„Wszystkie jesteśmy zakonnicami.”* recenzja książki Marty Abramowicz

9


Są takie lektury, w trakcie których jest nam duszno. Czasami są to książki, a innym razem reportaże. Istnieją takie filmy, których oglądanie powoduje dyskomfort. Kiedy czytałam „Zakonnice odchodzą po cichu”, to czułam się jak zamknięta w dusznym pokoju. Podobne uczucie towarzyszyło mi w trakcie oglądania „Spotlight” czy czytania tekstu „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?” Justyny Kopińskiej z „Gazety Wyborczej”.

To zapach kadziła, kościelny zaduch. Zemdlałam raz w życiu i było to w trakcie mszy w naszym lokalnym kościele. Perfumy, kadzidło, spoceni ludzie to gotowy przepis na omdlenie. Nie kryję się ze swoim ateizmem, ale nie mam kpiarskiego stosunku do Kościoła i rozumiem potrzebę wiary. Są jednak momenty, kiedy obezwładnia mnie Kościół katolicki jako instytucja. Miałam niedawno bardzo ciekawą rozmowę o zakonnikach z koleżanką, która jest blisko jednego z zakonów męskich. Ba, nawet jednego członka tego zakonu poznałam i strasznie miły to facet. Trzymał kciuki za mój egzamin na prawo jazdy. W każdym razie to są zazwyczaj funkcjonujący w społeczeństwie, pracujący mężczyźni, którzy korzystają z dobrodziejstw współczesnego świata. Kiedy czytałam książkę Abramowicz, to tego najbardziej nie mogłam zrozumieć: jakim prawem odcina się kobiety od świata w tak brutalny sposób? W imię Boga zabiera im się dostęp do współczesnego świata i całe dobrodziejstwo związane z wolnością jednostki. Mężczyźni nie muszą poświęcać swoich więzi ze światem, no chyba że bardzo tego pragną. Mają jednak wybór. Siostry zakonne go nie mają.

Podobało mi się bardzo to, w jaki sposób autorka „Zakonnice odchodzą po cichu” stawia pytania: dlaczego siostry zakonne tkwią w XIX wieku, chociaż wydawałoby się, że mogą korzystać z tego, co przyniósł XXI wiek? Komu na tym zależy, aby pełniły tak zmarginalizowaną rolę w Kościele? Dlaczego tłumaczy się tę koszmarną hierarchiczną strukturę, jaka obowiązuje w zakonie, „babskimi charakterami”? A może warto trochę przyjrzeć się temu z innej perspektywy i wskazać, że jest to na rękę wszystkim: i zakonnikom, i księżom, których obsługują, i wyższemu kapłaństwu? Pogrążone w „wojskowym” drylu siostry nie będą miały czasu, aby się zastanawiać nad swoją rolą we wspólnocie. Za to będą się ćwiczyć w równym składaniu dłoni do modlitwy. W trakcie lektury zaznaczyłam wiele fragmentów, ale ten jeden wydał mi się kluczowy:

– Niektórzy wśród nas, księży, mówią wprost, że zakonnice to współczesne niewolnice. Chciałbym, żeby było inaczej. Nie znoszę, kiedy siostra się wobec mnie usłużnie zachowuje, bo chcę być z nią jak brat. Ale kiedy poznałem misjonarkę, która traktowała mnie jak równego sobie, to czasem i dla mnie było to dziwne. Bo okazało się, że ja też przywykłem. Bo tak jak ktoś ciebie traktuje, tak ty potem siebie. Każdy się przyzwyczaja i siostra, i ojciec. („Zakonnice odchodzą po cichu” M. Abramowicz, s. 142)

Mam wrażenie, że wszyscy się przyzwyczailiśmy. Że jest jedno słowo prawdy w tym, co powiedział Wojciech Kaczmarczyk na VIII Kongresie Kobiet w zeszły weekend, a mianowicie, że siostry zakonne są dyskryminowane. Autorka tej książki stwierdziła, że w sumie się z nimi zgadza, bo w Polsce wszystkie jesteśmy zakonnicami i wszystkie się nas dyskryminuje.

Ta książka przypomniała mi jeszcze o dwóch kwestiach, które w sposób bardzo luźny i niezobowiązujący poruszę. Po pierwsze postać siostry Ingalls, którą gra Beth Fowler, jedna z moich ulubionych postaci z „Orange Is The New Black”. Jej historia w serialu była dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo nigdy specjalnie nie zagłębiałam się w kwestię tego, jak wyglądają żeńskie zakony w USA. Otóż okazuje się, iż jest w nich miejsce dla buntowniczek, aktywistek oraz kobiet, które robią w ten sposób karierę. Serialowa siostra Ingalls wciąż jest osobą wierzącą, ale w pewnym momencie Kościół uznaje, że jest nazbyt dużym kłopotem, by dalej ją wspierać i wyciągać z opresji. Tak trafia na pozostałe bohaterki. To doskonale napisana i świetnie zagrana rola, co więcej, uwielbiam w tym serialu to, że idzie w poprzek podziałów wiekowych i dzięki temu mamy i takie ziółka za kratkami.

I jeszcze jedna kwestia, tym razem bardzo smutna i nawiązująca do tekstu Justyny Kopińskiej. Trudno się dziwić po lekturze książki Abramowicz, że ośrodki dla dzieci mogą być wylęgarnią wszelkiego rodzaju przemocy i gwałtu, jeśli same siostry nieustannie jej doświadczają ze strony własnej wspólnoty. Może po prostu nie znają innego sposobu rozwiązywania problemów? Absolutnie nie chcę usprawiedliwiać ani bronić tego, w jaki sposób siostry boromeuszki znęcały się przez lata nad dziećmi, które zostały im powierzone i oddane w opiekę. Dobrze byłoby, gdyby ta książka oraz ten reportaż pokazały, że potrzebna jest dyskusja na temat tego, w jaki sposób hierarchiczna struktura, dyscyplina oraz nieustanna inwigilacja i brak kontaktu ze światem zewnętrznym stwarzają ogromną przestrzeń do nadużyć. Wszystko łączy się z rolą kobiety w Polsce, która jeśli nie rodzi, to i tak jej podstawową funkcją jest opieka, niezależnie od tego, czy się nadaje na opiekunkę, czy też nie. Konkluzja jest bardzo smutna: jeśli kościelni hierarchowie oraz ci, którzy mają władzę w tej instytucji (a są to sami mężczyźni), chcą utrzymać władzę nad kobietami w Kościele, to do żadnych zmian nie dojdzie. Wykształcone, światłe i mające swoje zdanie siostry zakonne nie są nikomu na rękę, nikt ich nie potrzebuje i nikt nie będzie się dla nich poświęcał.

Korekta tekstu: Artur Jachacy

* „Wszystkie jesteśmy zakonnicami” to tytuł tekstu Pani Anny Kapusty opublikowanego w „Dzienniku Opinii” 20.05.2016

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET