Są takie lektury, w trakcie których jest nam duszno. Czasami są to książki, a innym razem reportaże. Istnieją takie filmy, których oglądanie powoduje dyskomfort. Kiedy czytałam „Zakonnice odchodzą po cichu”, to czułam się jak zamknięta w dusznym pokoju. Podobne uczucie towarzyszyło mi w trakcie oglądania „Spotlight” czy czytania tekstu „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?” Justyny Kopińskiej z „Gazety Wyborczej”.
To zapach kadziła, kościelny zaduch. Zemdlałam raz w życiu i było to w trakcie mszy w naszym lokalnym kościele. Perfumy, kadzidło, spoceni ludzie to gotowy przepis na omdlenie. Nie kryję się ze swoim ateizmem, ale nie mam kpiarskiego stosunku do Kościoła i rozumiem potrzebę wiary. Są jednak momenty, kiedy obezwładnia mnie Kościół katolicki jako instytucja. Miałam niedawno bardzo ciekawą rozmowę o zakonnikach z koleżanką, która jest blisko jednego z zakonów męskich. Ba, nawet jednego członka tego zakonu poznałam i strasznie miły to facet. Trzymał kciuki za mój egzamin na prawo jazdy. W każdym razie to są zazwyczaj funkcjonujący w społeczeństwie, pracujący mężczyźni, którzy korzystają z dobrodziejstw współczesnego świata. Kiedy czytałam książkę Abramowicz, to tego najbardziej nie mogłam zrozumieć: jakim prawem odcina się kobiety od świata w tak brutalny sposób? W imię Boga zabiera im się dostęp do współczesnego świata i całe dobrodziejstwo związane z wolnością jednostki. Mężczyźni nie muszą poświęcać swoich więzi ze światem, no chyba że bardzo tego pragną. Mają jednak wybór. Siostry zakonne go nie mają.
Podobało mi się bardzo to, w jaki sposób autorka „Zakonnice odchodzą po cichu” stawia pytania: dlaczego siostry zakonne tkwią w XIX wieku, chociaż wydawałoby się, że mogą korzystać z tego, co przyniósł XXI wiek? Komu na tym zależy, aby pełniły tak zmarginalizowaną rolę w Kościele? Dlaczego tłumaczy się tę koszmarną hierarchiczną strukturę, jaka obowiązuje w zakonie, „babskimi charakterami”? A może warto trochę przyjrzeć się temu z innej perspektywy i wskazać, że jest to na rękę wszystkim: i zakonnikom, i księżom, których obsługują, i wyższemu kapłaństwu? Pogrążone w „wojskowym” drylu siostry nie będą miały czasu, aby się zastanawiać nad swoją rolą we wspólnocie. Za to będą się ćwiczyć w równym składaniu dłoni do modlitwy. W trakcie lektury zaznaczyłam wiele fragmentów, ale ten jeden wydał mi się kluczowy:
– Niektórzy wśród nas, księży, mówią wprost, że zakonnice to współczesne niewolnice. Chciałbym, żeby było inaczej. Nie znoszę, kiedy siostra się wobec mnie usłużnie zachowuje, bo chcę być z nią jak brat. Ale kiedy poznałem misjonarkę, która traktowała mnie jak równego sobie, to czasem i dla mnie było to dziwne. Bo okazało się, że ja też przywykłem. Bo tak jak ktoś ciebie traktuje, tak ty potem siebie. Każdy się przyzwyczaja i siostra, i ojciec. („Zakonnice odchodzą po cichu” M. Abramowicz, s. 142)
Mam wrażenie, że wszyscy się przyzwyczailiśmy. Że jest jedno słowo prawdy w tym, co powiedział Wojciech Kaczmarczyk na VIII Kongresie Kobiet w zeszły weekend, a mianowicie, że siostry zakonne są dyskryminowane. Autorka tej książki stwierdziła, że w sumie się z nimi zgadza, bo w Polsce wszystkie jesteśmy zakonnicami i wszystkie się nas dyskryminuje.
