żeby tam zostać i być z fajnymi osobami.
Joanna: Przecież nie piękni meksykańscy chłopcy. Wiadomo, że kobiety.
Katarzyna: Ale tak zakładając i myśląc, nie znając Cię, to można pomyśleć, że „50 twarzy Tindera” tu, „50 twarzy Tindera” tam, to jednak po prostu głównym bohaterem / bohaterami tej książki to są faceci, ale tak nie jest. Oni tak jakoś są przy okazji. Ty ich poznajesz, spędzacie razem czas, a potem się jednak okazuje, że te relacje są gdzie indziej.
Joanna: Tak. To jest oczywiście dosyć okrojony wybór wszystkich możliwych relacji. Tam była masa jakichś takich małych przyjaźni z tymi ludźmi, którzy tam mieszkali. To było trochę jak tak taka utopijna komuna hipisowska, w której mieszkasz. Po prostu w pewnym momencie masz wrażenie, że trafiłaś do jakiejś sekty, tylko nikt nie robi nic złego. Wszyscy są tacy cholernie mili. Wszyscy sobie pomagają. Wszyscy mają wszystko wspólne. Czekasz tylko aż będzie jakaś propozycja zbiorowego samobójstwa co najmniej. Ale nic takiego się nie działo. Po prostu faktycznie było miło i to było też takie ujmujące i to też sprawiało, że chciało się tam być. Ale to poznałam dopiero po tym, jak tam wróciłam. A wróciłam tam dla dziewczyn, które były po prostu strasznie fajne, z którymi się strasznie dobrze imprezowało. Strasznie chciałam się więcej o nich dowiedzieć i mieć takie poczucie, jakie masz po zajebistej pierwszej randce, która trwa 12 godzin i jest rozmową do rana z fajnymi dodatkami i potem wracasz do domu i masz od razu uczucie, że chcesz się o kimś dowiedzieć wszystko i już i zaraz. To ja miałam takie uczucie wobec nich. Przy czym to było więcej niż 12 godzin.
Katarzyna: To się domyślam. To jest taki zaskakujący jednak moment w Twojej książce, że tam wracasz. Nie jedziesz dalej przez te obie Ameryki, tylko jakieś korzenie troszkę próbujesz zapuścić. Taki mały korzonek, powiedzmy.
Joanna: Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co by było, jakbym powtarzała taką podróż. Nie wiem, czy dążysz do tego, że człowiek ma potrzebę zapuszczania korzeni. Bo jeśli tak, to ja zupełnie w to nie wierzę i myślę, że…
Katarzyna: Nie. To chyba nie było moim celem. Bardziej chodziło mi o to, że coś Cię tam ewidentnie przyciągało po prostu. Może nie miejsce, a ludzie po prostu.
Joanna: Tak. Zdecydowanie ludzie. Zdecydowanie atmosfera i to, że masz świadomość, że mieszkasz w czymś, co wygląda jak czyjeś tapety Windowsa.
Katarzyna: Właśnie.
Joanna: I że w zasadzie jak mieszkam w tapecie Windowsa z tymi palmami, piaskiem, rybkami, to musi być zajebiście prędzej czy później. I że poczuję się od tego lepiej. Będę tam szczęśliwa. Otóż okazało się, że nie. Mieszkania w tapecie Windowsa nie polecam. Szczęścia nie daje.
Katarzyna: Joanna Jędrusik zdradza przepis na poprawienie humoru wszystkim w pandemii. Wasza tapeta Was nie uszczęśliwi.
Joanna: Tak. Dokładnie. Jak zamieszkacie w komunie na Seszelach, to wcale nie będzie lepiej.
Katarzyna: Ale Instagram nas kusi takimi opcjami. Zawsze tam widzisz i oglądasz kogoś, kto się pakuje w walizkę i nagle jedzie właśnie uczyć kogoś nurkowania gdzieś tam. Ja przeglądam takie konta i myślę sobie: „Boże, moje życie jest takie nudne”.
Joanna: Ja się zastanawiam. Ja mam wrażenie, że moje jest ciekawsze od czasu, jak wróciłam. W sensie, że w Meksyku mimo wszystko w pewnym momencie się ustabilizowało na nudnym poziomie. Ale oczywiście to tak nie brzmi z zewnątrz. Fakt, że jedyna rzecz, która była tam nienudna, to ta przemoc. Nie mówię tylko o przemocy wobec kobiet, ale też strzelaniny na ulicach. Trudno udawać, że powiedzmy, że…
Katarzyna: Że tego nie było.
Joanna: Że tego nie było i że to jest jakieś nudne, że tam tylko leżysz na plaży.
Katarzyna: Dobrze, ale opuśćmy na chwilę Twoją tapetę Windowsa i udajmy się do Stanów. Powiedz, dlaczego właśnie Stany i dlaczego chciałaś tam być. W ogóle skąd ta fascynacja?
Joanna: To nie była żadna fascynacja. To jest wszystko przez tego chuja Donalda Trumpa. Otóż plan był taki w ogóle, żeby najpierw pojechać do Chin, do Azji właściwie. Przejechać sobie przez Chiny i ewentualnie półwysep Malajski albo Koreę, Japonię i potem udać się do Stanów i przez Stany podróżować. Złożyłam wnioski o wizy. Okazało się, że wniosek o wizę chińską nie jest żadnym problemem. Natomiast wizę amerykańską dostałam tylko na 3,5 miesiąca. Mimo że miałam wtedy jeszcze cały czas mieszkanie i stałą pracę. Nie miałam tam żadnej rodziny i nie jechałam do nikogo. Jednym słowem – nie byłam kandydatką na osobę, która ucieknie i zostanie uchodźczynią. W każdym razie w momencie, kiedy Trump wygrał wybory, to zdecydowanie postanowił i ogłosił swojej administracji, że te wizy mają być krótkie. Zresztą ja nie byłam jedyną osobą, która tam miała ból dupy w kolejce z tego powodu. Wypadło przez to, że w pierwszej kolejności muszą być Stany, bo po prostu nie zdążę.
Katarzyna: Widzisz, to się nazywa wpływ polityki.
Joanna: To się nazywa przypadek.
Katarzyna: Wpływ polityki na czyjeś życie daleko za oceanem. Stąd Stany. Dobrze. Ale i tak planowałaś się w nich pojawić i w ogóle miałaś takie pewne marzenie, żeby zobaczyć jeden szczególny stan.
Joanna: Tak. To jest ten ostatni stan. Najostatniejszy, czyli Alaska. Tak. Zobaczyłam go i właściwie wcześniej w tym planie Alaska była głównym highlightem. Miałam raczej plan zobaczenia 3 miejsc i Alaski. A w momencie, jak okazało się, że Stany będą zdecydowanym początkiem tej podroży i że tak trudno dostać tę cholerną wizę, to stwierdziłam, że ryzykuję to, że potem nigdy jej nie dostanę i muszę to raz dobrze zwiedzić, więc zostałam tam bardzo długo i zwiedziłam więcej niż Alaskę.
