„Niewiarygodne” wiarygodne jak nigdy – recenzja serialu

0
Na obrazku widać młodą kobietę Marie Adler, graną przez Kaitlyn Dever, która jest główną postacią serialu "Niewiarygodne"

Serial Niewiarygodne, który możemy oglądać na serwisie Netflix od 13 września, to z dawna wyczekiwana przeze mnie premiera. Wiedziałam, że ten serial będzie co najmniej dobry, kiedy zobaczyłam, że w głównych rolach obsadzono Toni Collete  (Wszystkie wcielenia Tary) oraz Merritt Wever (Nurse Jackie), bo obie te aktorki uwielbiam. Obie są nieoczywiste w swoich aktorskich kreacjach, a na dodatek sam temat mini serialu był dla mnie interesujący, gdyż przemoc seksualna to zdecydowanie feministyczny obszar zainteresowań.

Scenariusz dla „Niewiarygodnych” napisało życie

Scenariusz serialu został oparty na faktach. Od razu ostrzegam, że zawiera on sporo scen przemocy i może być dla niektórych osób aż nazbyt wyrazisty w przywoływaniu traumatycznych wspomnień. Uwaga także na spojler, bo, mimo że poniżej nie znajdziecie całej fabuły, to często wspominam o jej fragmentach. Na samym początku poznajemy wkraczającą w dorosłość Marie Adler, której dotychczasowe, krótkie życie nie oszczędzało. Kiedy w końcu sprawy zaczęły się dla niej układać, pozbawiono ją poczucia bezpieczeństwa na nowo – została zgwałcona w swoim mieszkaniu. Historia, którą opowiedziała zarówno zastępczym matkom, policji oraz sposób jej reakcji na całe wydarzenie doprowadził do tego, że uznano ją za niewiarygodną. I tutaj chciałam zrobić przerwę, aby na chwilę powrócić do polskich realiów.

Zgłaszanie gwałtu jako trauma

Dla kogoś, kto chociaż trochę interesuje się tematem przemocy seksualnej, w pierwszym odcinku Niewiarygodnych nie dzieje się nic zaskakującego. Oto osoba, która powinna otrzymać pomoc w postaci psychologa, bezpiecznego pokoju przesłuchań z odpowiednio wyszkoloną kadrą, która jest poddawana długim i nieprzyjemnym procedurom medycznym – zostaje pozbawiona tej odrobiny taktu i poczucia bezpieczeństwa. O gwałcie opowiada najpierw policjantowi w obecności zastępczej matki, później na komendzie, później pielęgniarkom, znowu policjantom, a na końcu ma spisać zeznanie. I to kilka godzin po gwałcie! Oczekuje się od niej, że powtarzając tę wersję kilka razy, będzie wszystko dokładnie pamiętać, a braki poczytuje się za niespójne i utrudniające śledztwo. Nic dziwnego, że bohaterka, której całe życie zależne jest od systemu opieki społecznej, kuratorów, opiekunów, zrobi wszystko, aby ich zadowolić i mieć po prostu spokój. Skłamie, żeby to wszystko się skończyło i wycofa się z zeznań. I tak będzie dla wszystkich najwygodniej. Sprawa zamknięta, kozioł ofiarny znaleziony, życie młodej kobiety zniszczone.