Ta książka przypomniała mi jeszcze o dwóch kwestiach, które w sposób bardzo luźny i niezobowiązujący poruszę. Po pierwsze postać siostry Ingalls, którą gra Beth Fowler, jedna z moich ulubionych postaci z „Orange Is The New Black”. Jej historia w serialu była dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo nigdy specjalnie nie zagłębiałam się w kwestię tego, jak wyglądają żeńskie zakony w USA. Otóż okazuje się, iż jest w nich miejsce dla buntowniczek, aktywistek oraz kobiet, które robią w ten sposób karierę. Serialowa siostra Ingalls wciąż jest osobą wierzącą, ale w pewnym momencie Kościół uznaje, że jest nazbyt dużym kłopotem, by dalej ją wspierać i wyciągać z opresji. Tak trafia na pozostałe bohaterki. To doskonale napisana i świetnie zagrana rola, co więcej, uwielbiam w tym serialu to, że idzie w poprzek podziałów wiekowych i dzięki temu mamy i takie ziółka za kratkami.
I jeszcze jedna kwestia, tym razem bardzo smutna i nawiązująca do tekstu Justyny Kopińskiej. Trudno się dziwić po lekturze książki Abramowicz, że ośrodki dla dzieci mogą być wylęgarnią wszelkiego rodzaju przemocy i gwałtu, jeśli same siostry nieustannie jej doświadczają ze strony własnej wspólnoty. Może po prostu nie znają innego sposobu rozwiązywania problemów? Absolutnie nie chcę usprawiedliwiać ani bronić tego, w jaki sposób siostry boromeuszki znęcały się przez lata nad dziećmi, które zostały im powierzone i oddane w opiekę. Dobrze byłoby, gdyby ta książka oraz ten reportaż pokazały, że potrzebna jest dyskusja na temat tego, w jaki sposób hierarchiczna struktura, dyscyplina oraz nieustanna inwigilacja i brak kontaktu ze światem zewnętrznym stwarzają ogromną przestrzeń do nadużyć. Wszystko łączy się z rolą kobiety w Polsce, która jeśli nie rodzi, to i tak jej podstawową funkcją jest opieka, niezależnie od tego, czy się nadaje na opiekunkę, czy też nie. Konkluzja jest bardzo smutna: jeśli kościelni hierarchowie oraz ci, którzy mają władzę w tej instytucji (a są to sami mężczyźni), chcą utrzymać władzę nad kobietami w Kościele, to do żadnych zmian nie dojdzie. Wykształcone, światłe i mające swoje zdanie siostry zakonne nie są nikomu na rękę, nikt ich nie potrzebuje i nikt nie będzie się dla nich poświęcał.
Korekta tekstu: Artur Jachacy
* „Wszystkie jesteśmy zakonnicami” to tytuł tekstu Pani Anny Kapusty opublikowanego w „Dzienniku Opinii” 20.05.2016
poniedziałek, 30 maj, 2016 o godzinie 12:30
Też czytałam. Książka przerażająca i smutna – zwłaszcza że temu zakonnemu praniu mózgu poddaje się praktycznie wyłącznie młodziutkie, nieukształtowane jeszcze i nie mające jak się przed nim obronić dziewczyny (gdzieś tam było napisane, że starszych osób nie biorą; nawet o tym wcześniej nie wiedziałam). I dlaczego – biorąc pod uwagę opisy z książki, że w klasztorach w innych krajach jest o wiele normalniej – to znowu Polska musi być negatywnym przykładem na tle Europy? :-S
niedziela, 29 maj, 2016 o godzinie 10:20
Przeciez tych sióstr nikt nie zmusza do zycia w regule zakonnej.Czuja powolanie i wybieraja taki styl zycia i czuja sie spelnione,proste:)
poniedziałek, 30 maj, 2016 o godzinie 18:17
Ach, wszystko jest takie proste!
wtorek, 31 maj, 2016 o godzinie 14:30
Trochę tak, trochę nie.