Katarzyna: To wiem. Ale ta Alaska mnie tak zaskoczyła bardzo, bo ja też byłam na Alasce. Teraz mogę powiedzieć. Jest teraz taki moment w podcaście, w którym mogę poczuć się również światowa. Jakoś tak zupełnie inaczej odebrałam to miejsce, ale też ja byłam taką turystką. Niespecjalnie się ziomaliłam, że tak powiem, z ludźmi z zewnątrz, bo głównie ziomaliłam się przejazdami od parku do parku.
Joanna: OK. I ze współpodróżnymi pewnie, tak?
Katarzyna: Współpodróżnymi byli moi rodzice i mój brat. Tak że znaliśmy się dosyć dobrze już na tym etapie.
Joanna: W sensie mam na myśli to, że jak jedziesz z kimś, to jest ogromna różnica niż jak jedziesz sama. Jak jedziesz sama, to od razu łapiesz kontakty z ludźmi, bo po prostu z kimś trzeba rozmawiać plus ludzie Cię zaczepiają, bo jesteś sama.
Katarzyna: To prawda.
Joanna: Turystyka jest absolutnie inna w taki sposób.
Katarzyna: To prawda. Miałam też okazję przeżyć taką samotną podróż i bardzo ją polecam, aczkolwiek fakt faktem, że na pewno tych czynników stresujących, przynajmniej dla mnie, było o wiele więcej. Tak sobie samotnie podróżowałam przez pewien kraj, w którym też byłaś.
Joanna: Przez Peru. OK.
Katarzyna: Przeżyłam tam również pewne oświecenie.
Joanna: Bywa stresujące. Ale to jest właśnie ta część tej książki, która, powiedzmy, objawia się mocno na koniec. Bo wcześniej to tak jakoś jest delikatnie konturowane i jeszcze nie wyskakuje ta depresja tak mocno. Ale potem mnie dojeżdża. Ona trochę się też objawiała tym, że tak mało czułam. Mało poważnie traktowałam zagrożenie. Delikatnie mówiąc, miałam wrażenie, że stawka jest niewielka, więc co mam się przejmować. Na zasadzie jak samolot, który jest starszy od mojej babci jebnie, to jebnie. Boże. Jakoś trzeba skończyć. Na zasadzie, że będzie z głowy. Z taką perspektywą podróżujesz trochę mniej stresowo.
Katarzyna: Zdecydowanie.
Joanna: Nie polecam.
Katarzyna: Ale ja chcę wrócić do tej Alaski i drążyć. Co Cię tam tak bardzo zawiodło? Na pewno nie martw się, nie spoilerujemy. Na pewno wszyscy sięgną po Twoją książkę. Ale to była dla mnie taka ciekawa dosyć refleksja, że nasze popkulturowe wyobrażenie czegoś kontra coś, co istnieje, jest takim po prostu totalnym rozjazdem. Bo tak sobie myślimy Alaska, „Przystanek Alaska”. Boże. Super ludzie. Bardzo fajni. Wszyscy są w kraciastych koszulach. Chodzą po miasteczku łosie i w ogóle: Boże. Chcę tam mieszkać/ Bogini, ja chcę tam mieszkać.
Joanna: Tak. To mnie tam… ten oglądany w dzieciństwie serial. Mamy tyle samo lat, więc wiesz dobrze, o co chodzi. Łosie i kraciaste koszule. Oczywiście serial był kręcony w Stanach, więc totalna zdrada. Ale faktycznie tak ładnie wygląda jak w serialu wszystko i w ogóle. Natomiast ludzie są odrobinę mniej przyjaźni. Jak pamiętasz z serialu Maurice Minnifielda, to wszyscy przypominają jego i jego potomków. Ewentualnie właściciele baru. Takich ludzi, którzy chodzą niezależnie od pory roku w kalesonach. Bardzo mnie tam bolała skala przemocy. Bardzo mnie bolała skala takiego dosyć mocnego zacofania, jeśli chodzi o resztę Stanów. Obyczajowego. Ja tam podaję taki mocny przykład z tym, że jak tam mówiłam, że nie jem mięsa, to się pytali dlaczego i chcieli mi dać kurczaka. Takie obyczajowe zatrzymanie się pod bardzo wieloma względami po prostu 50 lat wcześniej. To jest szokujące. To nie jest miejsce, w którym masz ochotę jako kobieta być. Jak sobie zdasz sprawę, że to nie chodzi tylko o niejedzenie mięsa. Po drugie ludzie byli tacy bardzo zdystansowani, bardzo wycofani w porównaniu z resztą Amerykanów. Bardzo nieprzyjaźni. Ja miałam takie strasznie śmieszne wydarzenie pod koniec. Chyba wspominałam o tym w książce, że mieszkałam z panią, która była terapeutką uzależnień w hotelu w tym samym pokoju. Ona mnie zaprowadziła do Smoke Shopu i pokazała mi jak sobie kupić zioło. Oczywiście skorzystałam, zjarałam się tak, że 3 godziny nie mogłam wyjść z Walmartu i było super. Natomiast jak wylatywałam, to się okazało, że mimo że lecę w obrębie Stanu, czyli z Alaski do Alaski, bo leciałam z Anchorage do Fairbanks, to na lotnisku obowiązuje prawo federalne i w związku z tym nie mogę ze sobą zabrać tej marihuany. W hostelu jest „No drugs Police”. Bardzo przemocowa, brutalna, deklaracja tego, co się z Tobą stanie, jeżeli spotkają Cię z dragsami. To stwierdziłam, że OK, ale to tu jest legalne, to pochodzę po ulicy i spróbuję komuś to oddać. Wyobraź sobie, że podchodzą do Ciebie ludzie na ulicy i chcą Ci oddać… Boże! Po 2 godzinach zrezygnowałam i to wyrzuciłam po prostu. To, jak bardzo nieufnie patrzą tacy ludzie normalni w moim wieku w porównaniu z resztą Amerykanów, to jest taki okropny kontrast, że ho, ho.
Katarzyna: To jest właśnie ciekawe, jak można się nastawić na to, że to będzie właśnie fajne miejsce, a okazuje się, że tak właściwie to nie za bardzo spełnia… Na pewno jego piękno spełnia pokładane w nim oczekiwania, ale właśnie ta Twoja książka jest też trochę o takich zawiedzionych nadziejach turystycznych.
Joanna: Tak. Ja się bardzo cieszę z tego powodu. W sensie, że mogę tak kilka rzeczy zdekonstruować, które sama sobie zdekonstruowałam. Że jedziesz do Nowego Jorku, który Ci się tylko kojarzy super fancy z serialami i w ogóle pięknymi ludźmi. I oni faktycznie są. Ale poza tym głównie ludzie tam mieszkają w biedzie, nie mają hajsu i nie stać ich na meble z IKEA. Po prostu nasza klasa średnia żyje jak pączki w maśle z porównaniu z nimi. Jest to, delikatnie mówiąc, mocne rozczarowanie. To, czego się po Alasce spodziewałam przede wszystkim, to zajebista przyroda. Tutaj nie było żadnego zawodu. Wiedziałam, że to nie będzie miejsce na świecie, które jest najbardziej moje, bo zgodnie z prawdą nie spodziewałam się po tamtym miejscu jakiejś tętniącej życiem kultury.
Katarzyna: Trudno Anchorage jednak zaliczyć do miasta na kulturalnej mapie świata.