#MeToo po polsku, czyli kompletny nokaut

Czy dziwnie nie przypomina Wam to każdej dyskusji o przemocy wobec kobiet w Polsce? Każda osoba, która zdobędzie się na to, aby publicznie opowiedzieć o tym, co ją spotkało, zostanie przez tzw. opinię publiczną przykładnie ukarana. Dowie się „całej prawdy” o sobie. Że zmyśla, że manipuluje, wrabia oraz, że tak naprawdę jest łasa na pieniądze.
W późniejszych odcinkach serialu adwokat Marie Adler błyskotliwie pyta: „Przecież, kiedy kogoś oskarżasz, nikt nie podważa twoich zeznań!”. I tak to właśnie działa. Najłatwiej jest zdyskredytować kobietę, bo do tego mamy cały zestaw narzędzi i mimo upływu czasu jest on dokładnie taki sam: jej reputacja, a więc strój, sposób imprezowania, ilość partnerów etc. Zawsze znajdzie się argument, żeby nie potraktować poważnie oskarżeń kobiet i tak stało się nawet w kwestii polskiego #MeToo, które jak ten meteoryt przeleciało i zgasło. Oto kilka kobiet zebrało się na odwagę, żeby opowiedzieć o swoich traumatycznych doświadczeniach, o przekraczaniu granic przez ich kolegę, a także o stosowanej przez niego przemocy. Jaki mamy efekt? Oto oskarżony spaceruje po mediach i opowiada o swojej tragedii, a te kobiety powoli opadają z siły, by walczyć, bo są bezradne, nie dostają wsparcia, za to ich dobre samopoczucie jest nieustannie zagrożone. I ja wiem, że najłatwiej by było, gdyby każda z nas, która doświadczyła przemocy lub przemocy seksualnej, miała „dowody”. Najlepiej nagranie wysokiej jakości, zeznania świadków, protokół z obdukcji oraz inne „niepodważalne insygnia prawdy”, tyle że bardzo rzadko takie mamy. Zazwyczaj są to siniak lub rozszarpany stanik, a często nie mamy na swoją „obronę” zupełnie nic, bo to osoby zgłaszające gwałt muszą się tłumaczyć, czy piły alkohol. Sprawcy nikt nie pyta.

Na obrazku widać dwie panie detektyw z serialu "Niewiarygodne" Meritt Wever oraz Toni Collette
Na obrazku widać dwie panie detektyw z serialu „Niewiarygodne” Meritt Wever oraz Toni Collette

Plasterek na zbolałe serce

Dlatego serial Niewiarygodne oglądałam trochę jak fantazję o tym lepszym świecie, który gdzieś jest, lecz nie wiadomo, gdzie. Kibicowałam empatycznym, taktownym detektywkom, trzymałam kciuki za ich poszukiwania kolejnych śladów zbrodni i to było bardzo uwalniające doświadczenie – móc oglądać bajkę o sprawiedliwości, która, co ważniejsze, spełniła się naprawdę. Ten serial to taki plasterek na nasze dusze, gdzie dobro zwycięża i dane nam jest przeżyć oczyszczające katharsis. Ale rzeczywistość bardzo często bywa zupełnie inna i kompletnie niespełniająca naszych oczekiwań. Co nie zmienia faktu, że wszystkich nas obowiązuje empatia wobec osób, które doświadczyły gwałtu oraz takt. I właśnie tym mogą nas zainspirować dwie policjantki ze stanu Kolorado.

Specjalnie dla Was zapytałam Marzenę Wilk ze Stowarzyszenia na Rzecz Kobiet Victoria, która wielokrotnie wspierała osoby zgłaszające gwałt, o to, jak wygląda taka procedura w Polsce. Tak, żebyśmy miały jasność – i chociaż mam nadzieję, że to się nigdy nikomu nie przyda, to warto przeczytać, co dla nas przygotowała Marzena Wilk.

Czy w Polsce zgwałcona kobieta lub dziewczyna uzyska pomoc dzwoniąc na policję? Dodzwoni się do dyżurnego. Tak jak w serialu, jest to najczęściej mężczyzna. Czy jednak u policjantki uzyskałaby inne informacje? Nie. Przebicie się przez to pierwsze sito nie jest łatwe. Jeśli jednak się uda i uzyska połączenia z osobą z wydziału, który zajmuje się tego rodzaju przestępstwami, nie znaczy to, że uzyska wsparcie, pomoc czy też informacje prawne. W Polsce 27 stycznia 2014 r. zmieniło się prawo: policjanci i policjantki nie powinni uzyskiwać czy też wyciągać informacji, gdyż pomoc psychologiczna nie jest gwarantowana na posterunku, więc zgodnie z prawem szczegóły zdarzenia przedstawia kobieta tylko raz, w sądzie, w obecności sędziego, prokuratora i psychologa. Jej zeznanie jest nagrywane. Może towarzyszyć jej prawnik. Teoretycznie psycholog powinien być tej samej płci, co osoba skrzywdzona. Zawiadomienie na policji powinna przyjmować policjantka.