Nie mają na przykład możliwości, by zostać księdzem i zamienić się z kolegami duchownymi rolami w pobliskim kościele.
Człowiek wybiera – z tego, co jest dostępne, a nie z krainy baśni.
Z drugiej strony – też się dziwię, jak można woleć żyć w zakonie żeńskim, skoro można równie cnotliwie i pobożnie żyć poza nim.
Może kobieta chce być duchowną i idzie do takiej organizacji, jaka jest dostępna. Wybiera spośród tego, co już wstępnie wybrane – na tym polega wybór.
Wyjątkowe jednostki lub grupki ludzi mogą stworzyć własne reguły, ale one muszą liczyć się z wykluczeniem, nawet tzw. ekskomuniką, jak w przypadku nielegalnych święceń kapłańskich kobiet.
środa, 18 maj, 2016 o godzinie 21:55
Gdyby siostry zakonne w Polsce się zbuntowały masowo przeciwko kościelnemu patriarchatowi, byłyby pewnie awangardą polskiego feminizmu.
Myślę, że miałyby nam dużo do powiedzenia.
Z drugiej strony, jako wnuk „moherowej” Babci, odwiedzałem dawniej razem z nią zakony i sanktuaria, słuchałem też różnych opowieści o klasztorach i wiem, że siostry zakonne (chyba z braku mężczyzn u siebie) wykonują w swoich klasztorach różne prace kojarzone z facetami, np. znają się na naprawach, dźwigają, prowadzą duże samochody. Taki „dżęder”, pogmatwany i nieoczywisty.
Ale inne z kolei usługują księżom w pobliskim kościele, opierają ich, sprzątają, itd. bez wzajemności. Ciekawe co robią bracia zakonni? Znam jednego organistę, jednego księgowego, ale kobietom raczej nie usługują.
czwartek, 19 maj, 2016 o godzinie 10:58
To jest w sumie strasznie ciekawe, że pod względem pracy fizycznej to się docenia w pełni możliwości sióstr, ale już intelektualnej to nie bardzo…
środa, 18 maj, 2016 o godzinie 10:53
Kupiłam tę książkę w sobotę i przeczytałam jednym tchem w ciągu jednego popołudnia. I tak jak Tobie, często brakowało mi tchu w czasie tej lektury. Moja recenzja też się już pisze. Zanim ją kupiłam, specjalnie przypomniałam sobie „Zakonnicę” Diderota, żeby sobie porownać, czy coś zmieniło się w zakonach żeńskich od 18 wieku. I smutna konkluzja jest taka, że nie. Poza tym, że dziś można z nich jednak wyjść, nie musząc ratować się podstępną ucieczka pod osłoną nocy. Ale to zdaje się jedyna różnica.
środa, 18 maj, 2016 o godzinie 12:06
No czekam na Twoją recenzję i na przemyślenia. Trzeba przyznać, że książkę się świetnie czyta i że w sumie bliskie są te bohaterki, nie z kosmosu a z życia wzięte.
środa, 18 maj, 2016 o godzinie 07:58
Czytałam i byłam przerażona tym, czego doświadczają te kobiety w zakonach. Z drugiej strony zaczęłam bardziej rozumiem potrzebę wypełnienia jakiejś misji. W mojej miejscowości mieszka „zakonnica w przebraniu” jak to zwykli ją nazywać mieszkańcy. Nie ma święceń, ale chodzi w habicie, a w swoim domu prowadzi taki mini dom starców dla trzech osób. Dopiero po przeczytaniu tej książki dotarło do mnie, że prawdopodobnie ona jest taką zakonnicą, która odeszła/którą wyrzucono, ale mimo wszystko chce realizować tą swoja misję przez pomoc chorym ludziom. Jestem ateistką, ale uważam, że takie osoby są potrzebne.