Joanna: Tak. Dokładnie. Brakowało jej trochę do tego, żeby była miejscem idealnym. Miała być miejscem idealnym jako piękne krajobrazy. Okazało się, że jest miejscem jeszcze bardziej nieidealnym niż sobie wyobrażasz ze względu na to, że ludzie są tam po prostu dziwni. I to jest uważane za stan, gdzie wyjeżdżają tacy trochę twardziele, że musisz być hardkorem, żeby tam pojechać i mieszkać. Większość ludzi tam pracuje w jakichś takich fizycznych rzeczach: jakichś tam przetwórniach, rybołówstwach. Bardzo dużo jest wojskowych. To tworzy taką atmosferę, że jesteś w stanie sobie, nawet nie będąc tam, wyobrazić tę mieszankę robotników, rybaków, pracowników połowialni jakichś tam owoców morza, ludzi pracujących w energetyce. Jednym słowem – nie jest to mieszanka marzeń.
Katarzyna: Wychodzi na to, że nie. Ale nie zawiało Cię na skrajność, czyli na Hawaje, tylko na Jukatan.
Joanna: Jakoś nie wiem. Nie przemawiały do mnie nigdy Hawaje. One są dla Amerykanów z ich perspektywy atrakcją, bo to są ich jedyne takie egzotyczne wyspy, które są faktycznie ich. Natomiast jeżeli masz do wyboru egzotyczny bardziej Jukatan… Przy czym w słowie „egzotyczny”, którego nie lubię, ale mieszczą się te wszystkiej fajności typu te plaże, wyglądające jak ekrany Windowsa, flora, fauna plus jeszcze w Meksyku masz do tego kulturę. Mimo wszystko nie krzywdząc kultury rdzennych Hawajczyków, to jednak ta meksykańska trochę wymiata.
Katarzyna: Nie wiem, czy nasi słuchacze z Hawajów się zgodzą, ale zobaczymy, jakie będą ich reakcje. Natomiast rzeczywiście Twoja książka jest takim trochę antyprzewodnikiem po Stanach. Nie wiem, czy to były zamierzone plany na „Pieprzenie i wanilię”. Tutaj miałam takie pytanie, zapisałam je sobie i nie wiem, czy je zadać, ale Ci je zadam. Czy jesteś bardziej Elżbietą Dzikowską czy Tonym Halikiem? Bo tytuł, jak wiemy, nawiązuje do również kultowego i jeszcze za naszych czasów, bo jesteśmy ziomalki z tej samej daty urodzenia, programu. To kim jesteś?
Joanna: Jedno i drugie. To zależy od nastroju. Jak akurat mam dzień, że czuję swag, to jestem Tonym Halikiem.
Katarzyna: Zostawiałaś gdzieś tam napis na ławce: „Tu byłem, Tony Halik”? Czy oszczędziłaś tego światu?
Joanna: Nie. Oszczędziłam tego światu. Oszczędziłam nawet pisania: „tu byłam, Asia”. Jakoś oznaczanie swojej obecności nigdy mnie nie jarało. Ewentualnie zaznaczanie tej obecności przez zdjęcia i pokazywanie ich światu – to było jedyne. Natomiast mówisz o tym, czy ja planowałam…
Katarzyna: Zrobić antyprzewodnik.
Joanna: Jak tam jechałam, do Stanów, to nie myślałam w ogóle w życiu o tym, że będę jakieś książki pisać. Bym Cię wyśmiała, jakbyś mi powiedziała, że będziesz mój wieczór autorski prowadzić przed wyjazdem. Co jeszcze, stara?! Co jeszcze?! A jak siadałam do pisania, to miałam w sobie ogromną dozę rozczarowania tymi Stanami. Ale jeśli pytasz mnie, czy to przemyślałam; czy przemyślałam to, co chcę napisać zanim napisałam, to nie. Po prostu siadłam i robiłam. Nie było to przemyślane. Chociaż mówię – wiedziałam, że nie będę w stanie napisać peanu, delikatnie mówiąc, po tych wrażeniach. Ale to, jak bardzo… Ja nawet nie wiedziałam, które rozdziały napiszę, o których miastach wspomnę. Są takie, o których w ogóle nie wspomniałam. Jakoś tak to wyszło.
Katarzyna: Na żywioł poszłaś w swoim pisarskim fachu.
Joanna: Tak samo jak w pierwszej książce.
Katarzyna: Słuchajcie, Joanna Jędrusik zdradza przepis na książkę. Szukacie zatłoczonej kawiarni i po prostu siadacie i get the flow.
Joanna: Tak.
Katarzyna: Przedtem instalujecie Tindera. W ogóle chciałam powiedzieć, że ten Tinder tam u Ciebie trochę tak w pierwszej książce bardzo wybrzmiewał. W tej drugiej, to mi jakoś tak bardziej znikał.
Joanna: Bo go tam mało było.
Katarzyna: Tak właśnie mam w moich notatkach, że to takie bardziej było narzędzie do poznawania różnych ludzi. Moja ulubiona historia jest chyba o tym, jak poznajesz pewną parę na Tinderze. Nie będziemy spoilerować, czy dochodzi do trójkąta, czy nie.
Joanna: Nie. Nie będziemy spoilerować. Może jedyny spoiler – para jest nadal dalej.
Katarzyna: To jest wspaniała wiadomość.
Joanna: I to dostaje regularne update’y.
Katarzyna: To znaczy, że dajesz światu po prostu nadzieję i miłość, Joanno, nawet może tego nie planując.
Joanna: Przynajmniej 2 osobom. Tak.
Katarzyna: Nie tylko. Jeszcze jest jedna istota, którą uratowałaś, że tak powiem.
Joanna: Tak.
Katarzyna: Zabrałaś do dzikiego z jej perspektywy kraju.
Joanna: Tak. To jest ta osoba, która mam nadzieję, że nie będzie szczekać w trakcie naszej rozmowy. Bo wtedy będzie trzeba to wyciąć jakoś albo nie wiem. Nie da się?
Katarzyna: Nie. Właśnie zostawimy tę psią osobę.
Joanna: Mam nadzieję, że już śpi tam.
Katarzyna: Ja też mam taką nadzieję, że za ścianą też już śpi mały jeż i że nie denerwuje się tym, że słyszy swoją mamę, która gada.
Joanna: Tak, tylko jak on – mały jeż – usłyszy coś za oknem, to się przewraca na drugi bok. A „moja osoba” jak usłyszy coś za oknem, to zaczyna ujadać czasami, więc liczymy się z tym.
Katarzyna: Może po prostu jeszcze nie rozumie polskiego, słuchaj, na tyle, żeby się nie bać tego, co za oknem. To jest właśnie też przygoda, którą zostawimy naszym czytelniczkom i czytelnikom na później. Ja chciałam Cię zapytać w ogóle podczas Twoich podróży, bo musi paść takie pytanie w moim podcaście, jak byś oceniła tę świadomość feministyczną napotykanych i opisywanych przez Ciebie bohaterów. Czy w ogóle to był jakiś temat? Czy miałaś jakieś rozmowy? Na pewno miałaś rozmowy w Seattle na ten temat. Zresztą to jest mój ulubiony rozdział, taki bardzo. Tam wydaje się, że świadomość generalnie była dosyć wysoka różnych tematów. Ale chodzi mi o to, czy to w ogóle jest oprócz tego, że dużo się dowiadujemy z Twojej książki o tym, że ludzie kochają naprawdę Donalda Trumpa, to czy jakieś takie feministyczne wątki to taki podnoszący się jednak głos odnośnie do praw kobiet wybrzmiewał?