Skrzywdzona ma prawo do bezpłatnej pomocy prawnej i może o nią wystąpić pisemnie, musi to wiedzieć, a powinna takie informacje uzyskać w trakcie składania zawiadomienia. Pierwszy kontakt z policją to nie składanie zeznań, tylko zawiadomienie o popełnionym przestępstwie. Czasami pod wpływem szoku, wynikającego z traumy, może zdarzyć się tak, że pokrzywdzona przedstawi nieobiektywny przebieg zdarzenia, przez co może zostać posądzona o zniesławienie lub składanie fałszywych zeznań. System wymaga od kobiety racjonalnego myślenia
i pragmatycznego działania, co w sytuacji zgwałcenia nie jest możliwe. Musi oddać odzież,
w jakiej została zgwałcona, zgłosić się do ginekologa (to musi być biegły sądowy), który pobierze próbki, powinny zostać zrobione zdjęcia jej obrażeń. Powinna domagać się recepty od ginekologa na tabletkę do 72 godzin, którą powinna sama wykupić. Samodzielnie, z własnej inicjatywy, ma zrobić badania w kierunku HIV/AIDS. Jedna ze znanych mi pokrzywdzonych zapłaciła za nie 150 złotych, choć powinno być refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Powinna też otrzymać leki antyretrowirusowe, gdyż nie wie, czy sprawca nie był chory. Nawet jeśli jest jej znany, może nie mieć informacji o jego życiu seksualnym.

W trakcie zbierania informacji, podczas składania zawiadomienia, policjantka (trzymajmy się wzorca) stara się uzyskać jak najwięcej informacji, żeby podjąć działania. Czas ma tu znaczenie. A przyjmując zawiadomienie, policjantka nie wie, kiedy zostanie przesłuchana pokrzywdzona (zgwałcona), gdyż okres oczekiwania na przesłuchanie może trwać kilka miesięcy. A czas ucieka. Monitoringi są kasowane, trudno dotrzeć do świadków. Jeśli kobieta zna sprawcę, mogłaby zostać zabezpieczona, można by zagwarantować jej minimum bezpieczeństwa poprzez wydanie zakazu zbliżania się do niej. Zdarza się to jednak niezwykle rzadko.

 Za to zostanie zapytania o swój ubiór, czy była trzeźwa, o ilość partnerów seksualnych. Takie pytania może otrzymać w trakcie składania zawiadomienia, a także w sądzie w trakcie nagrywanego zeznania. W trakcie zeznań raczej nie spotkamy się z zainteresowaniem, jak się czuje pokrzywdzona, czy jest chora, czy nie wolałaby zeznawać na siedząco. Czy chce, żeby był z nią ktoś bliski. Czy chce siedzieć blisko swojego prawnika. Psycholog teoretycznie czuwa nad tym, żeby jej nie traumatyzmować w trakcie przesłuchania. Sala sądowa jest często ogromna, bo tylko tam może zostać nagrane zeznanie. A to wszystko ma znaczenie.

Jest też oceniana przez biegłego psychologa, czy nie kłamie, konfabuluje. Czasem padają pytania na temat życia seksualnego członków jej rodziny.

Po tych wstępnych czynnościach rozpoczyna się dochodzenie. Jak przebiega, nie wiadomo, bo nikt nie informuje osoby pokrzywdzonej. Prokuratura decyduje, czy sprawę wniesie do sądu. A jak to wygląda statystycznie? Bardzo źle. Jeśli w skali Polski zgłoszono 2000 zgwałceń, to połowa trafia do sądu. Skierowanie sprawy do sądu nie kończy traumy osoby.

 

http://statystyka.policja.pl/st/kodeks-karny/przestepstwa-przeciwko-6/63496,Zgwalcenie-art-197.html

https://rownosc.info/media/uploads/biblioteka/badania/przelamac_tabu_raport.pdf

Jeśli zainteresował Cię ten tekst, polecam także lekturę zarówno recenzji książki Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim Jon Krakauera oraz dwa filmy dokumentalne, dostępne na platformie Netflix.

Jeśli cenisz sobie moje wpisy i chcesz mnie zaprosić na wirtualną kawę, to nie wahaj się ani chwili – wejdź na mój profil na Ko-Fi i pokaż mi, że robię dobrą robotę!

Katarzyna Barczyk
vel LADY PASZTET