Joanna: To jest tak. Trzeba wziąć pod uwagę to, że ja dobierałam moich bohaterów. To znaczy Ci, których dobierałam przez Tindera, mieli np. napisane w profilach, że są lewakami i feministami. To stwierdzałam, że OK, to w prawo. Czego innego by się po nich spodziewać niż feministycznej świadomości, nie?
Katarzyna: Czyli próba była dobrana po prostu.
Joanna: Próba była dobrana. A ta, która była przypadkowa, akurat się dobrze trafiła i również było spoko pod tym względem. Mam wrażenie, że z amerykańskie #MeToo pod tym względem dużo mocniej zaorało niż jakiekolwiek inne. Młodzi mężczyźni z pewnego pokolenia są po prostu bardzo uświadomieni. Nawet jeśli nie są feministami w żaden sposób. Nawet jeśli w żaden sposób nie respektują tych praw i granic kobiet, to dobrze wiedzą, gdzie są te granice. Właśnie dzięki takiemu #MeToo, nie? Tak że to się rzuca w oczy. To się rzuca w oczy, jak bardzo poważnie do tego podchodzą. Trochę tych feministów w Polsce znamy. Tych porządnych lewicowych chłopaków. Ale coś takiego jak pytanie: „Czy Cię mogę wziąć za rękę?” jest już na tym etapie respektowania granic. To jeszcze do nas nie dotarło.
Katarzyna: Nie. Do nas nie dotarło. Zwłaszcza, że jak mówimy sobie o tych feministach różnych, to część z nich, jak wiemy, okazała się być dość tak jakby na papierze. Szanujmy prawa kobiet, wszystko fajnie, ale bez przesady, żeby to tak robić w realu. Takie mam wrażenie. Niestety dużo pokazały też strajki kobiet. Może nie te obecne, ale te wcześniejsze, 4 lata temu, że jednak ten dziaders siedzi tam mocno. Generalnie: „Dziewczyny, potrzymajcie mi piwo! Już idę uczyć Was, jak robić rewolucję!”.
Joanna: To zawsze tak jest. Ale mam wrażenie, że super. To się ma ku lepszemu. Jednak widać to po ostatnich strajkach bardzo mocno, po takiej reprezentacji mężczyzn. Jak popatrzysz na zdjęcia z Czarnego Protestu i z protestów teraz…
Katarzyna: To właśnie o tym mówię, że się trochę pozmieniało bardzo pozytywnie.
Joanna: Tak. W jednym i w drugim przypadku przyjdzie Tomasz Lis i rozłoży ręce i powie, że takie chamstwo na ulicach i w ogóle. My nie powiemy, co mów, a co nie, ale to, że on został dziadersem już dawno temu i nadal nim jest i pewnie będzie tylko coraz bardziej, czy nas ma to dziwić?
Katarzyna: Nie. Też nie chcemy tutaj przytłaczać naszych słuchaczek i słuchaczy rozważaniami na temat tego, co nas dziwi. Też nie dziwi.
Joanna: Trochę byśmy mogły o tym.
Katarzyna: Mogłybyśmy długo i namiętnie na ten temat. Dobrze. Tak jeszcze zapytam Cię z takiego polskiego właśnie działu. Już opuszczamy zagranicę. Jedziemy do Polski. Czy jeszcze tinderujesz?
Joanna: Nie. Już dawno nie. Co Ty?! Nie mam serca do Tindera. Już po pierwszej książce mi się kojarzył totalnie z pracą. Nie jestem w stanie…
Katarzyna: Joanna Jędrusik – kobieta, która po prostu…
Joanna: Zepsuła sobie sama Tindera i nie może teraz z niego korzystać, więc nie chodzi na randki. To właśnie tak brzmi i właśnie tak jest.
Katarzyna: Czyli po prostu musisz… To teraz nie jest żadna rada, ale ja poznałam mojego męża… To jest pytanie, które bardzo często dostaję, więc pozwolę sobie na wizji na nie odpowiedzieć tutaj. Ja go poznałam na dyskotece, więc poszłam oldschoolem totalnym.
Joanna: Widzisz, ja nie chodzę na dyskoteki. Tak że strzelam sobie w stopę.
Katarzyna: To posłuchaj jednak disco.
Joanna: Ja w ogóle nie tańczę. Strzelam sobie w stopę tyle razy, słuchaj, że jak nie zepsuć sobie Tindera, to wiesz… Ale coraz mniej cierpię z tego powodu. Jest spoko.
Katarzyna: Joanna po prostu. To dobrze. Ale jakby coś, to my rekomendujemy z mężem silent disco. Bardzo to było miłe spotkanie. Zakończyło się właśnie w taki a nie inny sposób.
Joanna: Trzeba tańczyć, nie?
Katarzyna: Trzeba tańczyć, ale silent disco to w ogóle jest łatwiejsze, bo nikt nie słyszy, do czego Ty tańczysz. W związku z tym możesz myśleć, że wszyscy dobrze tańczą.
Joanna: OK.
Katarzyna: Bardzo, bardzo.
Joanna: Nie. Sama czynność tańczenia jakby…
Katarzyna: Masz słuchawki.
Joanna: Jakby się tylko słuchało muzyki na silent disco, to ja jestem za.
Katarzyna: To też jest do zrobienia, słuchaj. Powiedz mi, jakie masz plany na przyszłość. Na pewno jakieś masz mimo pandemia story.
Joanna: Całą masę. To znaczy chciałam napisać książkę.
Katarzyna: Pisarskie oczywiście.
Joanna: Tak. Chciałam napisać książkę. Miał to być poradnik. Nawet zaczęłam, ale dostałam ciekawe inne zlecenie, którym się zajmuję. Które jest researchem, więc absolutnie nie jest dla mnie. Nie jest skupione na mnie. Robię to dla kogoś. Nie pod swoim nazwiskiem. To jest fantastyczne. Mogę się wyżyć. Jest to dla mnie ciekawe i jeszcze mi za to płacą. Na razie jakiekolwiek pisanie książek musi poczekać, bo po prostu jest mi dobrze. W sensie jest mi dobrze z tym, co robię – ze swoją pracą. Jeszcze w dodatku jest na moje rachunki. Tak że głupio by było bawić się w coś innego. Nie ukrywam, że chciałabym jeszcze coś pisać, ale najpierw pracować, ile się da w tym, co robię. Jest to projekt ograniczony w czasie, więc prędzej czy później będzie trzeba tę trzecią książkę napisać. Poza tym mam ochotę zrobić to, co robiłam przez długi czas. Przez całe lato właściwie. Przez część wiosny, całe lato i część jesieni, czyli wsiadać w samochód i jeździć po Polsce.
Katarzyna: Właśnie!
Joanna: Tak.
Katarzyna: Widziałam to na Instagramie, że tak wsiadasz i jedziesz. Super sprawa.
Joanna: Czasami nie widziałaś, bo czasami to ja się przed tymi swoimi zleceniodawcami nawet ukrywałam z tym, że jeździłam, żeby nie pokazywać, jak bardzo się opieprzam. Natomiast było dużo tego jeżdżenia. Takiego totalnie nieskrępowanego, nieplanowanego. Nie umiem korzystać z mapy, więc naprawdę momentami randomowego. Nawet z mapy Google i nawigacji. Są wciąż ludzie, którzy sobie z tym nie radzą i to jestem ja. Mam zamiar jeździć dalej. Zrobiłam na wiosnę prawo jazdy. W ogóle to jest takie totalnie empowerment dla mnie, że już mogę jeździć samochodem i że mi to wychodzi. Przejechałam 11 tys. kilometrów. Nie zrobiłam nic głupiego, więc jaram się jak głupia, że zaraz będzie ciepło i będę mogła sobie wsiadać i jeździć.
Katarzyna: To super. To będziesz jeździć. Czekamy aż napiszesz jakąś książkę. Może tym razem antyprzewodnik po Polsce, słuchaj.
Joanna: Polska jest spoko.
Katarzyna: Gdzie człowiek nie zaczepi po prostu, to…
Joanna: Nie. Co? Jak nie jest, jak jest.
Katarzyna: Jest. Też mi się tak wydaje mimo wszystko.
Joanna: Chociażby na tle tych Stanów i tego Meksyku. Ja niejednokrotnie poruszałam temat w książce pt. nie wiemy, co mamy. Nie doceniamy, co mamy. Ale też trochę musimy uważać, żeby nam tego nie zabierali.
Katarzyna: Tu jest trochę problem.
Joanna: Tak. A jak zabierają, to wychodzimy na ulicę, więc wszystko się zgadza. Chwilowo nie wychodzimy, bo pandemia, ale…
Katarzyna: Trochę, niektórzy trochę wychodzą, tak że też fajnie, że cały czas jest ta wola.
Joanna: Tak. To prawda. Chociaż myślę, że szczęście Jarosława Kaczyńskiego nie zna granic. Gdyby nie pandemia, to by naprawdę został dawno wyniesiony na taczkach. Tego mu życzymy i tak będzie.
Katarzyna: Tego mu życzymy i tak będzie. Cóż, takimi życzeniami kończyny ten odcinek podcastu. Taki, mam nadzieję, że zachęcający do czytania Twojej książki „Pieprzenie i wanilia” i do odbywania z Tobą podróży po Stanach, która teraz, póki co, jest średnio możliwa.
Joanna: I po Meksyku.
Katarzyna: Po Stanach i po Meksyku i po Peru. Czekamy na kolejną w takim razie. Jest mi bardzo miło. Bardzo miło było Cię gościć. Powiedz jeszcze, gdzie można Cię znaleźć.
Joanna: Można mnie znaleźć na Instagramie. Jak się wpisze „Asia Jędrusik” albo „Joanna Jędrusik” to tam jest moje konto i można sobie patrzeć na nie. Czasami wrzucam stories. Ostatnio są to głównie zdjęcia pieska, ale też regularnie wracam do podróży i wrzucam zdjęcia z tej podróży.
Katarzyna: To prawda. Potwierdzam.
Joanna: Tak, jakieś throwbacki. Opisuję rzeczy, których nie było w książce nawet albo które w książce były tylko jakoś zahaczone, więc myślę, że to może być całkiem ciekawe dla kogoś, komu się książka spodoba lub nie. Znaleźć mnie tak fizycznie, gdzie można? O to Ci chodzi?
Katarzyna: Nie. Gdzie piszesz, że działasz tutaj. Swymi kanałami się pochwal.
Joanna: Na „Swipe me” wrzucam mało, ale pisuję dla Krytyki Politycznej również artykuły. Bardzo się cieszę, że regularnie wywołuję nimi gównoburze, więc…
Katarzyna: Właśnie, bo mieliśmy jeszcze rozmawiać o ince lach, bo Ty jesteś specjalistką od inceli. Ale to musimy chyba na inny podcast to w ogóle przerzucić.
Joanna: Spoko. Możemy o nich rozmawiać, bo to jest fascynujący temat.
Katarzyna: Tak, wrócimy do tego, dobrze?
Joanna: Mamy coraz lepszych naszych własnych.
Katarzyna: Porozmawiamy jeszcze o tym. To jest dobry temat. Może w przyszłym roku się umówimy na początku i wrócimy do tego tematu, kim jest polski incel. To obiecaj mi, że tak będzie. Ja Cię będę ścigać.
Joanna: Obiecuję Tobie i Twoim słuchaczkom i słuchaczom.
Katarzyna: Wspaniale. A teraz się żegnamy w ogóle i mam wrażenie, że taki ciepły nam ten podcast wyszedł. Taki właśnie hygge czy jak tam się go nazywa.
Joanna: Nie hygge. Po prostu jest cicho i wieczór i wszyscy poszli spać.
Katarzyna: Aż dziw.
Joanna: Tak. Ja mam taki uspokajający głos.
Katarzyna: Masz bardzo. To mnie też tak trochę uspokoiło, że właśnie taka jestem dzisiaj uspokojona przez Ciebie.
Joanna: Bardzo się cieszę. To śpijmy wszyscy dobrze.
Katarzyna: To ja też idę już spać. To dobrej nocy, o którejkolwiek godzinie słuchacie.
Joanna: Dzięki.
Katarzyna: I słyszymy się w następnym odcinku. Materiał powstał dzięki wsparciu patronek i patronów. Jeżeli chcesz mnie wesprzeć, wejdź na www.patronite.pl/ladypasztet. Za każdą złotówkę bardzo serdecznie dziękuję. Lady Pasztet znajdziesz przede wszystkim na blogu www.ladypasztet.com. Na moim koncie na Instagramie: instagram.com/LadyPasztet. Na profilu na Facebooku oraz troszkę rzadziej na Twitterze. Zapraszam Cię do obserwowania mojej działalności w social mediach.
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 00:21
hej sorry za spam ale zachęcam do zgłaszania kanału „radio samiec 2” który głosi treści mizoginityczne a także zachęca do przemocy wobec kobiet, gwałtów, i nawet momentami pochwala pedofilię
https://www.youtube.com/watch?v=3WtssvEhMb0&ab_channel=RadioSamiec2
klikamy „zgłoś”, i zgłaszamy jako „szerzenie nienawiści”, w treści uzasadnienia wpisując „obrażanie kobiet” albo „treści mizoginistyczne”, albo cokolwiek w ten deseń.
Inne jego filmy też warto zgłaszać. Wystarczy że spadną mu 3 filmy i traci kanał bezpowrotnie.
A zatem do dzieła!
czwartek, 11 luty, 2021 o godzinie 15:56
Wyjechałam na dwa tygodnie praktyk do Warszawy w Muzeum Harcerstwa. Codziennie, po 16 gdy tylko skończyłam robotę, uciekałam na miasto. Chodziłam dobrze znanymi mi ścieżkami (mam rodzinę w tej okolicy), jak i odkrywałam nowe szlaki. Pojechałam na Mokotów bo chciałam zajrzeć do kociej kawiarni. Spędziłam tam ze trzy godziny odpoczywając sama ze sobą, ucząc się mnie na nowo. Z Placu Trzech Krzyży trafiłam na małą, zieloną uliczkę osiedlową. Miałam okazję udać się na śpiewanie pieśni powstańczych w dniu 1 sierpnia. Godzina W przytrafiła mi się na Powązkach, ale w dalszej części cmentarza, gdzie słuchałam historii o tym, że ktoś kogo nie znaliśmy może stać się autorytetem i bliską osobą.
Podczas tamtej podróży musiałam też zadbać o swoje wyżywienie, przygotowywać sobie posiłki. Miałam zapewniony jedynie pobyt w kilkuosobowym pokoju i obiad. Był to świetny sprawdzian przed dorosłym życiem.
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:12
Cześć! Dziękuję Ci bardzo za opisanie swojego doświadczenia i za to, że podzieliłaś się ze mną i innymi osobami tą historią! Pozdrawiam serdecznie 🙂 Kasia
czwartek, 11 luty, 2021 o godzinie 12:31
Najbardziej samotna dla mnie podróżą był wylot do Amsterdamu, wiadomo po co. Jakaż byłam spękana gdy na miejscu nie mogłam znaleźć mieszkania, które wynajęłam sobie przez neta… już widziałam siebie śpiącą w kartonach gdzieś w centrum ze swoją walizkà pod głowa. Na szczęście okazało się, ze taki nr mieszkania istnieje na drugim końcu ulicy. Samotny wieczór z Marią, rowerowymi ścieżkami , koncertem i pycha czekoladą a do tego własnymi myślami sprawił, ze wolę najzajebistrze momenty swojego życia przezywać z ludźmi, których kocham/lubie. Co z tego, ze zobaczę/ przeżyje gdy nigdy z nikim nie będę mogła tego powspominać. Wiem, ze mam jaja by robić coś samej, ale szczęście mnoży się wtedy, gdy się je z kimś dzieli. Po to są podróże
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:11
Droga Ciociu Iwonko! Dziękuję Ci za Twój komentarz oraz refleksję na temat podróżowania. Niestety tym razem nie mam aż tylu egzemplarzy bo obdarować wszystkie biorące udział w rozdaniu osoby, ale dziękuję Ci za aktywność czytelniczą! 🙂 Na pewno uda się następnym razem! Ściskam, Kasia
wtorek, 09 luty, 2021 o godzinie 10:53
Odpowiedź, która w moim mózgu wyświetla się jak wielki, led’owy baner to 3 miesięczne praktyki w Lizbonie. Podróż – nie podróż, dla mnie była to podróżnicza przygoda.
A już na pewno samotna…
Nie polecam odwiedzania pięknych miejsc samemu. Nie ma się z kim podzielić wrażeniami.
Odwiedziłam tam wszystkie muzea… dojmującą myślą była… A po co to komu? Przecież Ci wszyscy ludzie z pięknych portretów nie żyją, ich prawnuki nie żyją… po co to uwieczniać?
Lizbona uderzała mnie swoim pięknem. Codziennie smagała biczem. A ja w nią wychodziłam jak żona z syndromem sztokholmskim. Podziwiałam jej piękno i majestat.
Lizbona – miasto zdobywców zdobyła moją duszę.
Kocham ją nadal. 10 lat tam nie byłam. Nie jeżdżę tam na wakacje. Trochę się boję. Ale jak wygram w totolotka to pewnie kupię mieszkanie na Alfamie i zatopię się w sadomasochistycznej przyjemności życia tam… w Lizbonie. Może teraz już nie sama, bo inaczej nie dam rady:)
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:09
Cześć Magdo, dziękuję za podzielenie się swoją historią. Napisz do mnie na adres czesc@ladypasztet.com z danymi adresowymi, bo chcę wysłać Ci książkę!
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 22:07
To był skok na głęboką wodę, bo jestem wrażliwą osobą i mam różne lęki – m.in. wtedy miałam silny lęk przed lotem samolotem, a lot na Teneryfę trwał prawie 5h i bezpośrednio po wylądowaniu musiałam złapać prom na Gomerę. Czyli dużo wyzwań, dużo strachu i ja sama organizująca sobie noclegi, jedzenie i różne atrakcje. Umysł podsuwał mi rozmaite czarne scenariusze, od znajomych słyszałam, że sporo ryzykuję jadąc sama… Tymczasem nic mi się nie stało, a przeżyłam przygodę mojego życia i zrealizowałam jedno z marzeń, bo wyjechałam na Gomerę, gdy w Polsce była zima, a zawsze chciałam pojechać w tym czasie do jakiegoś ciepłego kraju i wreszcie się udało. Na miejscu poznałam wielu fajnych ludzi, nawet jeździłam po wyspie autostopem 🙂 Myślę, że znajomości w czasie podróży nawiązałam więcej niż podczas dotychczasowych wyjazdów grupowych, albo ze znajomą osobą. Plusów samotnego wyjazdu było dużo więcej. Mogłam organizować sobie czas zgodnie ze swoimi potrzebami i pragnieniami, nikt mnie nie namawiał do zwiedzania jakichś niefajnych dla mnie atrakcji, bo jemu się podobają. Chłonęłam to co wyspa miała mi najlepszego do przekazania. Sama spacerowałam po magicznym lesie w Parku Narodowym Garajonay, pływałam w oceanie, oglądałam wschody i zachody słońca… przez pewien czas mieszkałam w domku w zboczu góry i wdrapałam się na nią ;), zajadałam się lokalnymi przysmakami. Mogłam chodzić w krótkim rękawku i wygrzewać się na słońcu, podczas gdy w Polsce były temperatury na minusie i padał śnieg. Miałam znakomity nastrój. Często wracam wspomnieniami do tego wyjazdu, to był bardzo mi potrzebny wyjazd PO ODWAGĘ 🙂 i przekonanie się, że samotne podróżowanie może być bardzo bezpieczną i dającą dużo satysfakcji przygodą.
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:10
Hej Kasiu, dziękuję Ci za Twój komentarz! Napisz proszę na czesc@ladypasztet.com ze swoimi danymi do wysyłki 🙂
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 16:38
Moja samotna podroz?
Pierwsza chyba jest najwazniejsza jako ambitna 19latka postanowilam sprobowac swoich sil w programie au-pair. Bylam po pierwszym roku studiow i taki wyjazd byl u mnie priorytetem bo filologia romanska z moich marzen (jedzenia bagietek w bereciku i przegladania Vogue’a) nijak miala sie do rzeczywistosci (czytania legend w starofrancuskim i uczenia sie na pamiec 200 slowek dziennie nie wspominajac nawet o 15 stronach „pracy domowej”).
Postanowilam wiec przezyc swoja francuska przygode i po 32 godzinach w autobusie (nie bylo lotu bezposredniego a balam sie zmieniac srodki transportu) postawilam swoje stopy na francuskiej ziemi. Czy byla to moja pierwsza wizyta we Francji? Nie ale pierwsza taka zupelnie solo i z totalnym wyplyniecien na szerokie wody bo do ogarniecia nie byl tylko jezyk ale 2 dzieciakow
Wyjazd na wiele rzeczy pootwieral mi oczy: zycie i mieszkanie z francuska rodzina przy hiszpanskiej granicy, bagietki na sniadanie (hell yeah!), pierwsze prawdziwie swietowane 14 lipca i fajerwerki Okazalo sie, ze czytanie o rycerzach, mieczach i pannach zamknietych w zamkach na studiach to jedno a rozmowa z rezolutnym 5 latkiem i proby przekonania do czegos 11 latka to zupelnie inna para kaloszy. Rozwinelam sie niesamowicie jezykowo, pootwieraly mi sie blokady a do slownika wpadla cala masa wyrazen, ktorych w slowniku znalezc nie mozna.
Czy bylo ciezko? I tak i nie, szybko zaadoptowalam sie do zycia rodzinnego a rodzina u ktorej mieszkalam miala swoja restauracje wiec poznalam francuskie smaki na 1001 sposobow To co bylo ciezkie to swiadomosc, ze jestem tam zupelnie sama, samiutenka i w czasie gdy nie bylo video rozmow a facebook raczkowal dawalo mi to poczucie odciecia. Ciezki byl charakterek mojego 5-latka i fakt, ze nagle pajaki byly jakies 3x wieksze niz te widziane w Polsce
Po powrocie okazalo sie, ze wszystko co zarobilam pokryje koszty rozmow telefonicznych do Polski Ale sam wyjazd? Czuje, ze wrocilam bardziej dojrzala, odpowiedzialna i przekonana o tym, ze jestem obywatelka swiata <3
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:30
Hej, bardzo się cieszę, że opisałaś swoją przygodę z wyprawą do Francji i z opieką nad dziećmi (temat krnąbrnych pięciolatków jeszcze przede mną!) to musiało być spore wyzwanie, na pewno trudniejsze niż egzamin. Podeślij proszę swoje dane na czesc@ladypasztet.com 🙂
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 15:21
Po pierwszym roku studiów na polonistce postanowiłam wyjechać na kilka dni do Wielkiej Brytanii. Zanim zdecydowałam o tej podróży, zdałam w czerwcu egzamin z gramatyki i przegrałam starcie z literaturą staropolską. We wrześniu czekała mnie poprawka i to, przyznam szczerze, mocno podcięło mi skrzydła. Chciałam wtedy, żeby wszystko było idealnie, dziś już wiem, że nigdy nie jest możliwe.
Kilka dni rozmyślałam, jak poradzę sobie sama z odprawą i z przesiadkami autobusowymi na miejscu, w kraju, którego nie znam, skoro nie nauczyłam się na tyle w dwa semestry, żeby zdać egzamin, ale ta gramatyka była przecież trudniejsza – myślałam – a jednak ją pojęłam. To zachęciło mnie do podjęcia ryzyka.
Gdy wreszcie kupiłam bilet lotniczy w jedną i w drugą stronę, nie miałam już wyjścia. I bardzo dobrze, bo było doskonale. Nie idealnie, ale doskonale.
To była moja pierwsza podróż samolotem. Stresowałam się, jednak moja ekscytacja i kilka życzliwych osób pomogły mi pokonać różne trudności. Poradziłam sobie ze wszystkim sama lub dzięki uprzejmości innych.
Pod koniec trasy, gdy jechałam jeszcze w autobusie do Oxfordu, gdzie na miejscu czekała na mnie przyjaciółka, poczułam, że mogę być niezależna, że mam cudownych bliskich, że nie potrzebuję kogoś, kto poprowadzi mnie za rękę. Wcześniej nie miałam takiej pewności.
Ta podróż nie zmieniła mojego życia. Nie idealizuję jej, to było zwykłe, nowe doświadczenie. Ten czas dodał mi jakiegoś rodzaju społecznej odwagi. Szkoda jedynie, że nie potrafiłam w tamtym czasie dobrze wykorzystać tej ważnej lekcji o niezależności.
Niestety, niedługo po powrocie, weszłam drugi raz w tę samą relację, przez którą straciłam sporo poczucia własnej wartości. To dopiero była samotna podróż przez emocjonalną dżunglę. Dlaczego tak się stało? Za długa jest ta historia, by ją tu opisać. Trwała dwa lata i jeszcze trochę. Na szczęście dziś to wszystko jest już za mną.
Gdy zakończył się ten etap w moim życiu, zaczęłam dość często jeździć na seanse filmowe w okolicznym kinie studyjnym, co właściwie budziło sporo kontrowersji, więcej niż moja samotna podróż do Oxfordu. Bowiem do kina chodziłam sama, a tego, jak często wtedy słyszałam, prawie nikt nie robi w ten sposób.
PS Egzamin porawkowy z literatury zdałam.
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 17:41
Gdy myślę o samotnej podróży nie przychodzi ki do głowy wesołe wspomnienie. Pamiętam to jakby byli wczoraj. Wsiadam do pociągu Gdańsk-Krakow żeby wysiąść w Warszawie, gdzie miał miejsce finał konkursu. Szkoła średnia. Mialam 19 lat. Cieszyłam się strasznie,bo wreszcie coś mi się udało. Myślałam, że może mam szansę na podium. Ulice Warszawy były jak wielki labirynt. Ja, dziewczyna ze wsi pośród tłumu miasta. I on. Wracałam do hostelu,było około 18. Gdyby nie to że na codzień dużo krzyczę nie wiem jakby się to skończyło. Ale udało mi się znaleźć pomoc. I długo nie byłam w stanie sama podróżować. Tak naprawdę wciąż się uczę, ale każda samotna wyprawa jest krokiem milowym. Wbrew pozorom ta sytuacja, choć traumatyczna, dala mi jakiś rodzaj siły, albo raczej pozwoliła mi odkryć tę siłę z głębi siebie, tak jakby całe życie było wielką podróżą. Nie samotną. Ale w pojedynkę.
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:16
Hej Klaudio, dziękuję Ci bardzo, że się podzieliłaś z nami tą niełatwą historią o bardzo przykrym, ale niezwykle ważnym aspekcie samotnej podróży. Mam nadzieję, że pojawi się kiedyś także jakieś pozytywne doświadczenie. A póki co ta opowieść przypomina nam, że świat jest wciąż niestety niebezpiecznym miejscem dla kobiet. Napisz proszę do mnie na maila czesc@ladypasztet.com z danymi do wysyłki.
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:32
Hej Magdo! Fajnie, że opisałaś historię swojej pierwszej samotnej podróży do UK i że potrafiłaś dzięki temu znaleźć odwagę także na inne rzeczy! Napisz proszę do mnie na czesc@ladypasztet.com z danymi do wysyłki!
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 14:05
Moja samotną podróż trwała 2 lata i 8 miesięcy. Myślałam, że spotkałam kogoś kto odmieni całą moją rzeczywistość, miłość mojego życia itp. Jak się okazało przez cały ten czas podróżowałam przez moje życie sama. Sama spędzałam święta, ważne dla mnie dni, weekendy. Mimo otaczających mnie ludzi dookoła i (o zgrozo byłam ślepa!) prawdziwych przyjaciół ja wciąż czułam się sama, ponieważ nie miałam uwagi tej osoby, na której w tym momencie najbardziej mi zależało, a pozostałych odteacalam i odpychalam. Zawsze byłam mądrzejsza, zawsze wierzyłam itd. aż w końcu wreszcie przejrzałam na oczy kilka tygodni temu! I mimo, że teraz naprawdę jestem sama to w końcu zaczęłam zauważać otaczający mnie świat, przyjaciół i siebie przede wszystkim. Być może kiedyś znajdę w sobie tą siłę i uda mi się wyruszyć w samotną podróż gdzieś po Polsce czy po świecie, ale jak na razie zaczynam nowy rozdział w życiu, nowa podróż. Niby sama, ale w końcu świadomie ze sobą 😉
Pozdrawiam
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 13:16
Cześć! Od kiedy wyprowadziłam się do Rzymu, gdzie mieszkałam przez prawie 10 lat, bardzo często wyjeżdżałam sama. Jednak jedna z tych podróży była najfajniejszym i najbardziej otwierającym przeżyciem. Koleżanka, która była flight attendant w Qatar Airways zaproponowała mi bilet na stand-by – niewiele się zastanawiając i nie za bardzo dopytując o co chodzi w stand-by (np. o to, że można ugrzęznąć na lotnisku na kilka dni -HAHA) wybrałam bilet na Sri Lankę i zaczęłam pisać na Couchsurfingu do lokalsów oraz na grupach tematycznych, aby znaleźć inspiracje podróżnicze i jakiś punkt zaczepienia czy chociażby przyjazną duszę na miejscu do wypicia herbatki czy piwa. Wszak była to moja pierwsza podróż do Azji, na totalnym spontanie! Po przylocie do Colombo spotkałam się z Anubhavem, kolegą z Indii, który zdobył moje zaufanie. Zobowiązałam się do nauczenia go pływania, a on pomagał mi w targowaniu się z kierowcami tuk tuków. Mieliśmy spotkać się i podróżować kilka dni razem, aby w razie czego w koleżeńskiej atmosferze pożegnać się – gdyby okazało się, że nie ma między nami podróżniczego porozumienia. Okazało się jednak, że podróżuje się nam wyśmienicie, że nasze charaktery są b.zgodne, a w dodatku oboje kontaktowaliśmy innych couchsurferów, aby nasza przygoda była jeszcze fajniejsza. Koniec końców, zjechaliśmy pół Sri Lanki, razem z nowo poznanymi znajomymi ze Bośni, Szwajcarii i Singapuru. Dzieliliśmy jedzenie, łóżka, hamaki, przysypialiśmy w autobusach, łapaliśmy tuk tuki o niemożliwych porach, uciekaliśmy przed dziwnymi żabami, które pojawiały się o 6 rano w hotelowych łóżkach, gubiliśmy się w górach i wysyłaliśmy przewodników z pomocą. Mieliśmy inne potrzeby, inny rytm dnia, inne przyzwyczajenia, ale tyle dobrej woli i czystej radości z tej podróży, że wszystko pięknie się układało. Ta podróż uświadomiła mi, że nasz strach przed samotnym podróżowaniem jest nieuzasadniony, że w zdecydowanej większości ludzie są dobrzy, serdeczni i pozytywnie nastawieni. No i zdobyłam piękne przyjaźnie.
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:33
Hej Agnieszko, zabrałaś mnie ze sobą na Sir Lankę w tym komentarzu 🙂 Mam nadzieję, że nie obudzę się z żadną żabą w łóżku! Napisz do mnie proszę na czesc@ladypasztet.com z danymi do wysyłki 🙂
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 13:15
Nie wiem, czy to się liczy, bo nigdy nie podróżowałam sama za granicę, ani nawet po Polsce w celach turystycznych i dłuższych niż dwa dni. Cała moja historia samotnych wypraw to koncerty i wyjazdy służbowe, ale… raz pojechałam sama na Off Festival i przeżyłam tam historię rodem z filmu „Przed wschodem słońca”. Poznałam chłopca, z którym przegadałam całą noc, włócząc się po mieście Mysłowice, on chciał ze mną stracić dziewictwo i prawie byśmy to zrobili w kiblu w urzędzie miasta, do którego włamaliśmy się o szóstej rano, ale usłyszeliśmy jakichś ludzi na korytarzu i spenialiśmy. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy, ale wciąż uśmiecham się do tych wspomnieć i siebie z tamtych lat.
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 12:59
Nigdy nie miałam takiej dosłownej samotnej podróży… Ale uważam że całe życie jest taką podróżą, mimo że mamy wokół siebie ludzi to ostatecznie i tak na naszej drodze jesteśmy zdani na siebie, swoje decyzje i na podejmowane przez siebie ryzyko. Moja podróż trwa dopiero 22 lata, mam nadzieję że odwiedzę jeszcze wiele wspaniałych miejsc i zbiorę wartościowe doświadczenia na pamiątkę 🙂
Życzę dalszego rozwoju podcastu i bloga 🙂
poniedziałek, 08 luty, 2021 o godzinie 12:30
Ja tak trochę na przekór. Moja samotna podróż rozpoczęła się w lipcu 2018 roku kiedy spakowałam się w jedną walizkę i będąc dwudziestodwulatką po studiach licencjackich oznajmiłam rodzicom, że ja wyjeżdżam, na drugi koniec Polski, sama, wyprowadzam się. Nie znam tam nikogo, ale chcę zacząć żyć po swojemu. Chciałam zarabiać na siebie, poznać nowych ludzi, ułożyć sobie życie tam, gdzie nikt mnie nie będzie oceniał i nie będzie ciotek i wujków „dobra rada” którzy wiedzą, że ja powinnam aplikować do tej firmy, że ktoś mi załatwi pracę. Nie chciałam słyszeć, że na studia magisterskie to tylko tam, gdzie oni sobie wyobrażają i nigdzie indziej, jeszcze specjalizację mi wybrali, przekonani, że to będzie dla mnie najlepsze, nie pytając właściwie czego ja chcę.
Bywało różnie, na początku dosyć ciężko. Mama prorokowała, że czeka aż nie dam sobie rady, braknie mi pieniędzy i wrócę do domu za miesiąc, dwa maks – zaznaczając oczywiście, że ona tego bardzo chce i że na żadną pomoc – czy to emocjonalną czy finansową – z jej strony nie mogę liczyć, bo jej będzie bardzo na rękę jak ja wrócę.
Czułam się deprecjonowana na każdym kroku.
Przetrwałam wszystko do tej pory. Moja podróż nadal trwa. Zdążyłam dwa razy zmienić pracę, poznałam świetnych ludzi, więc to już nie jest samotna wędrówka. Nauczyłam się pokory, samozaparcia, wyznaczania sobie celów, wyciszania głosów ludzi którzy nie wierzą, że dam sobie radę, dlatego, że jeśli nie dam sobie rady to będzie im to na rękę. Nauczyłam się, że powinnam spełniać przede wszystkim swoje oczekiwania względem siebie, a nie czyjeś. Nauczyłam się czym są granice. Czym jest życzenie komuś dobrze a czym jest egoistyczna chęć by ktoś był taki, jak jakaś inna osoba sobie w głowie zaplanowała.
Wszystko jest super.
wtorek, 23 luty, 2021 o godzinie 14:36
Moniko, dzięki za podzielenie się odważną i samodzielną podróżą w stronę dorosłości. Czuć w nim Twoją siłę! Napisz do mnie na czesc@ladypasztet.com, bo chcę wysłać Ci książkę.